Czwarta oszczepniczka igrzysk w Rio de Janeiro. Dziewczyna, która rozkochała w sobie pół Polski, kiedy po olimpijskim finale wzruszająco opowiadała o nim na antenie TVP. Maria Andrejczyk to nadzieja naszej lekkoatletyki, która ma potencjał, aby pójść w ślady swojej idolki, Anity Włodarczyk.
Co wspólnego mają oszczepniczki i baletnice? Dlaczego nasza zawodniczka usłyszała kiedyś, że wygląda jak… transatlantyk? Kim są czterej potężni ochroniarze, na których zawsze może liczyć? Zapraszamy do lektury.
Uważasz się za fajną laskę?
Ojej, ciężkie pytanie na początek rozmowy (śmiech).
Spróbuj odpowiedzieć.
Myślę, że tak. Jestem spoko, bo rzucam oszczepem, bo biorę na klatę dziewięć dych, bo pomimo tego, że uprawiam sport, to lubię się pobawić. Nie jestem zarozumiała, nie zadzieram nosa, chociaż czasami może powinnam. Jestem normalna, chociaż mam już jakieś osiągnięcia, to w ogóle nie odbija mi woda sodowa. Jestem taka… ludzka.
Każdy człowiek ma kompleksy. Jaki jest twój?
Jestem gruba.
Błagam cię, chyba nie widziałaś naprawdę puszystych lasek.
Uważam, że przydałoby mi się zrzucić pare kilo. Jestem kobietą, chce się dobrze czuć, mam wrażenie, że jakbym straciła trochę ciałka, to moja samoocena by wzrosła.
Jaka jest twoja słabość? Słyszałem coś o Nutelli…
Czekolada jest taka dobra! Ale teraz ją ograniczam, nie jem zupełnie. No dobra, złamałam się ostatnio tylko raz: jak chorowałam, to uznałam, że muszę dziabnąć taką karmelową, ale zrobiłam to tylko po to, by poczuć się lepiej.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że wyglądasz jak… transatlantyk. Możesz wyjaśnić o co ci chodziło?
Tydzień przed wylotem na igrzyska zrobiłam sobie rzęsy, pierwszy raz w życiu. Poprosiłam kosmetyczkę, żeby były subtelne, kobiece, delikatne. Po skończeniu pierwszego oka podała mi lusterko, spojrzałam w nie i zamarłam. Co tam się działo na tej powiece, człowieku! Po wszystkim wróciłam do domu, zaczęłam płakać i powiedziałam mamie: ratuj! Ona stwierdziła, że to nie wygląda źle. Zrobiłam więc zdjęcie, wrzuciłam na snapa gdzie fotkę zobaczyły koleżanki, a jedna skomentowała ją tak: “rzucasz się w oczy jak transatlantyk!”
Ty chyba jesteś romantyczką? Opowiadasz dziennikarzom o tym, że lubisz długie spacery z psami, podziwianie wschodów słońca i oglądanie spadających gwiazd.
Mam w sobie wiele osobowości. Jedną z nich jest ta romantyczno-artystyczna. To jestem ja z dzieciństwa: zamykałam się w sobie, wolałam pomarzyć i porysować niż rozmawiać z ludźmi. To nadal we mnie siedzi, dlatego chciałabym kiedyś studiować architekturę. Na razie nie ma na to jednak czasu, priorytetem jest oczywiście sport.
Romantyczna Maria otrzymała po udanych igrzyskach w Rio de Janeiro jakieś propozycje matrymonialne?
Po tym jak wygrałam eliminacje i wróciłam do wioski, odpaliłam Facebooka. Patrzę a tam pięćset powiadomień od różnych ludzi, od obcych facetów oczywiście również.
Obczajałaś ich? Patrzyłaś po zdjęciach, który jest fajny, a który nie?
Tak (śmiech).
I co, umówiłaś się potem z kimś?
Nie no, gdzie! Nie chcę negować zachowania tych ludzi, ale jaką oni mogą stanowić dla mnie wartość, skoro chcieli się spotkać tylko dlatego, że widzieli mnie w telewizji?
Najdziwniejsza wiadomość jaką dostałaś?
Jeden gość tłumaczył, że chciałby mieć ze mną małą Majkę. Pisali też faceci znacznie starsi: „może stworzymy sztafetę pokoleń? Ty masz 20 lat, ja 40…”. Niektórzy wysyłali… swoje CV, no działo się.
Nie dałaś się nikomu podejść także dlatego, że masz czterech braci, więc mężczyźni pewnie nie mają przed tobą tajemnic.
