Antoni Piechniczek zdominował pierwszą konferencję prasową nowego selekcjonera, Franciszka Smudy. Wyrywał mikrofon, odpowiadał niepytany… “Gdyby mi zadano takie pytanie”. Ale, kurwa, nie zadano! Niestety, cały czas facet nie może pogodzić się z tym, że jego czas minął. Co gorsza, nie ma w swoim otoczeniu nikogo, kto szczerze by powiedział: “Antek, ludzie cię nie lubią, jesteś antypatyczny, usuń się w cień, bo przeszkadzasz”. Niestety, ale Piechniczek antypatyczny jest i za każdym razem gdy go widzimy, zbiera nam się – i pewnie nie tylko nam – na wymioty.
Jak jego twarz przyklei się na stałe do reprezentacji Smudy, to i ta reprezentacja straci sympatię, jaką się dzisiaj – trochę na kredyt – cieszy. Tak trudno to pojąć?
Piechniczek sądzi, że jest dzisiaj kimś w rodzaju Kazimierza Górskiego. A niestety nie jest, bo Górski wywoływał sympatię, a nie obrzydzenie. I jeśli mówił jakieś głupstwa, to w sposób wesoły, z przymrużeniem oka. Szanowny senator RP bredzi natomiast przy zaciśniętych pięściach i wykrzywionych ustach. Porównuje system szkolenia w Holandii i w Polsce (o czym piszemy też w “Piłkarskim przeglądzie dnia”) na podstawie Błaszczykowskiego i Smolarka. Odpowiednio dobierając przykłady, udowodnić można wszystko, nawet największą bzdurę. Polacy robią lepsze samochody od Niemców, bo Polonez sprawiał solidniejsze wrażenie niż Trabant. U nas zarobki są wyższe niż w Szwajcarii, bo Lato kasuje 50 tysięcy złotych miesięcznie, a przeciętny Szwajcar mniej. I tak dalej… Opowieści Piechniczka o szkoleniu holenderskim i polskim oznaczają, że ten człowiek albo sam jest idiotą, albo ma telewidzów za idiotów. Jeden i drugi wariant go dyskwalifikuje.
Co gorsza, kilka razy aż ukłuła w uszy liczba mnoga. “Nasza kadra”, “powołaliśmy”, “przygotowaliśmy”, “opracowaliśmy”. Franek, nie daj się w tą grę wciągnąć. Albo pracuj na własny rachunek i weź za wszystko odpowiedzialność, albo daj sobie spokój. Przecież dobrze wiesz, że oni ci w niczym nie pomogą. Jeśli powinie ci się noga, pierwsi wbiją nóż w plecy. Na razie chcą się trochę ogrzać w świetle reflektorów, ocalić samych siebie od zapomnienia, poczuć namiastkę władzy, ale to nikomu na dobre nie wyjdzie. Piechniczek był selekcjonerem w 1997 roku, a do ataku na mecz z Anglią wystawił WALDEMARA ADAMCZYKA. Niech to starczy za komentarz.
Drogi Franku, walcz, bo oni pociągną cię w dół, za sobą. Myślą, że na twoich plecach zdołają odbudować swój wizerunek, ale to niemożliwe – mogą tylko zniszczyć twój. Nie przystępuj do tej bandy, nie siadaj obok na konferencjach, nie fotografuj się z nimi. Wiemy, że na razie jesteś w trudnej sytuacji, bo przecież dopiero co tę pracę dostałeś, ale powoli przygotowuj sobie plan ucieczki z piechniczkowych łap. Wykonuj polecenia, rób to, za co dostajesz pieniądze, ale jednocześnie zostań sobą.
I jeszcze jedno – niedawno Piechniczek w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej” wspomniał o “dzienniczkach reprezentanta”, które miałyby zapobiec nadmiernego eksploatowaniu młodych piłkarzy: “Chcemy to wprowadzić, już opracował to Wydział Szkolenia. Pokazujemy wszystko kolorystycznie, kiedy chłopak zbliża się do czerwonego pola, to wiadomo, że musi wyhamować”. Abstrahując od tego, że pomysł jest średniowieczny i raczej wstyd się nim chwalić, to o tym samym mówiono ponad rok temu. Różnica między PZPN a normalną firmą polega na tym, że w normalnej firmie taki pomysł wdraża się w jakieś 3 tygodnie (tydzień na znalezienie drukarni, tydzień na przygotowanie “dzienniczków”, tydzień na druk), a wy przez rok pozostaliście na etapie idei. Jesteście, panie Piechniczek, panie Engel i inni, tak zbędni, jak tylko zbędny może być człowiek.