W najnowszym miesięczniku “Futbol” duży wywiad z Mirosławem Okońskim, jak zawsze pociesznym. Tylko kibice Lecha mogą się trochę wkurzyć, bo ich idol mówi: – “Tak szczerze? To nie jest już Lech. To jest Amica!” Hmm… Z jego ust się pewnie tego nie spodziewali. Ale kilka cytatów z Okonia naprawdę smacznych. Nam podobają się te:
– W ruletce stawiałem na “dziesiątkę”, bo taki numer miałem na plecach. Raz wygrałem sporo dzięki temu, ale nie w Atenach, tylko właśnie w Poznaniu. “Dziesiątka” wpadła mi cztery razy z rzędu. Rozbiłem bank. – “Oko”, dziesiątka, “Oko”, dziesiątka, “Oko”, dziesiątka – powtarzał krupier. Ale jak w nocy nie szło mi w kasynie w Poznaniu, wsiadaliśmy do taksówki i jechaliśmy do Warszawy grać w hotelu Marriott. Gdy z kolei nie szło w Warszawie, nad ranem braliśmy taksówkę i wracaliśmy do kasyna w Poznaniu. Po takiej nocy musiałem podtrzymywać sobie powieki zapałkami, żeby nie zasnąć! Ale nigdy nie piłem przed meczem i nie odpuszczałem treningów. Inni po libacjach narzekali na żołądek. Mówiłem im: – Niepotrzebnie mieszaliście. Z alkoholem radziłem sobie świetnie. Gorzej szło przy stole. W życiu zarobiłem jakieś 2 miliony marek. A że rozrzutny byłem i żyłem w luksusie, to gdy wróciłem do Polski zostało mi jakieś 600 tysięcy. Wtedy zaczął się jednak zjazd. Potrafiłem w 24 godziny przegrać 100 tysięcy! Pan rozumie? 100 tysięcy! Wszystko, black Jack, jednoręki bandyta. Potrafiłem siedzieć w kasynie kilka godzin przed treningiem. Po treningu aż do północy. Gdy wróciłem do Polski w 1992, po roku nie miałem już prawie nic.
– Trenerem był Jerzy Kopa, który już siedział tam dwa tygodnie nad morzem na wczasach i tak kombinował jak tu sprzedać ten mecz Panathinaikosowi. Kopa to zawsze była k… Wiedział, że od Panathinaikosu dostanie więcej niż od działaczy Lecha. Coś jednak nie wyszło. Kolejorz wygrał 2:1. Wziąłem więc swoje prywatne pieniądze i dałem Markowi Rzepce i powiedziałem: – Zrobiliście mi przyjemność, że tego meczu nie oddaliście. Podziel to między chłopaków. Jako premia motywacyjna. Później się okazało, że Kopa w ogóle zabronił chłopakom z Lecha się ze mną spotykać! Jak go zobaczyłem w hotelu to wypaliłem mu w twarz: – Kopa, ty frajerze… Jak możesz chłopaków namawiać przeciwko mnie? To ja ich motywuje, ja się cieszę, że wygrywają! I splunąłem mu na buty.
– Szczerze? Raz, ale naprawdę tylko raz. To było w Pireusie, graliśmy mecz z Olympiakosem. Prezes przyjechał z małżonką. Czuło się presję. Zamknęli nas szczelnie w hotelu. Siedzieliśmy sobie wszyscy przebrani w dresy, żebyśmy się wyróżniali. Ł»aden z nas nie mógł wyjść. Patrzę przez szybę, w holu stoi prezes, trener Bajević, wszyscy. Mi normalnie piguła już wychodziła, tak bardzo chciałem iść sobie zagrać w kasynie. Poszedłem więc do szatni w hotelu, dałem szatniarzowi trochę pieniędzy i mówię mu: – Daj mi swój garnitur. Przebraliśmy się, a ja dałem mu swój dres. Nikt mnie nie poznał w tym garniturze, więc wyszedłem z hotelu. Wpadłem do kasyna i zza pleców prezesa AEK-u, który siedział przy kole, stawiałem na te same numery co on. Wygrałem pięć tysięcy marek, kiedy wypaliłem: – Prezesie, serdecznie panu dziękuję. Jak się zerwał z krzesła: – Co ty tu robisz? Skąd masz ten garnitur? – wykrzyknął. – Ja tu tylko na dziesięć minut, spokojnie. Prezes: – Okoń, szybko do góry! Do siebie! Tej nocy nie piłem jednak żadnego alkoholu. Tylko kasyno. Zresztą kasyno to była moja większa miłość niż alkohol.
– Niczego nie żałuje, to było królewskie życie. Ale do każdego meczu byłem przygotowany. Graliśmy mecz z Pogonią Szczecin w Poznaniu. Cała Pogoń mieszkała w hotelu Merkury, o czym ja nie wiedziałem. Trenerem Pogoni był ś.p. Leszek Jezierski, a ja trochę przypadkowo się tam znalazłem… Dyskoteka, nie dyskoteka – wiadomo. Troszeczkę już wypiliśmy. A że wesele było w drugiej salce… Tam mnie nie było. Nie, nie. Ale generalnie tak było tłoczno, że piłkarze Pogoni nie mieli nawet gdzie zjeść kolacji, zostali w pokojach i tam jedli. Ja już w barze siedziałem, spotkałem trenera Jezierskiego. Mówię mu: – Panie trenerze zapraszamy na lufkę. On mi mówi: – Ale jutro mecz jest. Nie grasz? No to ja mu powiedział, że mam kontuzję. I kolejka lufka. Posiedzieliśmy sobie, powspominaliśmy. Do czwartej rano. Przyjechała po mnie żona, odwiozła do domu. O godzinie 8:30 była zbiórka na stadionie. A tu zaskoczenie, bo mimo kontuzji trener wstawił mnie do składu. Do przerwy strzeliłem jedną bramkę, potem drugą. 2:0. Jezierski wparował do szatni i mówi: – Idźcie wy w pizdu! Okoń do czwartej rano siedział w barze, a wy w pokoju, kolacyjka przyniesiona do pokoju, wuzetki, telewizorek. Okoński rano do domu wraca i jeszcze wam dwie bramki strzela? To ja wolę takiego jednego Okonia, ale jak rano kładzie się spać, niż was dziesięciu!
I tak dalej…