To prawda. Powiem ci, że oni dają mi poczucie bezpieczeństwa. Z Szymonem mieszkam teraz w Białymstoku, gdy coś jest nie tak, to dzwonię i mówię: mam problem. Po chwili przyjeżdża. Zawsze mogę na niego liczyć, na pozostałych również. To postawni chłopcy, budzący respekt. Takie mamy geny, że wszyscy jesteśmy duzi, więc lepiej ze mną nie zadzierać, bo mam mega ochronę. Co ciekawe – młodszą ode mnie! Z całego rodzeństwa to ja jestem najstarsza.
Zaczęłaś rzucać oszczepem po to, by zaimponować braciom?
Nie, to w ogóle wyszło spontanicznie. Do momentu rozpoczęcia treningów nie wiedziałam co to za dyscyplina sportu. Wszystko zaczęło się w szóstej klasie podstawówki, z obecnym trenerem Karolem Sikorskim. On dostrzegł, że mam luźny bark i stawy, co w moim sporcie jest bardzo dobre, bo oszczep „lubi” luz. Zaczęły się pierwsze sukcesy, a potem przyszedł kryzys: w pierwszej klasie gimnazjum nic mi nie wychodziło. W tym momencie mogłam się poddać, ale tego nie zrobiłam. Bywało, że olałam jakiś trening, ale potem miałam straszne wyrzuty sumienia, więc ćwiczyłam dalej. Po pewnym czasie widziałam efekty, stawałam się coraz lepsza, nie tylko w lekkoatletyce, ale i w drużynie siatkarskiej.
Bardzo lubisz tę dyscyplinę.
Tak i trochę żałuję, że nie uprawiam jej profesjonalnie. Wtedy byłabym fit i czułabym się ze sobą lepiej. Ale z drugiej strony ja jestem indywidualistką i to nie pomagało mi przy siatkówce. Kiedy siadałam na ławce, to byłam zła, nawet jeżeli drużyna wygrywała turniej. W oszczepie wszystko zależy ode mnie, tylko ja jestem odpowiedzialna za to, jak będę się czuła po konkursie. Dlatego wolę uprawiać ten sport niż drużynówki.
Kiedyś powiedziałaś, że oszczepniczka musi być trochę jak… baletnica. Dlaczego?
Te dziewczyny poruszają się bardzo zgrabnie i płynnie. My, chociaż ważymy nieporównywalnie więcej, też musimy przemieszczać się w ten sposób, dlatego że oszczep nie może wchodzić w żadne drgania. Najlepiej jakby był cały czas w jednej pozycji. Tak naprawdę to rzut zaczyna się już w momencie, gdy startujemy z rozbiegiem. Wtedy oszczep nabiera rozpędu.
Jeszcze słówko o baletnicach: lubię filmy o tym światku, bardzo podobał mi się „Czarny Łabędź”. Sama nie chciałabym jednak uprawiać tego zawodu, widzę ile wymaga wyrzeczeń, dostrzegam jak często te dziewczyny cierpią.
Idźmy dalej, dlaczego oszczepniczki powinny jeździć na rolkach?
Podczas uprawiania tego sportu bardzo mocno pracują przywodziciele i odwodziciele. To jest potem przydatne w oszczepie: najpierw biegniemy przodem, a następnie przechodzimy w tak zwaną przekładankę oszczepniczą, wspomniane mięśnie pracują wtedy najbardziej. Muszą być odpowiednio przygotowane, inaczej może dojść do kontuzji z powodu przeciążenia.
Ty w ogóle jesteś pracusiem czy raczej leniem?
Uwielbiam zasuwać, uwielbiam zakatować się do nieprzytomności. Dobry trening to taki, po którym nie mam siły dojść na obozie do swojego pokoju.
Po takich zajęciach potrzebna jest wizyta u fizjoterapeuty. Tak się składa, że twoja mama uprawia ten zawód. Współpracujecie ze sobą?
Oczywiście, to właśnie jej ufam najbardziej w sprawach masażu. Ma dwadzieścia lat doświadczenia w zawodzie. Kiedyś prowadziła własny gabinet, teraz jest kierownikiem rehabilitacji w Sejnach, więc z każdym problemem lecę do mamy. Od 2013 roku miałam sporo kłopotów z barkami, mięśnie na łopatce były powiązane. Mama to wszystko rozpracowała, gdyby nie jej doskonała robota, to pewnie jedna kontuzja goniłaby drugą. Skończyłoby się operacją i roczną przerwą w treningach.
Mama pełni też trochę rolę psychologa.
