Już po kilku minutach naszej “randki” wybucha serdecznym, gromkim śmiechem, który od tego momentu będzie przerywał rozmowę co parę chwil. Sofia to wulkan energii, żywiołowości i spontaniczności. Jak karabin maszynowy wyrzuca z siebie pełne pasji zdania, z których przebija się jej dominująca cecha osobowości – wie czego chce i nie spocznie, póki tego nie osiągnie. Wszystko to zawarte zostało w drobnej osóbce, nie mającej nawet 160 centymetrów wzrostu, o której znajomi mówią: “Maluch”…
Dziewczynka przychodzi na świat w Ben-Guerir w Maroku, skąd pochodzi jej tata. Nie zazna jednak afrykańskiej gościnności zbyt długo. Kraj ten opuszcza mając 1,5 roku, wtedy na stałe przeprowadza się do Polski. Jej rodzicom wspólna relacja nie ułożyła się zgodnie z planami, więc postanawiają się rozstać. Od tego czasu widziała ojca ledwie kilka razy. Rodziną i ostoją są dla niej mama, ojczym i brat, których bardzo kocha. Bywają na każdych zawodach, w których startuje, gorąco wspierając swoją największą dumę. Maroko jest dla niej państwem, w którym przyszła na świat, niczym więcej. W sercu nosi Polskę.
Kiedyś mocno bolały ją komentarze internautów, którzy wypisywali, iż jest emigrantką i nie powinna reprezentować naszego kraju. Nie rozumiała dlaczego rodacy, dla których chce godnie nosić biało-czerwone barwy i zdobywać wszelkie laury, traktują ją z taką rezerwą. Całe życie wychowywała się w Polsce, ma obywatelstwo naszego kraju i przez myśl by jej nie przyszło, aby biegać dla kogokolwiek innego. Teraz negatywnych komentarzy jest coraz mniej. Uważa, że społeczeństwo przyzwyczaiło się do niej i zaakceptowało jej egzotyczne rysy twarzy oraz obco brzmiące nazwisko. W 2015 roku dopiero pierwszy raz od dłuższego czasu odwiedziła kraj, w którym się urodziła. Startowała w mityngu w Rabacie, gdzie wygrała bieg na 1500 metrów. Gdy spiker wyczytał jej imię oraz nazwisko publiczność wstała z miejsc, by oklaskiwać zwyciężczynie. Mylnie uznali, że jest Marokanką. Kiedy jednak z głośników wybrzmiała informacja, iż jest reprezentantką Polski, wszyscy momentalnie usiedli. Swoje brawa kontynuowali jedynie Joanna Jóźwik oraz menedżer Sofii…
Co ty nam wziąłeś? Wino!?
No pewnie! Tylko lampka, nic się nie martw. Nalać od razu?
Nalać!
Przy delikatnym alkoholu czas na delikatne zwierzenia.
Od dwóch lat nie mieszkam już z mamą, usamodzielniłam się. Nigdy nie lubiła i dalej nie lubi tego, że czasem nie widzi mnie nawet przez siedem tygodni z rzędu. Przykro. Czasami wyjeżdżam w marcu, wracam w maju. Omijają mnie te piękne momenty, kiedy zmieniają się polskie pory roku.
W samym Szczecinie obecnie studiuję zaocznie Logistykę Inżynierską.
Wiem, widziałem na na Facebooku.
Inwigilacja!
To co, łyczek za inwigilacje?
Zgoda!
Wybrałam logistykę, ponieważ zawsze chciałam iść na studia, które w żaden sposób nie będą związane ze sportem. Miała to być odskocznia dla mnie i jednocześnie możliwość nauczenia się czegoś innego w życiu, co zresztą może mi się kiedyś przydać. Nie chcę być sportowcem, który zna się wyłącznie na sporcie. Kierunek pasuje do mnie także dlatego, że jestem bardzo uporządkowaną osobą. Ja nawet swoje życie zapisuję na kartkach. Wszystko co mam do zrobienia każdego dnia, by potem czegoś nie zapomnieć. Czasem są to nawet jakieś pierdoły, ale czuję się wtedy spokojniejsza, że o wszystko zadbam. Wiesz, czas i ambicja nie pozwoliły mi na to, bym kontynuowała studia dzienne. Nie lubię robić czegoś na kilkanaście procent. Muszę oddawać całą siebie. Dlatego też obecnie przede wszystkim postawiłam na sport.
