Reklama

Mama mi powtarzała: Kajetan, tylko pamiętaj, jedź sobie pomalutku

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

22 stycznia 2017, 15:01 • 10 min czytania 0 komentarzy

Dobra. Do czegoś muszę się przyznać… Do dziś mam problemy z cofaniem. Jak trzeba jeździć do przodu, to naprawdę jestem szybki i dobry, ale jak do tyłu, zaczynają się schody. Jestem przekonany, że mistrzem Europy w cofaniu bym nie został – mówi w rozmowie z Weszło Kajetan Kajetanowicz, czyli nasz dwukrotny rajdowy mistrz Europy. Wiecznie uśmiechnięty 38-latek opowiada nam także o dzieciństwie, zarżniętych silnikach w maluchu i o tym, że największym obciachem dla kierowcy rajdowego jest stłuczka na mieście.

Mama mi powtarzała: Kajetan, tylko pamiętaj, jedź sobie pomalutku

Polowanie na twój numer telefonu, żeby umówić się na wywiad, zajęło mi kilka dni. Łatwiej byłoby już chyba dotrzeć do Sebastiena Ogiera.

Naprawdę było aż tak ciężko? Chyba trochę ściemniasz, bo gdyby tylko się dało, moi ludzie umawialiby mi wywiad za wywiadem. A Ogiera pewnie łatwo było złapać. Podejrzewam, że ostatnio odbierał telefony z nadzieją, że może dzwoni do niego ktoś z innego zespołu niż Volkswagen, który jak wiadomo wycofał się z rajdów (Francuz ostatecznie zasilił zespół M-Sport – red.). Jak widzisz także mistrz świata może się znaleźć w trudnej sytuacji, bo nawet cztery tytuły najlepszego kierowcy rajdowego na Ziemi nie gwarantują roboty na kolejny rok. Taka już uroda tego sportu.

Volkswagen się zwinął, ty wręcz przeciwnie, obroniłeś tytuł mistrza Europy. Nie czujesz jednak, że zawisłeś nieco w próżni? Z jednej strony seryjnie wygrywałeś mistrzostwo Polski, masz dwa mistrzostwa Europy, ale do mistrzostw świata WRC wciąż lata świetlne.

Nasza przyszłość jest związana z dwoma aspektami: tym co chcielibyśmy robić i jakie mamy możliwości. Chcielibyśmy jeździć w tych mistrzostwach świata, ale nie wiem czy będziemy w stanie. Naprawdę. Mało tego, na chwilę obecną nie wiem, czy będziemy nawet w stanie jeździć w mistrzostwach Europy, bo do tego też potrzebujemy budżetu (rozmawialiśmy w grudniu – red.). Przyzwyczailiśmy się już, że takie decyzje nie zapadają szybko, wymagają dużego nakładu pracy z obu stron, nad czym teraz mocno skupia się cały zespół. Chcemy jednak się rozwijać, a takim rozwojem na pewno byłyby MŚ, nawet WRC 2. Albo też pozostanie w ME, gdzie mają pojawić się nowe rajdy, poza tym nikt w historii nie wygrał jeszcze mistrzostwa trzy razy z rzędu i to byłoby wyzwanie. Ten rok pokazał, że obrona tytułu wcale nie przychodzi łatwo. MŚ są jednak na pewno dużo droższe. Dużo zależy od tego jakim samochodem pojedziemy, jakie rajdy wybierzemy itd. A na niektóre imprezy trzeba przecież lecieć do Meksyku, Argentyny czy nawet Australii.

Reklama

Mówi się, że rajdy to studnia bez dna.

