Limit obcokrajowców spoza Unii Europejskiej w polskiej ekstraklasie. Czy narzucone przez PZPN ograniczenie do dwóch piłkarzy spoza UE mogących jednocześnie przebywać na boisku jest sensowne i jak nasze przepisy wypadają na tle regulacji z innych lig Europy? Chyba nikt wcześniej nie opisał tego w takich szczegółach. Zapraszamy na bardzo obszerną analizę problemu, o którym w ostatnich tygodniach zrobiło się u nas dosyć głośno.
Limit dwóch piłkarzy spoza Unii obowiązuje w Polsce od tego sezonu, ale był wprowadzany stopniowo – w rozgrywkach 2015/16 można było wystawić trzech piłkarzy spoza UE. Tak naprawdę to właśnie teraz – w zimowym okienku transferowym – nasze kluby stają w obliczu pierwszych problemów, jakie bezpośrednio wynikają z tak restrykcyjnego ograniczenia. Lechia Gdańsk właśnie pozbywa się Aleksandara Kovacevicia, który nie może grać głównie dlatego, że u Piotra Nowaka pewne miejsce w składzie mają dwaj inni Serbowie – Milinković-Savić oraz Krasić. Ciekawa sytuacja zaistniała też w Lechu, gdzie łatwo sobie wyobrazić scenariusz, w którym na boisku równocześnie przebywają Kostewycz (Ukraina) i Tetteh (Ghana), a urazu doznaje Putnocky. Trener Bjelica – by móc wprowadzić Buricia (Bośnia) – musiałby dokonać dwóch zmian, czyli ściągnąć kontuzjowanego bramkarza oraz zdjąć z boiska Ukraińca bądź Ghańczyka. I pewnie jest to jeden z powodów, dla którego rezerwowy golkiper Lecha mocno teraz walczy o przyznanie polskiego obywatelstwa. Z kolei Legia już wie, że nie będzie mogła skorzystać w lidze z ofensywnego trio: Vako (Gruzja), Guilherme (Brazylia), Chukwu (Nigeria).
W najnowszej historii polskiej piłki bardzo łatwo znaleźć zespoły, w których wiodące role odgrywali obcokrajowcy spoza Unii. W 2006 roku Legia zdobyła mistrzostwo m.in. dzięki takim piłkarzom, jak Choto, Ouattara, Edson, Roger i Vuković, natomiast w 2010 roku Lech sięgnął po tytuł przy dużym udziale Buricia, Arboledy, Injaca, Stilicia i Kriwca. Gdyby obecne limity obowiązywały już wtedy, do naszej ligi nie trafiłoby wielu wysokiej klasy obcokrajowców, a Legia i Lech być może miałyby dziś o jedno trofeum mniej.
Przeanalizujmy hipotetyczną sytuację – polski klub wynajduje trzech genialnych Brazylijczyków i… Ma problem, bo nie może ich w pełni wykorzystać, ci piłkarze nie mogą razem przebywać na boisku. Nie ma za to żadnych przeciwwskazań, by razem grało trzech Bułgarów, Węgrów czy Estończyków. Czy zatem nie wygląda to tak, że – za sprawą obowiązujących przepisów – sami ograniczamy sobie potencjał? Surowość wprowadzonych przez PZPN limitów opiera się na trzech głównych aspektach, wypiszmy je po kolei:
1. Ograniczenie dotyczy piłkarzy przebywających na boisku
W Polsce można zgłaszać do rozgrywek dowolną liczbę piłkarzy spoza UE, nie ma też żadnych limitów, jeśli chodzi obecność obcokrajowców w kadrze meczowej. To nieco inne podejście, niż to, które stosuje się w niektórych ligach Europy, gdzie ogranicza się liczbę piłkarzy spoza UE tylko przy zgłaszaniu do rozgrywek. Przy takim wariancie – co zrozumiałe – limity nie są już tak bezwzględne. Takie reguły obowiązują między innymi na Cyprze, gdzie można zgłosić do rozgrywek pięciu graczy spoza Unii, a później nikt już nie wnika, ilu z nich znajdzie się w kadrze meczowej czy na murawie. I chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że przy cypryjskich przepisach czołowe polskie kluby dziś nie musiałyby się mierzyć ze swoimi nietypowymi problemami.
