Michał Listkiewicz nadal próbuje dokonać niemożliwego i uratować swój wizerunek. Chyba jeszcze do niego nie dotarło, iż do końca życia szanowany będzie jedynie w gronie leśnych dziadów, a każde jego wyściubienie nosa poza PZPN-owski beton będzie oznaczało okrzyki w stylu: “Jebać PZPN”. Udzielił całkiem zgrabnego wywiadu “Dziennikowi”. Po przeczytaniu go, nawet byśmy Listkiewicza polubili, gdyby nie to, że aktualnie już go nie lubimy.
Rozmowa zaczyna się tak…
– Jak się pan czuje na aucie polskiej piłki?
– Nie za dobrze. Ale bardzo podniosła mnie na duchu niedawna rozmowa z premierem Jerzym Buzkiem. Powiedział mi tak: panie prezesie, jest pan na takim samym etapie jak ja, kiedy przestawałem być szefem rządu. Notowania miałem marne. Nagle świat wokół mnie się zmienił. Zaczynałem się zastanawiać, gdzie jest najbliższych postój taksówek. Dziś Jerzy Buzek jest oceniany jak wybitny polityk. Wszedł do europarlamentu z rekordową liczbą głosów. Okres jego premierowania oceniany jest wysoko. On mi powiedział, że ze mną za parę lat będzie podobnie. Wierzę Buzkowi.
Wzruszające. Ale jest pewna różnica między Buzkiem i Listkiewiczem, mniej więcej taka, jak między Tuskiem i Łyżwińskim. Jeśli Michaś tego nie dostrzega, to bardzo nam przykro. Ale to nawiązanie do polityki nieprzypadkowe. W pewnym momencie były prezes PZPN mówi tak jak wytrawny polityk, czarujący potencjalnych wyborców: “Ze zwykłymi ludźmi zawsze miałem dobre stosunki. Poza niektórymi przypadki zdziczenia, jak dewastacja grobu matki matki czy grożenie, że moja głowa znajdzie się w Wiśle, wszytko było OK. Nie odczuwałem nienawiści. Może dlatego, że nie szpanuję, jestem normalny, nie bywam w drogich miejscach, lubię być na działce, pójść na mecz juniorów, jeżdżę tramwajem”.
Jeździsz tramwajem? Jezu, dla kogo te bajki? Raz ci się zdarzyło w ciągu roku? Pod siedzibę PZPN nawet tramwaje nie dojeżdżają. Poza tym chyba zapomniałeś opowieści, z której do niedawna bardzo się śmiałeś – o tym, jak chodziłeś po plaży w Hiszpanii, podszedł do ciebie turysta z Polski i zapytał: “Chcesz w ryj?”. Nie ma co – oznaka sympatii.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT