– Absolutnie się do tego nie paliłem. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym wyjechał – mówi w Fakcie Miroslav Radović o odrzuconej ofercie z Korei. I dodaje: – Robię wszystko, by jak najdłużej grać, zostać przy Łazienkowskiej. Nie jestem przygotowany do wyjazdu.
FAKT
Wielka forma Zielińskiego.
Świetne recenzje zebrał natomiast Piotr Zieliński, który miał dwie piękne asysty przy bramkach Lorenzo Insigne i Driesa Mertensa. “Genialna intuicja” – chwalili polskiego pomocnika dziennikarze La Gazzetta dello Sport. “To bardziej artysta niż piłkarz” – rozpływali się natomiast w Corriere dello Sport. Nie dziwią więc słowa trenera Maurizio Sarriego, który na pomeczowej konferencji odparł, że obawia się o przyszłość Zielińskiego w Napoli. Są bowiem kluby, które mogą wyłożyć duże pieniądze za reprezentanta Polski, a wtedy neapolitańczycy stracą swój motor napędowy.
Miroslav Radović odrzucił ofertę z Korei.
– Absolutnie się do tego nie paliłem. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym wyjechał – zapewnia. Piłkarz nie chce już zapowiadać, że zostanie w Legii do końca kariery, ale… – Robię wszystko, by jak najdłużej grać, zostać przy Łazienkowskiej. Nie jestem przygotowany do wyjazdu – twierdzi.
Inne wieści z rynku transferowego:
– Hugo Videmont zostanie zawodnikiem Wisły Kraków
– Celeban zostaje w Śląsku do lata, ale nie wiadomo, czy przedłuży kontrakt
Z kolei Gino van Kessel może zostać najdroższym piłkarzem ekstraklasy.
Na razie Lechia nie musi płacić Czechom ani złotówki. Polski klub wziął na siebie jedynie znaczną część pensji zawodnika, która wynosi 450 tys. koron czeskich miesięcznie, tj. około 70 tys. zł (do tego dochodzą premie). Jeśli jednak w rundzie wiosennej piłkarz sprawdzi się w Gdańsku i Lechia postanowi go wykupić, będzie musiała głęboko sięgnąć do kieszeni. W zależności od wyników – np. wywalczenia mistrzostwa Polski i awansu do Ligi Mistrzów – Slavia dostanie nawet 1,5 mln euro. Więcej za piłkarza nie zapłacił żaden polski klub.
GAZETA WYBORCZA
Rafał Stec pisze o klasie wybitnie uprzywilejowanej.
Wyczytałem w niepolskojęzycznych mediach, że podczas zbiorowej sesji zdjęciowej w Bayernie nasz Robert Lewandowski poprosił fotografa, by nie robił mu zbliżeń, bo rano się nie ogolił. Niby duperela, ale jakże treściwa, umożliwiająca wypuszczenie się na mnóstwo ścieżek interpretacyjnych. Kibice z natury empatyczni pochylą się ze współczuciem nad losem zniewolonego megagwiazdora, który daje twarz koncernowi Gillette, więc musi świecić buzią jak pupa niemowlęcia. Kibice skupieni na podziwie dla perfekcjonizmu idola zachwycą się natomiast kolejnym dowodem jego wielkości – oto atleta nie tylko arcylojalny wobec marki, ale także świadomy swych powinności w każdej chwili, w najdrobniejszym detalu, nawet w okolicznościach niezobowiązujących. Profesjonalista absolutny. O takich patologicznie skrupulatnych terminatorach mówimy, że byli skazani na sukces, że gdyby przez pomyłkę nie wybrali kariery w profesjonalnym sporcie, to sport przyszedłby po nich sam i zaciągnął na podium siłą. Trudno tu nawet wzdychać o poświęceniach, które musi znosić piłkarz z ambicjami, tak jak trudno się rozczulać nad uruchomionym superkomputerem, że zajmuje się akurat przeliczaniem danych.
W cotygodniowym felietonie Wojciech Kuczok zwraca uwagę na sytuację w meczu w Dortmundzie. Byki ofiarne – pisze.
Fanatycy z Dortmundu czują się niejako zobligowani do tego, by najzagorzalej kibicować, wszak Europa od lat patrzy z podziwem na zawsze pełne trybuny areny, na której średnia frekwencja przekracza liczbę osiemdziesięciu tysięcy widzów. W sezonie hejterskim dortmundczycy uznali zatem, że będą również wiedli prym w bojkotowaniu RB Lipsk. Jesienią na stadion Red Bulla wcale się nie wybrali i po prawdzie szkoda, że nie trzymają się konsekwentnie tej metody. Zobaczenie pustej Südtribüne podczas meczu w Dortmundzie byłoby zjawiskiem absolutnie niezwykłym. Tymczasem jednak fani Borussii urządzili festyn nienawiści, prześcigając się w transparentach bluzgających na lipski klub albo z niego niewybrednie szydzących. Sensacyjny wicelider Bundesligi każdy mecz gra nie tylko przeciw rywalom, lecz także przeciw zmasowanemu hejtowi. Rzekoma nieetyczność istnienia klubu będącego wyłącznie kaprysem zblazowanego miliardera i reklamówką koncernu jest tylko pretekstem; jakoś logo Bayeru Leverkusen nikomu nie wadzi. Jak na dłoni widzimy tu mechanizm powstawania kozła ofiarnego, ludzie na co dzień lubią nienawidzić, a kiedy czują się zagrożeni, muszą nienawidzić w sposób zorganizowany. Nie chodzi nawet o to, że Dietrich Mateschitz, człowiek, którego stać na wszystko, ośmielił się wepchnąć do walki o największe łupy w lidze. Fanatyczni kibice zbudowali swoją religię na tradycji, a RB dowodzi, że boga nie ma, jest za to zabawa przy dobrej piłce.
Który Polak straci Premier League?
Niespodziewane zwycięstwo może się okazać dla Hull bezcenne, bo różnice na dole tabeli są minimalne. 15. Middlesbrough od ostatniego Sunderlandu dzielą tylko dwa punkty. Wygląda na to, że walka o utrzymanie rozstrzygnie się między sześcioma klubami. W trzech występują reprezentanci Polski. Tuż nad Hull uplasowały się bowiem Swansea Fabiańskiego i Leicester Kapustki i Wasilewskiego. (…) W najlepszej sytuacji jest Fabiański. Po pierwsze dlatego, że Swansea zdaje się wychodzić na prostą, niedawno pierwszy raz w sezonie wygrało dwa ligowe mecze z rzędu, w niedzielę do 92. minuty remisowało 1:1 z potężnym Manchesterem City. W ostatnich sekundach gola na 2:1 dla zespołu Pepa Guardioli strzelił jednak Gabriel Jesus. Swansea wszystko, co najgorsze wydaje się jednak mieć za sobą. Jesienią chyba za dużo się w klubie działo – rozgrywki zaczął trener Francesco Guidolin, na dwa miesiące zmienił go Bob Bradley, którego niedawno zastąpił Paul Clement. Po drugie, Fabiański wypracował sobie markę. Degradacja Swansea nie musi skazać go na rywalizację z drugoligowcami. Guidolin polecał go nawet niedawno Napoli. Wasilewski i Kapustka marki nie mają. Pierwszy w czerwcu skończy 37 lat, zbliża się do końca kariery. W tym sezonie zagrał tylko 90 minut w Premier League, natomiast Kapustka wciąż czeka na ligowy debiut.
SUPER EXPRESS
Grosickiemu posmakowała Premier League. Krótka rozmowa po debiucie w Hull City.
Po meczu pozowałeś z kibicami na tle biało-czerwonej flagi z godłem Hull City. To znajomi z Polski czy mieszkający w Angli rodacy?
– To Polacy mieszkający tutaj, a jest ich około 10 tysięcy i to samych dorosłych. Myślę, że marketingowo mój transfer jest strzałem w dziesiątkę dla klubu, bo Polacy przychodzą licznie na mecze. Dostałem od nich zaproszenie na obiad do polskiej restauracji Izabela. Przywitało mnie co najmniej ze stu rodaków.
A jak smakował obiad?
– Jestem… w trakcie zamawiania. Na pierwsze wziąłem gulaszową a na drugie chyba zamówię pierogi. W polskiej restauracji nie można inaczej (śmiech).
Humor dopisuje…
– Oczywiście. Po moim przyjściu do klubu zdobyliśmy 4 punkty przeciwko potęgom (wcześniej 0:0 z Man United, red.) i wszystko idzie do przodu. Trener Silva jest tutaj od miesiąca i wszyscy podkreślają jego bardzo dobrą pracę. Jestem optymistą, choć walka o utrzymanie będzie bardzo ciężka.
Z kolei Lechia się zbroi.
Wygląda na to, że Lechia Gdańsk poważnie myśli o mistrzostwie Polski. W ostatnich dniach szeregi biało-zielonych zasilili dwaj zawodnicy, którzy powinni wnieść nową jakość do całej ligi. Pierwszym z nich jest znany nad Wisłą z występów w Legii Warszawa Dusan Kuciak, a drugim napastnik reprezentacji Curacao Gino van Kessel. (…) Działacze robią wszystko, by zespół prowadzony przez Piotra Nowaka był naszpikowany zawodnikami, dającymi jakość na każdej pozycji, a rywalizacja w zespole mobilizowała dodatkowo piłkarzy. W związku z tym w ostatnich dniach zakontraktowali dwóch nowych piłkarzy, którzy powinni wnieść sporo jakości do całej polskiej ligi. W piątek gdańszczanie poinformowali, że nowym bramkarzem Lechii został Dusan Kuciak. Słowacki golkiper znany jest kibicom nad Wisłą z występów w Legii Warszawa. 31-latek grał w zespole mistrzów kraju przez cztery i pół roku. Ze stołeczną drużyną trzy razy wygrywał Ekstraklasę. Tyle samo razy triumfował w Pucharze Polski. Z Lechią Kuciak związał się kontraktem do końca obecnego sezonu.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka.
Zaczyna się od przeglądu występów Polaków na obczyźnie: koszmarny weekend Boruca, Grosicki zaczął hullać, Napoli jak z PlayStation, Glik rządził w derbach, kpiny z Krychowiaka po występie w rezerwach.
Przechodzimy jednak do konkretów, bo powraca temat Andrzeja B. Kary muszą być dotkliwe – ocenia Adam Gilarski.
Według naszych ustaleń Andrzej B., nazywany „Małym Fryzjerem”, negocjował z Wisłą Płock kontrakt Piotra Wlazły. Jakie kroki zamierza podjąć PZPN?
– Postępowanie wyjaśniające zostanie przeze mnie wszczęte w poniedziałek. Z uwagi na to, że Andrzej B., zgodnie z orzeczeniami organów dyscyplinarnych PZPN, a przede wszystkim przez zakazy sądowe, nie może działać w polskiej piłce. Po publikacji „Przeglądu Sportowego” osoby ze środowiska piłkarskiego, z którymi według waszych ustaleń Andrzej B. się kontaktował, zostaną wezwane do złożenia wyjaśnień. W sprawie pojawia się nazwisko pani Anny Sobczyk – pośrednika transakcyjnego zgłoszonego do PZPN. Z powodu zgłoszenia do związku podlega ona odpowiedzialności dyscyplinarnej. Będziemy wyjaśniać jej rolę w procederze działalności Andrzeja B.
Radović obawiał się powrotu do Legii.
Dla mnie bardzo ważna jest stabilizacja, przywiązuję się do jednego klubu, dlatego występowałem w tak niewielu zespołach. A okazuje się, że w 2016 grałem w trzech miejscach. Na długo zapamiętam ten rok, często o nim myślę. Dużo się działo, ale na koniec na szczęście wszystko poszło w dobrą stronę. Wróciłem tam, gdzie jestem szczęśliwy, czyli do Legii. Nie będę kłamał, miałem obawy przed powrotem do Warszawy. Wiele osób, mimo że grałem przy Łazienkowskiej tyle lat, nie mogło mi wybaczyć, że odszedłem. I to jeszcze w ten sposób, który zresztą i mnie się nie podobał. Ale nie miałem żadnego wpływu na to, jak przebiegł transfer do Chin. Pozostał niesmak, żal, że wszystko tak się potoczyło. Gdy wracałem do Polski, nie wiedziałem, jak ludzie zareagują.
Po próbie generalnej Lecha: Jevtić zgasił światło.
Cztery gole i cztery asysty – to jesienny dorobek ligowy pomocnika. Wiosną także powinien być mocnemy punktem Kolejorza, bo podczas meczów towarzyskich sygnalizuje wysoką formę. W sobotę na Inea Stadionie prezentował się doskonale, biorąc nawet poprawkę, że przeciwnikiem był tylko trzecioligowiec. W pierwszej połowie popisał się kilkudziesięciometrowym podaniem, po którym gola strzelił Maciej Makuszewski. Po przerwie dołożył kolejną asystę. No i trafił. – Co cieszy bardziej? No jasne, że bramka – przyznał Darko, który tak kapitalnie uderzył z wolnego, że w momencie, kiedy piłka wpadała do siatki… zgasło światło. – Zauważyłem to. Koledzy oczywiście mieli z tego ubaw – uśmiechał się lechita. – W tej bramce jest wyłącznik światła, więc widocznie w niego trafił – żartował wiceprezes klubu Piotr Rutkowski, który oglądał spotkanie.
Litwin o niewyparzonym języku i dużym talencie. Sylwetka Arvydasa Novikovasa.
W listopadzie 2014 r. dawny gwiazdor reprezentacji Litwy Valdas Ivanauskas skrytykował miejscowych piłkarzy. – W tej chwili w naszej kadrze nie ma żadnych gwiazd, a ostatnią byłem ja sam. Poziom ligi jest zerowy– powiedział były zawodnik Hamburger SV na łamach szwajcarskiego dziennika „Blick” przed meczem Szwajcaria – Litwa (4:0) w eliminacjach EURO 2016. Słowa te oburzyły pomocnika litewskiej kadry Arvydasa Novikovasa. – Jak ktoś znany może coś takiego mówić? Oznacza to, że jest durniem. Powinien mniej pić – wypalił Novikovas. A żeby było ciekawiej, w 2009 r. Ivanauskas prowadził Novikovas w litewskiej kadrze do lat 21. – Taki Arvydas jest, że czasem coś powie w nerwach. Na szczęście za to przeprosił. On po prostu nie znosi przegrywać i wtedy potrafi się źle zachować. Ale uważam, że to dobra cecha. Wolę takiego zawodnika od piłkarza, który za bardzo nie przejmuje się porażkami – broni go inny czołowy przed laty litewski piłkarz, a obecnie selekcjoner tamtejszej kadry Edgaras Jankauskas.
Szmatuła chce być jak Buffon.
Jak w każdej ligowej przerwie Szmatuła musi walczyć ze Słowakiem Dobrivojem Rusovem o miejsce w składzie, bo u trenera Radoslava Latala nie ma pewniaków. – Czy to ja znów będę numerem jeden? Nie wiem. Robię swoje, bo wiem że nigdy nic nie dostałem za darmo. Zawsze musiałem coś udowadniać i teraz nie jest inaczej – opowiada nam Szmatuła, który ma nadzieję na jeszcze kilka dobrych lat grania na poziomie ekstraklasy. – Szczyt formy osiągnąłem grubo po trzydziestce. Jak zdrowie pozwoli, to chcę pograć jeszcze na najwyższym poziomie. Na obozie rozmawialiśmy o Gianluigim Buffonie, który mimo prawie 40 lat na karku wciąż jest świetny. Na pewno dla mnie Włoch to w tej chwili wzór, zarówno pod względem formy, jak i postawy na boisku w trakcie meczów – stwierdza golkiper Piasta.