Jeden rok to w futbolu wieczność, a na przykładzie Leicester i Chelsea widać to perfekcyjnie. 12 miesięcy temu do takiego spotkania The Blues przystępowaliby jako rozczarowanie sezonu, a Lisy mogłyby im jedynie pomachać z drugiego bieguna, będąc pozytywną sensacją rozgrywek. Czas leci jednak bezlitośnie i żyjemy w innej rzeczywistości, gdzie drużyn sprzed roku właściwie nie ma. Kolejny dowód na to dostaliśmy dziś, Chelsea spokojnie wygrywa na boisku mistrza 3:0 i nie wykluczamy, że zobaczyliśmy symboliczną zmianę miejsc na angielskim tronie.
Oba zespoły minęły się gdzieś na autostradzie, tyle tylko, że londyńczycy pod wodzą nowego trenera wrzucili piątkę, a Leicester w najlepszym wypadku jedzie na luzie, o ile nie włączyło już wstecznego biegu. Tamta drużyna Ranieriego była piekielnie groźna z kontry, każdy z takich ataków mógł się skończyć bramką, teraz raczej mało kto trzęsie przed czymś podobnym portkami. W dodatku osłabienia. Dobre piłki od Mahreza dostają obecnie co najwyżej jego kumple z kadry. Nieliczne dobre dorzuty Lisów w pole karne Chelsea w dzisiejszym meczu mógłby zaś kończyć Slimani, gdyby oczywiście nie grał obecnie na plejce ze swoimi ziomkami z reprezentacji Algierii.
Nie ma co jednak zwalać wszystkiego na nieobecność dwóch piłkarzy, bo mimo wszystko mówimy o mistrzu i można wymagać, że stworzy sobie jakieś sytuacje. Tymczasem nie, kompletna bryndza – raz Musa uderzył z ostrego kąta, raz Vardy posłał centrostrzał i tyle. Courtois zwyczajnie musiał to obronić, po pierwsze jest znakomitym bramkarzem, a po drugie, kapitulacja oznaczałaby jego błąd.
Tamtej Chelsea też już nie ma, tej rozlazłej, mamejowatej drużyny, której lider – Hazard – był cieniem samego siebie. Belg już dawno wrócił na właściwie tory i dziś też to pokazał, choćby przy pierwszej bramce, gdy przytomnie poszukał podaniem Alonso, zamiast uderzać z trudnej pozycji. I po tym podaniu Alonso w piątej minucie napoczął Leicester.
Hiszpanowi zresztą należy się osobny akapit, bowiem zagrał dzisiaj świetne spotkanie i w pewnym momencie, jak wspominali komentatorzy, robił wszystko perfekcyjnie – podawał, strzelał na 100% skuteczności. Co więcej dołożył drugą bramkę i choć miał trochę farta, bo pomógł mu rykoszet, to i tak warto docenić jego dublet, tym bardziej z uwagi na jego pozycję. Najlepszy piłkarz meczu, bez dwóch zdań, a mógł wcisnąć i trzecią bramkę, pomylił się naprawdę niewiele.
Chelsa poczuła, że może tutaj się pobawić i zaczęła grać z rozmachem, pozwalając sobie na wiele, bo tak trzeba nazwać próbę przewrotki Cahilla. Jednak koniec końców to nie była sztuka dla sztuki, jedna taka akcja dała im konkret – cyrkowo podał Pedro, po przebitce z udziałem Williana i Schmeichela piłka trafiła znów do byłego piłkarza Barcelony, który pewnie ustalił wynik meczu.
3:0, pogrom. Mistrz z ubiegłego sezonu rozwinął dywan, by mógł się pobawić obecny lider.
Trzeba jeszcze wspomnieć słowo o Polakach. Kapustka i Wasilewski cały mecz spędzili na ławce. Szczególnie w przypadku młodszego z nich musi to martwić – pod nieobecność Mahreza, przy takim wyniku, znów bez choćby minuty… Oby nie okazało się, że “Kapi” w tym sezonie pogra mniej niż rezerwowy stoper mistrzów. W minutach na ten moment: 90:0 dla Wasyla. Na prawie 1900 możliwych…