Tak, są jak gąbka, ile byś nie miał, tyle wydasz. Sam znam ludzi, którzy zastawiali swoje domy, żeby jeździć w rajdach, wyobrażasz sobie? Znam ludzi, którzy poświęcili całe swoje życie osobiste i fortunę żeby jeździć i im się to do końca nie udało. Ja sam w pewnym momencie swojego życia postawiłem wszystko na jedną kartę, chyba też nie do końca mając świadomość, że mogę przegrać. Ale opłaciło się. Dlatego jak przypomnę sobie początki, to wszystko teraz naprawdę dobrze smakuje.

Wracając do Ogiera – pomijając samochód jakim jeździ – czujesz, że jest od ciebie lepszy o kilka klas?

Nawet gdyby wsiadł do mojego samochodu, na pewno byłby szybszy. Różnica polega głównie na doświadczeniu, a w rajdach prędkość nabywa się właśnie z doświadczeniem. A on swoje zdobywał w samochodzie jeszcze szybszym niż ten, którym ja się ścigam. W tej chwili nie miałbym się nawet co do niego porównywać.

Ale coś was jednak łączy.

O, co takiego?

Reklama

Obaj wychowaliście się w znanych na całym świecie miejscach: on w regionie Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże, ty w wieżowców na Manhatanie.

Dobre (śmiech). Ale to prawda, urodziłem się w Ustroniu i przez wiele, wiele lat mieszkałem na osiedlu Manhatan. Faktycznie w wieżowcu, chociaż tamten akurat nie miał wiele wspólnego z wieżowcami w Nowym Jorku.

Byłeś osiedlowym łobuzem, czy świętoszkiem?

Raczej w stronę łobuziaka, ale miałem swoje granice. To moje łobuzowanie polegało raczej na leniuchowaniu, które ja osobiście nazywałem „spędzaniem czasu”, czyli marnotrawieniem go. A wtedy wiadomo: przychodziły do głowy chore pomysły, które próbowałem realizować wraz z kumplami. To było głupie, bo tamta droga prowadziła donikąd. Ale być może właśnie dlatego w porę się zorientowałem i robię dziś to, co robię na wysokim poziomie, więc bardzo doceniam to, gdzie jestem.

Twoje dzieciństwo od początku miało zapach benzyny?

Tata był mechanikiem, a mama księgową, dlatego korzeni rajdowych w rodzinie nie mieliśmy. Ale przez to, że tata miał warsztat, od początku pomagał mi przy pierwszym aucie, zresztą do dziś pomaga przy moich treningowych samochodach. Spędzałem dużo czasu w warsztacie taty, ale wyłącznie przy swoim samochodzie. Bez przesady, fiat 126p nie był zbyt skomplikowaną konstrukcją i na początku dużo jeszcze można było zrobić samemu. Pamiętam, że potrafiłem wtaszczyć mnóstwo elementów jego silnika aż na dziewiąte piętro bloku. Potem polerowałem to wszystko na rozwiniętym prześcieradle na łóżku.

Winda chociaż była?

Była, dzięki niej mogłem zwieźć do pokoju jeszcze więcej gratów.

To jak robi się z malucha rajdówkę?

Chociaż to maluch, wkładamy tam oczywiście odpowiednie siedzenia kubełkowe, pasy wielopunktowe i klatkę bezpieczeństwa. Jest ciasno, ale trzeba też jeździć w kasku. To pierwsza sprawa, czyli bezpieczeństwo. Druga to wzmocnienie układu hamulcowego i zawieszenia, bo będą oddziaływać na nie większe prędkości. Tego malucha, w zasadzie gotowego, kupiłem jednak od kolegi. Sam musiałem mu przede wszystkim zwiększyć moc. Było to o tyle trudne, że kupiłem go już trochę kulejącego, w zasadzie był już na wykończeniu. Ale z drugiej strony sam też nie byłem święty i zdążyłem wykończyć w nim kilka silników zanim się czegoś nauczyłem. To było frustrujące, dlatego w pewnym momencie oddałem go do fachowca. On w końcu złożył mi silnik, który był mocny i trwały, a przy okazji podszkolił mnie, jak należy go odpowiednio docierać.

