Alexandre Pato. Kolejny z całej talli Brazylijczyków, którzy mieli wskoczyć w buty Romario czy Ronaldo, kończyli zaś z łatką zmarnowanego talentu. Olbrzymi potencjał. Wielkie nadzieje. Wysokie kwoty transferowe, uznane kluby, po czym albo problemy ze stylem życia, albo z kontuzjami. Po takim grajku zostają po latach już tylko nieliczne przebłyski geniuszu na YouTube. Takim bezdyskusyjnie był gol Pato w stolicy Katalonii, Barcelonie.
Po tamtej nocy, po tamtym golu wielu pewnie sądziło, że Pato zrobi wielką karierę (może nie na miarę Rivaldo, ale już Robinho – jak najbardziej w zasięgu). W Milanie w tamtym okresie radził sobie wyśmienicie, w owym meczu z FC Barceloną, już po dwudziestu sekundach gry zapewnił swojej ekipie prowadzenie. Dostał piłkę w środku i tak sobie ją wypuścił, że… minął całą linię defensywną Barcy i pokonał Valdesa.
Szybkość, dynamika, błysk. Dlaczego dziś, mimo zaledwie 28 lat, gra w Villarreal, a nie – chociażby – na tym szczęśliwym dla niego Camp Nou?