Trwa zamieszanie związane z Łukaszem Gargułą. Pomocnik Wisły oskarża lekarza Volkera Fassa, że koncertowo spieprzył operację, a na koniec zostawił w nodze kawałek ułamanej igły, a Fass odgryza się, że zawodnika za szybko wpuszczono na boisko. Igła, owszem, ułamała się, ale jej kawałek nie ma żadnego wpływu na kolano. Lekarz mógł to obce ciało wyjąć, ale wówczas musiałby kroić nogę w okolicach piszczela.
Jeden i drugi może mieć rację, jedno i drugie brzmi rozsądnie. Najbardziej prawdopodobna opcja – doktor spierzył operację, a Wisła rehabilitację. W każdym razie teraz Garguła szykuje się do drugiego zabiegu, tym razem w Łodzi.
Drogi Łukaszu, to, co spotkało cię w Niemczech, jest NICZYM w porównaniu z tym, co spotkało Pawła Zawistowskiego (Jagiellonia) właśnie w Łodzi, gdzie się teraz wybierasz. Otóż… w czasie oparacji asystentka lekarza odłożyła na stolik laser i zapomniała go wyłączyć. Efekt? Wszyscy zorientowali się dopiero, gdy poczuli swąd palonej skóry. Laser wypalił piłkarzowi część Achillesa w zdrowej nodze.
Wyobrażacie to sobie? Wypalili chłopakowi fragment zdrowego ścięgna. Sprawa utrzymywana jest w tajemnicy, bo w grę chyba wchodzi jakieś odszkodowanie. Też długo milczeliśmy, bo nas o to poproszono. Ale co tam tajemnica, skoro można ostrzec Gargułę… Uważaj chłopie, żeby za chwilę nie miał poprawki numer 3.