2. Wąskie rozumienie pojęcia obcokrajowiec
Z pozoru w Unii Europejskiej termin obcokrajowca wydaje się jednoznaczny, bo mamy ściśle określoną liczbę 28 krajów członkowskich. To jednak nie jest takie proste, co widać także po naszych przepisach. Pierwotnie PZPN nie planował robić żadnych odstępstw od unijnej 28-ki, ale ostatecznie dopisano do listy Szwajcarię oraz państwa Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EFTA), czyli Norwegię, Islandię i Liechtenstein. Dzięki tej furtce przykładowy Lech mógł tej jesieni rywalizować z Lechią mając równocześnie na boisku Tetteha (Ghana), Buricia (Bośnia) i Jevticia (Szwajcaria).
Pomimo dopuszczenia Szwajcarii i krajów EFTA, nasze przepisy i tak są bardzo surowe. W większości lig, gdzie obowiązują restrykcyjne ograniczenia, pojęcie obcokrajowca jest rozumiane bardzo szeroko. W Finlandii, gdzie na boisku może jednocześnie przebywać trzech obcokrajowców, za “swoich” postrzega się chociażby wszystkich graczy urodzonych w krajach zrzeszonych w UEFA, czyli m.in. na Bałkanach (z Serbią na czele), na Ukrainie, w Trucji, Rosji czy nawet w Izraelu i Kazachstanie. We Francji (limit 4 graczy spoza UE), Hiszpanii (3), Rumunii (3) oraz w kilku innych federacjach respektuje się z kolei tzw. Układ z Kotonu, czyli za “swoich” traktuje się piłkarzy z 77 krajów Afryki, Karaibów i Pacyfiku.
Państwa-sygnatariusze Układu z Kotonu
Czesi (limit 5 piłkarzy spoza UE) – równolegle z EFTA i Szwajcarią – traktują jako “swoje” kraje kandydujące do Unii, czyli Albanię, Czarnogórę, Islandię, Macedonię, Serbię i Turcję. Natomiast wspomniani Hiszpanie, poza Układem z Kotonu, uznają także wiele państw, które zawarły z UE umowy stowarzyszeniowe lub o partnerstwie i współpracy, wśród których znajdują się m.in. kraje bałkańskie, Rosja i Turcja. Tak naprawdę więc w lidze hiszpańskiej limit graczy spoza UE dotyka w głównej mierze piłkarzy z Ameryki Południowej, którzy z kolei starają się omijać przepisy za pomocą podwójnych paszportów (o czym jednak nieco później).
Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że interpretacja polska – która poza krajami Unii uwzględnia tylko EFTA i Szwajcarię – należy do tych najbardziej radykalnych.
3. Limit dwóch piłkarzy spoza UE jest najbardziej restrykcyjny w Europie!
Kiedyś Polska – jako jedyny kraj, który uniknął recesji w czasach kryzysu – nazywana była zieloną wyspą. Pod względem obowiązujących limitów piłkarzy spoza Unii Europejskiej zasłużyliśmy na miano wyspy czerwonej. Poniżej przedstawiamy ograniczenia stosowane we wszystkich ligach Unii Europejskiej. Ilu piłkarzy spoza EU może jednocześnie przebywać na boisku w poszczególnych krajach?