Sofia wychowała się w niewielkiej miejscowości województwa zachodniopomorskiego. Lipiany liczą zaledwie około 5 000 mieszkańców. Od najmłodszych lat była bardzo ruchliwa, więc nauczyciele delegowali ją na wszelkie możliwe zawody sportowe. W pewnym momencie uznali, że jest tak utalentowana, iż należy zrobić coś więcej. Przekazali jej imię i nazwisko trenera z Barlinka, do którego powinna się natychmiast zgłosić. Niestety, nie mieli do niego numeru telefonu…
Do trenera Wojciecha Szymaniaka zgłosiłam się przez portal nasza-klasa. Coś tam napisałam, że chciałabym spróbować sił w sprintach. Trener później opowiadał mi, że gdy mnie zobaczył, to od razu pomyślał, że chyba nie ma żadnego znanego na świecie sprintera z Maroka, więc raczej to nie będzie konkurencja dla mnie. I przerobił mnie na biegi średnie. Na początku nie chciało mi się tak męczyć, więc zachęcał mnie przeróżnymi manewrami, byle tylko średnie dystanse mi się nie znudziły. Dzieciaki na początku swojej drogi nie chcą się wysilać, traktują to bardzo jako zabawę. Nie byłam inna, więc cale szczęście, że miał dobre podejście do mnie. W lutym minie 7 lat odkąd mnie prowadzi. Nadal chce mi się przychodzić na treningi, bo dobrze się na nich czuję. Chociaż czasem mu współczuję, bo chyba nie jest łatwo mnie prowadzić.
Momentem przełomowym był 2011 rok, kiedy bez powodzenia startowała na mistrzostwach świata juniorów młodszych w Lille, odpadając w eliminacjach biegu na 800 metrów. Zobaczyła wtedy jak daleko jest od czołówki i jak wiele pracy jeszcze przed nią. To był zimny prysznic, po którym kompletnie zmieniła swoje nastawienie do rywalizacji. Do tego momentu biegi nie były dla niej całym światem, a raczej hobbystycznym uzupełnieniem dnia. Po mistrzostwach całą swoją uwagę i energię skoncentrowała na sporcie. Postawiła wszystko na jedną kartę. Jak sama mówi, jest zawziętą babą. Delikatność i uśmiech kieruje w stronę bliskich. Na treningach i zawodach walczy. Z całych sił, do utraty tchu, do momentu, kiedy nogi spazmatycznie drżą z wysiłku.
Mimo drobnej postury jest bardzo silna. Dźwiga ciężary większe od swojej wagi. Skoro weszła na poziom europejski, to chce robić wszystko to, co jej bardziej doświadczone koleżanki. To oznacza katorżniczą pracę i wiele wyrzeczeń, bo wiadomo – jeśli masz zamiar osiągnąć sukces, to nie ma innej drogi. W dniu jej studniówki odbywały się halowe mistrzostwa Polski juniorów. Sofia bez wahania wybrała zawody, jednakże los się wtedy do niej uśmiechnął. Tuż po starcie błyskawicznie wsiadła do samochodu ze swoim trenerem i na wariackich papierach popędzili na bal. Udało się, zdążyli, a ona bawiła się rewelacyjnie. Na zabawę nie ma prawie wcale czasu, więc docenia każdą możliwość, kiedy może trochę wyluzować. Wrzesień jest w zasadzie jedynym miesiącem w roku, kiedy może spotkać się z przyjaciółmi i robić to, na co ma ochotę. Jedenaście pozostałych przeznaczonych jest na ciężką pracę, co naturalnie nie oznacza, że w gronie sportowców nie ma możliwości, by zawiązywały się trwałe, szczere przyjaźnie. Na zgrupowaniach przeważnie przebywa w pokoju z Joanną Jóźwik, choć w Rio tym razem była z Danutą Cieślak.