Na YouTube można jeszcze znaleźć filmik, jak kręcisz tym maluchem na parkingu. Trochę chałupniczy sposób na trening.

Fajne czasy. Teraz mam większe możliwości, ale też wisi nade mną większa presja, ciśnienie, bo wiem, jak wielu ludzi pracuje na mój sukces. Owszem, to kierowca jest liderem, ale wszyscy jesteśmy od siebie uzależnieni, dlatego myślę o tych wszystkich ludziach, sponsorach, mediach, kibicach. A uwierz mi, trudno jest wszystkich zadowolić. Natomiast kiedy zaczynałem, moim jedynym problemem było znalezienie czterech stów na paliwo i wpisowe do niedzielnego KJS-u. Oczywiście upraszczam, bo wcześniej cały tydzień siedziało się w garażu i dłubało, ale skala problemów i trudności była zupełnie inna.

Twoim pierwszym pilotem, aż do 2007 r., była twoja dziewczyna. To chyba rzadki układ w branży? Poza tym faceci zwykle uciekają przed pantoflem, a ty jeszcze się pod niego podłożyłeś zabierając kobietę do auta.

Może oboje chcieliśmy mieć nad sobą kontrolę? Naprawdę mieliśmy niezłe flow, dobrą fazę na rajdy i robiliśmy to z pasją. Ale to chyba Ola bardziej dostosowała się do mnie, niż ja do niej, bo wiesz, to przecież kierowca jest liderem (śmiech). Przeżyliśmy fajne chwile, chociaż oczywiście były też i ciężkie, kiedy ostro się kłóciliśmy. I wcale nie chodziło o to, że któreś z nas nie wyłączyło żelazka w domu. Rajdy same w sobie budzą ogromne emocje, nawet jak jesteś kibicem i stoisz z boku. Ale siedząc w rajdówce, to już jest kulminacja tego wszystkiego.

Często jesteś pytany o swój pierwszy poważny rajd, czyli Rajd Cieszyńska Barbórka w 2000 r., który zakończyłeś spektakularnym dzwonem swojego malucha. Nigdy jednak nie mówiłeś, jak dokładnie do tego doszło. Opowiadaj.

Będę to pamiętał do końca życia, bardzo dokładnie kojarzę też tamto miejsce. Było to już na pierwszym odcinku specjalnym, więc sobie wyobraź, jaki miałem falstart! Do dziś śmieję się, że gdybym wtedy dojechał, na bank wygrałbym klasyfikację generalną. Co poszło nie tak? Miałem zupełnie nie te opony, które powinny być, z przodu miałem inne, z tyłu inne. Mało tego, te z tyłu były kompletnie łyse. Teraz brzmi to śmiesznie, ale ja wtedy, paradoksalnie, byłem święcie przekonany, że takie będą właśnie lepsze, bo wyglądały jak profesjonalne opony slick podpatrzone u starszych kierowców. Myślałem, że dadzą mi lepszą przyczepność… Szereg błędów, do tego zbyt duża prędkość. Do wypadku doszło w zasadzie na prostej drodze, było kilka nierówności i zaczęło podbijać nam auto. Tak nas „przestawiało”, aż wpadliśmy do rowu i zaczęliśmy dachować. Robiliśmy to kilkukrotnie. W końcu wylądowaliśmy na boku, trzeba było wychodzić przez otwór po przedniej szybie.

Jaka była reakcja rodziców na taki początek rajdowej kariery syna?

Tata nic nie mówił, bo już wcześniej zdążyłem mu rozbić samochód, dlatego był oswojony. Rodzice oczywiście martwili się o mnie, a nie o samochód i koszty. Chociaż nie mieliśmy pieniędzy na naprawę i musiałem później czekać rok na to, żeby wystartować w kolejnym rajdzie. Pamiętam, jak mama przez długi czas – kiedy jeździłem na rajdy najpierw maluchem, a później fiatem seicento – zawsze mi powtarzała: „Kajetan, tylko pamiętaj, jedź sobie pomalutku”. A ja mówiłem: „No mamo, nie da się…”.

