Bezsprzecznie jedna z ikon wielkiej Barcelony Pepa Guardioli. Ulubieniec trenera i bramkarz, który wpadając w trans mógł wyjmować niemożliwe piłki przez kolejne godziny. A jednocześnie gość, który w kluczowych momentach potrafił rozczarować. Gość, którego piękny sen w Katalonii dość boleśnie przerwano. Kawał historii, zresztą dość słodko-gorzkiej. Victor Valdes we własnej osobie. Dokładnie od dziś – 35-letni.
Wszyscy dobrze znamy genialny model budowania piłkarza, którego używa La Masia. Gerard Pique, Leo Messi, Andres Iniesta, a z obecnych Sergi Roberto, to tylko ścisła czołówka zawodników, którzy wyszli z tej akademii. Victor Valdes również należał do tej grupy, jako czołowy reprezentant szkoły bramkarskiej polegającej nie tylko na bronieniu, ale i gotowości by poklepać piłką ze stoperami. Granatowo-bordowy styl gry z priorytetową funkcją dokładnych podań wszczepiono mu w szkółce, ale można też powiedzieć, że granatowo-bordowa jest barwa jego krwi. Urodził się on na przedmieściach Barcelony. Do szkółki „Blaugrany“ dołączył w wieku 10 lat i pewnie dziś świętowałby ćwierćwiecze w barwach tego klubu, gdyby nie…
No właśnie. W dzisiejszych czasach najczęściej jest tak, że młodzi, potencjalni piłkarze wyjeżdżają do większego miasta, by się rozwijać. Tak na przykład robią Lech i Legia, które ściągają tych najlepszych, nawet z całej Polski, do siebie i młodzi dalej rozwijają się w Poznaniu bądź Warszawie. W przypadku Valdesa było inaczej, bo z powodu finansów, jego rodzina przeprowadziła się w odwrotnym kierunku. Z jednej z dwóch stolicy hiszpańskiego futbolu wywędrowała na moment na Wyspy Kanaryjskie, czyli kompletne zaplecze. Tam jednak rodzice mogli pracować, o co w Katalonii było zdecydowanie ciężej. Na Kanarach Victor spędził trzy lata, a następnie wrócił do Barcelony. Do domu.
Na drodze Valdesa stanął tylko jeden trener, z którym miał częste zgrzyty, a był nim Louis Van Gaal. W 2002 roku, kiedy to Victor dostał awans i przeniósł się do pierwszej drużyny FC Barcelony, to Holender dosłownie chwilę potem go skreślił z listy i z powrotem wysłał do zespołu B. Na całe szczęście dla Hiszpana, były trener m.in. Manchesteru United tuż po wyrzuceniu bramkarza sam został wyrzucony i… już rok później Valdes podniósł trofeum za wygranie ligi. Dlaczego nie został w Barcelonie do końca kariery, stając się kolejnym człowiekiem jednego klubu? Ha, wśród przyczyn wyróżniano chęć udowodnienia, że miejsce w Barcelonie zyskał nie za pochodzenie, krew i tym podobne sentymentalne bzdety, ale za klasę bramkarską. Jeśli udowadniać umiejętności, to poza strefą komfortu, poza miejscem, w którym wyrósł i w którym znał każdą klamkę.
Co z tego wyszło… Cóż, przede wszystkim ponowne spotkanie z Van Gaalem, w Anglii, gdzie dzisiejszy jubilat zagrał tylko jeden mecz i pozostawał zmiennikiem dla lepszego wówczas Davida De Gei. Potem wypożyczenie do Standardu Liege, wreszcie Middlesbrough. Nie tak miało wyglądać to udowadnianie, nie tak…
Każdy fan Barcy zresztą też pamięta parę ważnych spotkań, w których Valdes zawodził. Gdy „Blaugrana“ rozgrywała mecz w Superpucharze Hiszpanii…
… to Victor zabawił się z Di Marią, który zdobył bramkę (jak się później okazało, to ta bramka przesądziła, który zespół w dwumeczu okaże się silniejszy)…
…albo na przykład tu, kiedy nieporadnie wybijał futbolówkę.
Mimo wszystko, miał też genialne mecze, dokonań z Barceloną nie odbierze mu nikt, podobnie jak udziału w jednej z najbardziej efektownych historii ostatnich lat, w sukcesach drużyny Messiego i Iniesty. Sto lat, Victor!