Bardzo się zaprzyjaźniłam z Danką przed igrzyskami. Zaprosiła mnie nawet na swój ślub. Spędziłam z nią wiele czasu, a teraz zmieniło się coś ważnego w jej życiu. Coś pięknego. Zresztą ślub Iwony Lewandowskiej też mnie zachwycił. Wzruszają mnie takie chwile, bo znam wszystkich z tej innej „silnej” strony, a tu było widać emocje i uczucia jakich na co dzień nie ma w sporcie. Właśnie w tym tkwi cała magia miłości…
Teraz jest dobry moment na to pytanie, ale musisz patrzeć mi w oczy i odpowiedzieć całkowicie szczerze.
Nie jestem w tym zbyt dobra!
Stosunkowo młodzi zawodnicy dość często mają problem z tym, że w pewnym etapie kariery woda sodowa uderza im do głowy.
Myślę, że nie mam z tym kłopotu. Zresztą mój trener nigdy by mi na to nie pozwolił. Od dłuższego czasu powtarzam, że to osoba, która nie poklepuje po ramieniu, a prowadzi przez świat sportowy w najlepszy sposób jaki potrafi. Zresztą śmiejemy się czasem, że ja się w ogóle nie zmieniam i cały czas jestem taką samą osobą. To dla mnie bardzo budujące. Uważam, że zmieniłam się tylko pod względem nastawienia do sportu i spoważniałam, bo wiem, co chcę osiągnąć. Nie mam czasu na półśrodki. Tak naprawdę jeszcze nic wielkiego nie zdobyłam i nie mam czym się chwalić. Na spotkaniach z przyjaciółmi staram się nie rozmawiać o sporcie, tylko wolę ich słuchać. To zresztą dla mnie odskocznia od świata sportu, co bardzo sobie cenię.
W 2015 roku, na ostatnich Mistrzostwach Europy w Tallinie, stanęła po raz trzeci w swojej karierze na drugim stopniu podium. Była tym rezultatem… załamana. Na tyle, że zastanawiała się czy w ogóle wziąć udział w ceremonii dekoracji wręczenia medali.
Jej ambicja nie zawsze tylko napędza do działania. Czasami jest też potężnym ciężarem. Przed mistrzostwami czuła się faworytką, ponieważ wygrywała większość biegów, w których uczestniczyła. To był wyśmienity sezon, a wisienką na jego torcie miał być złoty medal w Tallinie. Coś jednak poszło nie tak, a ona nie udźwignęła presji, którą sama na siebie nałożyła.
Do “rewanżu” doszło niedawno: w grudniu Ennaoui wreszcie sięgnęła po złoto! Wywalczyła tytuł najlepszej zawodniczki do lat 23 w biegał przełajowych ma mistrzostwach Starego Kontynentu w Chia. Ten wynik docenili internauci odwiedzający serwisy społecznościowe European Athletics, którzy właśnie wybrali Polkę lekkoatletką miesiąca w Europie.
Sofia nie ukrywa, że momentem przełomowym były dla niej igrzyska w Rio de Janeiro. To wtedy wytłumaczyła sobie samej, że czas przestać myśleć o tym, że musi być najlepsza i wystarczy, iż pobiegnie najlepiej jak potrafi. Brak obciążenia psychicznego i czysta głowa miały okazać się dla niej zbawienne. Tak jak i współpraca z psychologiem, którego głównym zadaniem była próba wyciszenia energetycznego usposobienia naszej bohaterki. Czasami gubiła przez to koncentrację. Praca nad tą częścią jej osobowości sprawiła, że jest już w stanie założyć przed zawodami słuchawki z muzyką, usiąść gdzieś z boku sama i spokojnie skoncentrować się przed startem.