Pilnujesz się, kiedy jedziesz z mamą?

Dawniej cały czas komentowała moją jazdę, ale dziś jest już spokojniejsza. Na drodze publicznej nie szukam adrenaliny, bo przejechałem dużo kilometrów na zamkniętych odcinkach, gdzie mogłem docisnąć, a nie myśleć, czy mi nic nie wyjedzie z naprzeciwka. Mama w końcu przestała komentować, chyba zrozumiała, że jestem całkiem dobrym kierowcą. Ale sam też oczywiście popełniam błędy. Nie mówię o mandatach czy zdjęciach z fotoradaru, bo tego już nie miałem wiele lat, ale zdarzają mi się wpadki. Staram się pilnować, ale nie tylko dlatego że jestem osobą publiczną. Widziałem już wiele, wiem do czego może doprowadzić taka jazda.

A co ciebie najbardziej wkurza w polskich kierowcach?

Pisanie SMS-ów, które podczas jazdy jest zabójcze.

I tobie się to oczywiście nie zdarza.

Też się czasami na tym łapię, ale staram się też myśleć o konsekwencjach i to sprawia, że jak mam już odpisać na SMS, to po prostu szukam miejsca, żeby się zatrzymać i dopiero wtedy odpisuje. Wiem, że mamy wiele pilnych spraw, ale bezpieczeństwo jest najważniejsze. Inni też powinni mieć tego świadomość, chociaż wiem, że to nie jest łatwe. Tym bardziej że są tacy, którzy więcej czasu spędzają w aucie niż w łóżku. Tacy szczególnie powinni się pilnować.

Znajomy policjant opowiadał mi kiedyś, jak razem z karetką pogotowia ustawili się przy ruchliwej drodze. Układ był taki, że kierowca zatrzymany za przekroczenie prędkości uniknie mandatu, jeśli poświęci kilka minut na krótki kurs pierwszej pomocy. Zatrzymali gościa, a ten wolał zapłacić mandat. Zamurowało ich.

Moim zdaniem on się nie przyznał do błędu i zrobił to demonstracyjnie: „Dobra, piszcie tam mandat, ja spadam”. Najwyraźniej zabrakło mu tego, czego mnie nauczyły rajdy, czyli pokory. A tu mamy przykład gościa, który jest totalnie niepokorny. Podejrzewam, że ruszył i dalej jechał z poczuciem, że może łamać przepisy.

A co jest większym obciachem dla kierowcy rajdowego: rozbicie nowej rajdówki czy stłuczka na parkingu?

No jasne, że stłuczka na parkingu!

Ale nie wierzę, że mechanicy nie mają do ciebie pretensji, kiedy skasujesz nowe auto warte – strzelam – kilkaset tysięcy złotych.

Oczywiście bardzo ich za to przepraszam, ale to jednak ja ponoszę koszty, nie oni. Tak więc boli to najbardziej mnie. Przede wszystkim cieszę się, kiedy wychodzimy z takiego wypadku cali, mniej ważny jest sprzęt. Poza tym mi naprawdę rzadko zdarza się rozwalić samochód na rajdach. Dlatego największym wstydem jest stłuczka samochodem cywilnym. Dobra. Do czegoś muszę się tobie przyznać…

Dawaj.

Do dziś mam problemy z cofaniem. Jak trzeba jeździć do przodu, to naprawdę jestem szybki i dobry, ale jak do tyłu, zaczynają się schody. Jestem przekonany, że mistrzem Europy w cofaniu bym nie został. Gdyby nie kamera cofania, byłoby ciężko. Kiedy wsiadam do samochodu, który nie ma takiej kamery, to jestem jak dziecko we mgle. Co zrobić…

ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...