Być może nie powinniśmy porównywać się do najlepszych lig Europy, bo nasza piłka znajduje się w zupełnie innym miejscu i ma inne problemy, ale – no halo! – mamy najbardziej restrykcyjny system ze wszystkich. Wspomniane na początku trójki z Lechii, Legii i Lecha mogłaby razem grać w każdym inny unijnym kraju i nigdzie nie robiono by im problemów. No dobra, na Wyspach Brytyjskich piłkarze musieliby się postarać o pozwolenie na pracę, ale i tu nie staliby na straconej pozycji (o czym nieco później). Czy zatem dla naszych futbolowych władz nie powinien być to sygnał ostrzegawczy? Jakiś czas temu Zbigniew Boniek próbował tłumaczyć na Twitterze, że nasz system jest dobry, bo inni mają podobne. Otóż nie, my jesteśmy prekursorami najbardziej restrykcyjnych rozwiązań w Europie i samotnie kroczymy w nieznane. Tylko w Rumunii były podobne pomysły i na sezon 15/16 planowano obniżyć próg do dwóch obcokrajowców, ale ostatecznie zrezygnowano z tak radykalnego zaostrzenia przepisów. Gdybyśmy więc mieli dziś stworzyć ranking najmniej przyjaznych dla obcokrajowców lig w Unii Europejskiej, czołówka wyglądałaby tak:
1. Polska – limit 2 obcokrajowców (nie dotyczy piłkarzy z UE + EFTA + SUI)
2. Bułgaria – 3 (UE)
3. Słowenia – 3 (UE + EFTA + SUI)
4. Rumunia – 3 (UE + EFTA + SUI + inne porozumienia)
5. Finlandia – 3 (UE + UEFA + inne porozumienia)
6. Hiszpania – 3 (UE + EFTA + SUI + inne porozumienia)
7. Estonia – 4 (UE + EFTA + SUI)
Od razu nasuwa się też kilka innych zagadnień. Pójdźmy po kolei:
Czy nasze przepisy są w ogóle zgodne z prawem?
Kluczowe dla odpowiedzi na to pytanie są orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w trzech sprawach: Rosjanina Simutenkova przeciwko hiszpańskiej federacji RFEF z 2005 roku, Turka Kahveciego także przeciwko RFEF z 2008 roku oraz Słowaka Kolpaka (piłka ręczna) przeciwko niemieckiej federacji DHB z 2003 roku. W każdej z tych spraw sąd europejski uznał, że analogiczne ograniczenia do uchwały XI/300 Zarządu PZPN o limitach obcokrajowców są dyskryminacyjne. Wygląda więc na to, że obowiązujące w Polsce przepisy mogą być (i w przyszłości na pewno będą) przez różne podmioty podważane.
Tak naprawdę do grupy państw, których obywateli w krajach Unii nie mogą dotykać tego typu ograniczenia, zaliczyć należy zarówno państwa, z którymi Unia zawarła umowy stowarzyszeniowe (Albania, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Islandia, Macedonia, Serbia, Turcja, Mołdawia, Ukraina), liczne państwa współpracujące z Unią na podstawie umów o partnerstwie i współpracy (m.in. Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Gruzja, Kazachstan, Kirgistan, Rosja, Uzbekistan, Tunezja, Algieria, Maroko), jak i 77 państw afrykańskich oraz z rejonu Karaibów i Pacyfiku, będących stronami układu z Kotonu (m.in. Kamerun, WKS, Gabon, Ghana, Nigeria, Senegal, Zimbabwe, Angola, Gambia, Mali czy Zambia – ogólnie wszystkie znaczące państwa Afryki). Dodatkowo mogą pojawić się problemy w przypadku krajów UE, gdzie na mocy umów dwustronnych ograniczenia nie mogą dotyczyć zawodników z jeszcze innych państw. W teorii wychodzi więc na to, że z wymienionych na początku graczy Lechii, Legii i Lecha, limit może dotykać jedynie Guilherme, a Kovacević, Milinković-Savić, Krasić, Vako, Chukwu, Burić, Kostewycz i Tetteh nie powinni być tu wliczani w myśl określonych porozumień ich krajów z UE.
Po sprawach Simutenkova i Kahveciego UEFA wydała oficjalne wskazówki, które dawały federacjom informacje odnośnie postępowania w sprawach zawodników z poszczególnych krajów. Przykład pierwszy z brzegu to zalecenia wobec Gruzji – ograniczenia stawiane przez federacje nie powinny być stosowane, jeżeli zawodnik z tego kraju ma zezwolenie na pracę. A w przypadku uzyskania zezwolenia zawodnik powinien być traktowany jak pracownik z kraju UE. I takich przykładów jest tam znacznie więcej. Jakkolwiek spojrzeć, zarówno PZPN, jak i niektóre inne europejskie federacje, powyższe zalecenia UEFA zwyczajnie ignorują.