Skutkiem tego był fantastyczny bieg w półfinale igrzysk na 1500 metrów, gdzie ekwilibrystyczny pad przed samą metą spowodował, iż awansowała do finału. Historycznego, ponieważ stała się pierwszą Polską od 12 lat, która trafiła do finału IO w tej konkurencji.
Na ostatnich 20 – 30 metrach nie miałam już siły, żeby biec. To był pad rozpaczy. Tak mocno zależało mi na tym, aby wejść do finału igrzysk, że byłam w stanie zrobić wszystko. Ostatecznie, walcząc ze swoim organizmem, potknęłam się. Moje nogi były już tak zmęczone, że stawiając krok, ugięły się one pode mną, co spowodowało, że wywróciłam się. Pad rozpaczy zamienił się w pad szczęścia. Modliłam się o ten finał i wymodliłam go, a sześć lat ciężkich treningów przyniosły wymarzony sukces.
Potwornie zmęczona Polka w finale zajęła 10 miejsce, które okrzyknięto dużym sukcesem. Jej celem była pierwsza ósemka, a gdyby jej się to udało, to miała przed kamerami zatańczyć dla kibiców sambę.
Ale doczekamy się jej w końcu?
Nie wiem, czy w Tokio ten taniec jest popularny, ale najwyżej wymyślę coś innego!
Fajnie wiedzieć, że zapisałam się w historii polskiej lekkoatletyki jako najmłodsza zawodniczka w finale na 1500 metrów i uważana jestem za zdolną, ale podchodzę do tego z chłodną głową. Nie budzę się rano z bananem na ustach i nie powtarzam sobie jaka to jestem super. Mam jeszcze mnóstwo do osiągnięcia. Ostatnio zresztą stwierdziłam, że moje rezerwy są wszędzie. Utwierdził mnie w tym trener, który powiedział, że mój biega opiera się bardziej na ambicji i zaciętości, niż na wieloletniej pracy, bo takowa jeszcze przede mną. Dodał nawet, że czasem zastanawia się jak to się dzieje, że tak szybko osiągnęłam tak dobre wyniki, kiedy on dostrzega u mnie sporo błędów technicznych, które dopiero uczę się eliminować. Przede wszystkim muszę nauczyć się prowadzić mniej szarpane biegi. To ważne, bym od początku biegła swoim tempem i potrafiła przyspieszać na ostatnich 200-300 metrach biegu. Nie zawsze mi to jeszcze wychodzi.
Tymczasem błyskawicznie udowodniłaś, że twój start na igrzyskach nie był przypadkiem. Pod koniec sierpnia pobiłaś wynikiem 4,01,00 rekord Polski do lat 23. To jak, kiedy schodzisz poniżej czterech minut?
W przyszłym roku.
Obiecujesz?
Tak.
Dobra, podaj dokładną datę, zapiszę to!
To co, jakiś zakład? Lubię wyzwania.
Luz. Wyłączę dyktafon i uzgodnimy to między sobą. Deal?
Deal. W każdym sezonie poprawiam się o kilka sekund, więc mam nadzieję, że tak będzie i w 2017 roku. Muszę w siebie wierzyć, a przede wszystkim w pracę jaką wykonuję.
Po zakończeniu kariery chciałaby kontynuować swoją przygodę ze sportem. Widzi siebie podążającą podobną drogą jak Tomasz Majewski i Monika Pyrek, którzy wielorakimi działaniami propagują lekkoatletykę wśród polskiego społeczeństwa. Najchętniej pracowałaby z dziećmi, ponieważ mogłoby to dać jej najwięcej satysfakcji. Kiedy sama była nastolatką, która dopiero zaczynała wygrywać zawody juniorskie, zupełnie niespodziewanie kibic z Bydgoszczy przesłał na jej konto bankowe 300 złotych. Miała je wykorzystać na swoje cele sportowe. Była to jedna z pierwszych pomocy finansowych, jakie otrzymała w życiu i ten gest mocno ją wzruszył. Na tyle, że do dziś utrzymuje z nim kontakt i jest to jedyna osoba z grona kibiców, która ma jej prywatny numer telefonu i może do niej swobodnie dzwonić.
