Ciekawa historia, o której usłyszeliśmy dopiero wczoraj. A warta opowiedzenia. Wiecie, że kilka lat temu Jerzy Brzęczek zadzwonił do Lecha Poznań i podesłał na testy Jakuba Błaszczykowskiego? Zorganizowano mecz młodych, testowanych zawodników przeciwko starym wyjadaczom, typu Reiss czy Świerczewski.
No i ci młodzi wygrali, Błaszczykowski kręcił wszystkimi, jak baranami i strzelił najwięcej goli. Od razu zapadła decyzja, żeby go brać. Ale pozytywna opinia trenerów to nie wszystko. Działacze Lecha zaproponowali chłopakowi 2 tysiące złotych miesięcznie i ani złotówki więcej. A Błaszczykowski chciał 2,5 tysiąca. Rozmawiali, rozmawiali, ale bez skutku. Poznaniacy uparcie twierdzili, że albo się zgodzi na dwójkę, albo niech spada.
No to spadł – do Wisły Kraków, gdzie wkrótce dyrektorem został Grzegorz Mielcarski i do którego zgłosił się Brzęczek…
Wyobrażacie sobie, że można nie mieć 500 złotych więcej dla takiego piłkarza? Ile Lech mógłby zarobić, gdyby nie taka gówniana oszczędność? Chociaż też nie wiadomo, gdzie dzisiaj Kuba by był, gdyby wówczas został w Wielkopolsce…