Omijanie obecnych przepisów
Nie jest żadną tajemnicą, że piłkarze bardzo często stosują myk z podwójnym obywatelstwem, co widoczne jest zwłaszcza we Włoszech i w Hiszpanii. Ciekawy przypadek miał ostatnio miejsce w Maladze, gdzie sprowadzono Urugwajczyka Michaela Santosa. W jednym z pierwszych wywiadów dziennikarz AS-a zapytał piłkarza, czy nie ma on przypadkiem jakichś przodków w rodzinie, dzięki którym mógłby od ręki dostać hiszpańskie obywatelstwo. Zawodnik odparł, że szukał kogoś takiego, ale nie znalazł, więc po prostu poczeka dwa lata i wtedy odbierze hiszpański paszport. Bo właśnie dwa lata wystarczą, by piłkarz z Ameryki Łacińskiej mógł starać się w Hiszpanii o obywatelstwo. A po upływie minimalnego wymaganego czasu prawnicy Malagi z pewnością dołożą wszelkich starań, by wniosek zawodnika zbyt długo nie czekał na rozpatrzenie.
Rzecz jasna w Polsce także mamy kilku piłkarzy z podwójnym obywatelstwem. Najbardziej jaskrawy przykład to Nabil Aankour, który przeprowadził się do Kielc w 2014 roku, ale dopiero dwa lata później – cały czas mieszkając w Polsce – złożył wniosek o wydanie francuskiego paszportu (który notabene w stu procentach mu się należał). Do marca 2016 zawodnik Korony był przez nasze przepisy – z całą ich surowością – postrzegany jako Marokańczyk, dziś natomiast to pełnoprawny obywatel Unii, który cieszy takimi samymi prawami jak Polacy. Niektóre federacje – rozumiejąc, jak łatwo piłkarze mogą uzyskać unijne obywatelstwo – same zostawiają uchylone furtki prawne. Na przykład w Finlandii zawodnik, który jest od pięciu sezonów zarejestrowany w tamtejszym klubie, w ogóle nie jest traktowany jako obcokrajowiec i żaden europejski paszport nie jest mu potrzebny.
Alternatywne metody ograniczenia liczby obcokrajowców
Skoro obowiązujące w wielu krajach systemy łatwo jest ominąć, warto rozejrzeć się za innymi rozwiązaniami. W Premier League zamiast jakichkolwiek limitów obcokrajowców obowiązują pozwolenia na pracę, w założeniu bardzo restrykcyjne – przede wszystkim przychodzący piłkarz musi rozegrać minimum 75 procent meczów o stawkę w pierwszej reprezentacji swojego kraju na przestrzeni dwóch ostatnich lat (o ile nie był kontuzjowany i mógł grać). Tak naprawdę ten system jest jednak dziurawy jak sito, bo – jak twierdzi chociażby Danny Mills z FA – jakieś 95 procent pierwotnie odrzuconych wniosków po złożeniu odwołania rozpatruje się pozytywnie i finalnie dopuszcza piłkarza do gry. Dzięki temu – tu przykład pierwszy z brzegu – przed dwoma laty Arsenal mógł pozyskać 24-letniego wtedy Gabriela Paulistę, który nigdy nie zaliczył nawet jednego meczu w reprezentacji Brazylii.
Z kolei inny typ alternatywnych limitów mamy w Serie A, gdzie ograniczenia dotyczą okienka transferowego. Piłkarza spoza UE (Włosi uznają za “swoje” także Szwajcarię i EFTA) z klubu spoza Włoch można swobodnie kupić tylko w przypadku, jeżeli w klubie-nabywcy nie został osiągnięty limit trzech obcokrajowców. A jeżeli jest ich w danym klubie trzech lub więcej, można sprowadzać obcokrajowców spoza Włoch (w jednym okienku maksymalnie dwóch) wyłącznie na zwolnione miejsca – po sprzedaży, końcu kontraktu lub przyznaniu obywatelstwa kraju członkowskiego innemu piłkarzowi z drużyny. A jak to w ogóle możliwe, że tamtejsze kluby mają w swoich kadrach więcej niż trzech graczy spoza Unii? Otóż żadne ograniczenia nie obowiązują już przy transferach obcokrajowców wewnątrz włoskiego rynku.
Jedźmy dalej – w Rumunii, podobnie jak w Anglii, stawia się na jakość, bo dwóch z trzech zgłoszonych obcokrajowców musi mieć status reprezentanta kraju. Ciekawy system obowiązuje także w Austrii, gdzie można rejestrować dowolną liczbę obcokrajowców, ale dostęp do aż 50 procent środków z praw telewizyjnych można sobie zapewnić jedynie poprzez stawianie na Austriaków lub młodzieżowców (czyli graczy poniżej 22 lat, którzy zostali zarejestrowani w Austrii przed 18. rokiem życia). Jeżeli w każdym meczu dany klub ma w kadrze przynajmniej dwunastu takich piłkarzy, bierze udział w podziale tej części środków z praw TV. Innymi słowy, kluby same mogą decydować, czy wolą zabiegać o dużo wyższą premię pieniężną, czy jednak chcą postawić na zagranicznych piłkarzy – to ich suwerenny wybór. Jak pokazują wieloletnie badania, system jest skuteczny. W sezonie 03/04 austriaccy piłkarze stanowili jedynie 54 procent wszystkich zawodników w lidze, a w rozgrywkach 15/16 – między innymi dzięki przyjętym rozwiązaniom – ta wartość wyniosła już 74 procent.
Czy reforma PZPN spełnia w ogóle swoją rolę?
No właśnie, w Austrii udało się ograniczyć liczbę obcokrajowców, a jak to wygląda u nas? Z pewnością jest jeszcze zbyt wcześnie, by to ocenić, bo obecne przepisy obowiązują ledwie od pół roku, a cała reforma miała swój początek w zeszłym sezonie, kiedy to obowiązywał limit trzech graczy spoza UE. Pewien obraz sytuacji może jednak dać porównanie liczb z jesieni 2014 roku (kiedy nie było jeszcze nowych limitów) oraz z jesieni 2016. Przede wszystkim na przestrzeni dwóch lat liczba zarejestrowanych obcokrajowców mimo wszystko wzrosła – ze 135 do 142. Zmieniły się oczywiście proporcje, bo w obecnych rozgrywkach mieliśmy znacznie mniej piłkarzy spoza Unii – Brazylijczyków było o sześciu mniej, Rosjan o czterech, a Bośniaków o trzech. Mocno zwiększyła się z kolei liczebność Bułgarów (z 0 do 7), Słowaków (z 17 do 26) oraz Węgrów (z 2 do 7).
Największym beneficjentem limitów PZPN wydają się być właśnie Bułgarzy, których dwa lata temu nie było u nas wcale, a dziś znajdują się w TOP 5 najliczniejszych narodowości w ekstraklasie. Ich poziom piłkarski – delikatnie rzecz ujmując – nie rzuca na kolana, bo mowa tu o takich tuzach, jak Ferraresso, Karaczanakow, Gamakow, Sławczew, Aleksandrow, Delew i Ilijew. Inna sprawa, że grupa najmocniej zredukowana, czyli Brazylijczycy, przed dwoma laty także nie składała się z wybitnych piłkarzy, a wspomnieć wystarczy tu chociażby zaciąg Zawiszy Bydgoszcz.
Na ocenę efektów wprowadzonego limitu z pewnością jest jeszcze zbyt wcześnie, bo kluby dopiero się w tym wszystkim odnajdują. Tak naprawdę dziś wciąż można jedynie spekulować i – na przykład – próbować bronić tezy, że wprowadzone przepisy powstrzymały lawinowy wzrost obcokrajowców w naszej lidze. Jeżeli obowiązujące limity zostaną utrzymane, dane z kolejnych sezonów będą już bardziej miarodajne. Inna sprawa, że dziś wygląda to niestety tak, że w wielu przypadkach przeciętni piłkarze z całego świata zostali zastąpieni przeciętnymi piłkarzami z krajów Unii Europejskiej.
Wyjścia z sytuacji
Tak naprawdę trudno o jedno ogólnoeuropejskie rozwiązanie, zwłaszcza że w skład UE wchodzi tylko mniej więcej połowa federacji skupionych w UEFA. Rozmaite problemy prawne skłoniły europejską federację do zmiany podejścia do zawodników – zrezygnowano z kryterium obywatelstwa na rzecz reguły home grown player, która zapewnia jednolite traktowanie klubów w rozgrywkach UEFA, i która jest uważana za mniej dyskusyjną (chociaż także są głosy, że jest dyskryminacyjna). Czy jednak w tym kierunku podążą poszczególne europejskie federacje i czy w tym kierunku podążyć powinien także PZPN? To już temat na zupełnie inną dyskusję.
MICHAŁ SADOMSKI