Chciałabym w przyszłości pomagać młodym ludziom wchodzącym dopiero do świata profesjonalnego sportu. Wiesz, w swoich początkach biegałam w używanych butach, ponieważ nie miałam takich środków finansowych, by kupić nowe, a nie chciałam obciążać tym wydatkiem mojej mamy. Buty nie biegają. Ja śmigałam w takich za 100 złotych, więc jeśli ktoś ma pasję i ambicję, to i w takich da sobie dobrze radę, a kiedyś tam to bieganie sprawi, że będzie można pozwolić sobie na lepszy sprzęt. Chodzę czasem do takiego baru w Szczecinie, do którego stale wpada pewna starsza pani. Często wszyscy ją stamtąd wyganiają, bo nie ma pieniędzy, żeby zapłacić, za posiłki, które zamawia. Gdy tylko ja tam jestem, to kupuję jej zupę. Mały gest, a wiem, że nie będzie głodna. Nie rozumiem dlaczego inni, których na to stać, niezbyt chętnie otwierają serca na ludzi, którzy są blisko nas, a potrzebują pomocy. Dobro powraca.
Jej miejscem na ziemi jest Szczecin. Marzy o domku przy Lasku Arkońskim, ponieważ jest tam zielono, cicho i spokojnie. W marzeniach widzi siebie z mężem, dziećmi i psem. Przy zwierzakach dzieci uczą się odpowiedzialności, więc w jej życiu na pewno znajdzie się miejsce dla czworonoga. Zanim jednak do tego dojdzie, musi znaleźć odpowiedniego partnera. Nigdy nie miała kłopotów z powodzeniem, jednakże po igrzyskach rozpoczął się internetowy boom na jej osobę. Odbiera masę wiadomości od facetów w przeróżnym wieku, którzy składają jej swoje propozycje matrymonialne. Nie czuje się z tym zbyt komfortowo, więc je przemilcza.
Zastanawiałam się niedawno jakie są najważniejsze wartości w życiu. To co robię, to moja wielka pasja i miłość, więc gdy w końcu znajdę sobie chłopaka, to będzie musiał pogodzić się z tym, że znajdzie się na liście priorytetów za sportem. Wszyscy ludzie, którzy wiążą się ze sportowcami, muszą to zaakceptować. Zawsze druga połówka musi na niego czekać – aż wróci z treningu, odnowy biologicznej, zgrupowań, zawodów… Mam nadzieję, że ktoś kiedyś będzie na mnie czekał z przyjemnością… Nawet my umawialiśmy się na to spotkanie miesiąc, bo nie byłam w stanie wcześniej zagospodarować na to czasu. Wczoraj dzwoniła do mnie mama, pytając czy przyjadę do niej w odwiedziny. Niestety, musiałam odmówić, bo miałam tego dnia dwa treningi. Tak właśnie pokrótce wygląda życie zawodowego sportowca…
Na koniec naszej schadzki popuśćmy wodzę fantazji. Wyobraź sobie taką sytuację: wybierasz się na imprezę. Ładne wdzianko, makijaż, te sprawy. Schodzisz na dół, siadasz na miejscu obok kierowcy. Wiesz, że możesz zabrać ze sobą zaledwie trzech sportowców, bo więcej miejsca w aucie nie masz. Kogo wybierasz?
Krystiana Zalewskiego, Asię Jóźwik i Marcina Lewandowskiego. Trzy bardzo wyluzowane osoby. Marcin po ślubie od kilku lat, Krystian w przyszłym roku, także nie byłoby problemu!
A mnie do bagażnika byście wzięli?
Widzimy się pierwszy raz w życiu, ale pewnie, jedziesz z nami. Ale czekaj, przecież ty nie jesteś sportowcem!
Jestem, ale w stanie spoczynku!
Ech, niech ci będzie!
PAWEŁ DRĄG
Foto: Archiwum prywatne