Reklama

Morawski uratował Polaków przed kompromitacją

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

17 stycznia 2017, 19:42 • 2 min czytania 9 komentarzy

Fatalna passa dziesięciu meczów bez wygranej handballowej reprezentacji Polski właśnie się skończyła. Po dramatycznym i zaciętym boju udało nam się ograć 26:25 dzielnych Japończyków. Dzięki temu nie zajmiemy ostatniego miejsca w grupie A.

Morawski uratował Polaków przed kompromitacją

Dokładnie rok temu po wyrównanym meczu pokonaliśmy na Euro 2016 24:23 Macedonię. Dwanaście miesięcy później „biało-czerwoni” męczyli się równie mocno z rywalem gorszym od ekipy z Bałkanów o trzy klasy. Z drużyną, w której na co dzień występuje… dwóch studentów. A pozostali zawodnicy grają w lokalnej lidze, liczącej zaledwie dziewięć drużyn.

Wiadomo: mamy dużo słabszy skład niż dwanaście miesięcy temu. Pewnie: rywale są dużo bardziej zgrani od naszego zespołu. Ale nawet biorąc pod uwagę te usprawiedliwienia, trzeba szczerze napisać: Polska była dziś słaba.

W ataku po raz kolejny nie mieliśmy lidera. Kogoś, kto jak Michał Jurecki poprowadziłby zespół w trudnych momentach do boju. Grający na jego pozycji Tomasz Gębala, który na oko był wyższy od Japończyków o dwie głowy, wykorzystał jeden z pięciu rzutów…

Dobrze, że chociaż w obronie znalazł się godny przywódca. Był nim bramkarz Adam Morawski. Młody zawodnik Orlen Wisły Płock odbił 12 rzutów rywali. Ogółem miał zadowalającą skuteczność na poziomie 35 %. To głównie dzięki niemu piłka ręczna nie dołączyła dziś do dyscyplin, w których Japończycy są od nas lepsi, a więc głównie do kendo, sumo i judo. To głównie dzięki niemu wygraliśmy pierwsze spotkanie od czasu pamiętnego ćwierćfinału IO w Rio de Janeiro przeciwko Chorwacji.

Reklama

Po tamtym meczu „biało-czerwoni” nie dali rady kolejno: Danii, Niemcom, Serbii, Rumunii, Hiszpanii, Katarowi, Argentynie, Norwegii, Brazylii i Rosji. Teraz wreszcie udało się kogoś trzepnąć, ale nie liczylibyśmy na to, że zwycięska passa długo potrwa – w czwartek gramy z faworytami i gospodarzami MŚ Francuzami. Po starciu z nimi zespół Tałanta Dujszebajewa nie wraca jednak do domu, a przenosi się do miasteczka Brest, w którym będzie walczył o miejsca 17-20…

Fot. FotoPyk

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...