Pamiętacie jeszcze Muhameda Keitę? Oczywiście, że nie pamiętacie, gość w Polsce zasłynął tylko tym, że dopatrzył się rasistowskiego klimatu, bo w galeriach handlowych towarzyszyło mu dwóch ochroniarzy na Segwayach. Nie uwierzycie, ale urodzony w Gambii były reprezentant norweskich reprezentacji młodzieżowych wciąż jest piłkarzem Lecha Poznań. Co więcej – powinien stawić się na pierwszym treningu, ponieważ żaden z klubów zainteresowanych zawodnikiem nie złożył oferty za piłkarza, a Strømsgodset, w którym występował jesienią nie zdecydował się na przedłużenie wypożyczenia.
Co może zrobić zawodnik w sytuacji, gdy kończy się jego wypożyczenie, a nadal ma ważny kontrakt z wypożyczającym klubem?
Nie ukrywamy, wachlarz posunięć może przyprawić o ból głowy. Ów piłkarz może na przykład wrócić do macierzystego klubu i zacząć treningi. Może również porzucić zawód piłkarza i zostać drwalem w syberyjskiej tajdze. Historia zna także przypadki futbolistów, którzy po zakończeniu wypożyczenia decydowali się na przywdzianie habitu i wstąpienie do zakonu. Zaznaczmy jednak, że choć wybór jest szeroki, większość piłkarzy decyduje się na to pierwsze rozwiązanie, czyli powrót do klubu, który zawarł z nimi umowę.
Warto tutaj dodać – umowa zazwyczaj dotyczy tego, że klub oferuje piłkarzowi mieszek złota, w zamian otrzymując treningi i mecze.
Keita zawsze jednak wyprzedzał swoją epokę, bystrością umysłu wykraczając daleko poza przyjęte szablony. I tak, w dzisiejszym materiale norweskiego portalu VG, piłkarz szczegółowo opisał swoje zamiary.
– Nie wrócę do Polski. Wszystko tam było złe. Czas gry, moje relacje, życie. Wszystko. To było gówno – rzeczowo recenzuje polską rzeczywistość. Nam się wydaje, że grał mało, bo gdy już dostawał szansę przypominał jeźdźca bez głowy. Za pozostałe kwestie może być zaś odpowiedzialne choćby nazywanie miejsca, w którym żyją albo skąd pochodzą jego kumple z drużyny gównem. Zresztą, pamiętamy doskonale te przejmujące relacje, które Keita zdawał w norweskich mediach – o tym, że ludzie często zachowują się, jakby pierwszy raz widzieli człowieka innej rasy.
W Poznaniu 2015, żeby była jasność.
Od dawna więc wiedzieliśmy, że Keita jest nieco wystrzelony, nie jesteśmy więc teraz szczególnie zdziwieni. Pal sześć, że źle wspomina Polskę, może nawet faktycznie coś w tym jest, że swoje życie tu nazywa gównem (my tak określaliśmy jego grę). Ale ta odważna deklaracja, że tu nie wróci…
– Klub chce, żebym znalazł sobie nowego pracodawcę do momentu rozpoczęcia treningów w Poznaniu. Jeśli mi się nie uda, mam wrócić! – zwierza się VG oburzony Keita.
Niesamowita sprawa. Klub chce, żeby jego piłkarz stawił się na treningu. Ostatni raz z tak bezczelnym wyzyskiem pracownika, z tak chorym nakładaniem na niego nieuzasadnionych obciążeń spotkaliśmy się jak szef lokalu nakazał barmanowi nalanie piwa do kufla. Że to sprawa dla dziennikarzy – to już wiemy, zainteresowali się tym Norwegowie. Ale może wypadałoby zainteresować również Inspekcję Pracy? Helsińską Fundację Praw Człowieka? Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy? Albo nawet policję? Przecież to niemal porwanie, a już z pewnością uwięzienie.
Sytuacja jest o tyle poważna, że Keita otrzymywał liczne oferty, ale tylko do końca grudnia. Pojawiały się ponoć z Holandii, Belgii, nawet z USA, ale zawodnik cierpliwie odmawiał. Teraz zaś dostał 48 godzin na znalezienie klubu i wpadł w panikę. To znaczy… Nie do końca, bo oferty z nizin ligi norweskiej mu nie pasują. Nie pogardzi za to Chinami, bo choć odrzucał bardzo lukratywne propozycje, to przy tak olbrzymich pieniądzach już nie będzie w stanie odmówić.
A co jeśli niczego nie znajdzie? Może jednak skusi się – jako piłkarz Lecha Poznań – na trening w Lechu Poznań?
Nie, nie, nie wrócę tam – szybko ucina Keita.
Nie wiemy, jak sobie z tym poradzi Lech, zastanawiamy się, jak poradzi sobie zawodnik z ewentualną karą od klubu za opuszczanie treningów. Niestety, pachnie nam tu możliwością użycia karty-pułapki z końcówką “izm” rozpoczynającą się na “ras”…