Rozmowy z nią dużo mi dają, jest mądrą kobietą. Często gadamy o naszych uczuciach, uważam, że to jest potrzebne, nie ma sensu dusić w sobie emocji. Były takie momenty, kiedy mówiła: dzieciaku, może odpuść, może ty nie jedź na ten obóz, zostaw to wszystko, bądź normalna. Odpowiadałam: mamo, co ty do mnie mówisz? Bulwersowałam się, trzaskałam drzwiami i wychodziłam z domu na trening. Bywam okropną córką, prawdziwym bachorem!
Potrafisz dać popalić nie tylko mamie, ale i trenerowi. Wygrane eliminacje w Rio potraktowałaś jako prezent na przeprosiny dla niego.
To prawda. Było tak: przed wyjazdem na igrzyska zaczęły się odzywać wszystkie dawne kontuzje. Nie mogłam nawet biegać bez bólu. Trener robił wszystko, by mi ulżyć w cierpieniu, a ja i tak się na niego wkurzałam, nie miałam żadnej empatii. Dobrze, że nie powiedział wtedy: dzięki, do widzenia, nie chcę już z tobą pracować. Jest niesamowicie cierpliwym człowiekiem.
Twój szkoleniowiec kocha… biathlon. Jakim cudem miłośnik tego sportu zajął się rzutem oszczepem?
To bardziej pytanie do niego, ale wydaje mi się, że było tak: na AWF-ie marzył o tym, by prowadzić biathlonistów, tyle że po studiach wrócił do Sejn, a tam – jak na złość – trafiali mu się ludzie, którzy mieli potencjał do rzucania oszczepem, a nie biegania na nartach i strzelania. No więc skupił się na tej dyscyplinie, jak widać z pozytywnym efektem.
No jasne, wychował czwartą oszczepniczkę igrzysk olimpijskich, która medal przegrała tylko o 2 cm. Rozmyślasz jeszcze o tej porażce?
Wyrzuciłam ją z głowy już dawno, ale dziennikarze, choćby ty, ciągle mi o tym przypominają. Czasem mam ochotę wziąć coś ciężkiego i wam przyłożyć a – jak wiesz – potrafię konkretnie rzucić (śmiech). Teraz muszę zasuwać tak, żeby w przyszłości nie zabrakło tych dwóch centymetrów do podium. Moim wzorem stała się Anita Włodarczyk. Totalnie zdominowała swoją konkurencję, do takich wyników powinien dążyć każdy sportowiec.
Otwarcie przyznajesz, że w poprawianiu wyników pomaga cię wiara. Mało która 20-latka odważyłaby się w dzisiejszych czasach mówić o Bogu.
Wiem jacy są Polacy, nie każdemu pasuje to, że o tym opowiadam. Ale trudno, jestem osobą wierzącą, mój chrzestny jest księdzem, zamierzam o tym przypominać. Ale nie jest też tak, że z rodziną jesteśmy non stop w kościele, a jak już niego wychodzimy to tylko po to, by odmawiać w domu pacierz (śmiech). Spokojnie, na wszystko jest czas, wiemy, kiedy można się pobawić, a kiedy pomodlić.
Jako osoba religijna, marzysz w przyszłości o mężu, dzieciach i szczęśliwej rodzinie?
Myślę o tym czasem, ale nie spinam się za bardzo. To, że jestem singielką, bardziej przeżywa moja babcia, która już drugi rok mnie męczy i pyta: kiedy przywieziesz chłopaka na święta? (śmiech). Dorastała w innych czasach, ja nie czuję stresu z powodu braku faceta. Uważam, że miłość przyjdzie sama, a jak się szuka na siłę, to nigdy nie wychodzi.
Na razie bardziej niż o uczuciach myślisz o nauce. Studiujesz dziennie filologię angielską na Uniwersytecie w Białymstoku. Jak chcesz to godzić z profesjonalnym uprawianiem sportu na najwyższym poziomie?
Widzę już, że łatwo nie będzie. Na moim kierunku uczymy się wszystkiego, to jest angielski od totalnych podstaw. Nie mówię, że chodzi tu o odmianę “to be”, ale naprawdę mamy od groma gramatyki i fonetyki. Oczywiście: nie zamierzam zrezygnować. Wyznaczyłam sobie cel, że zrobię licencjat i nie odpuszczę, choćby nie wiem jak było ciężko. Możliwe jednak, że z czasem przeniosę się na studia zaoczne. Mam przecież dużo wyjazdów na obozy, ciężko będzie je pogodzić z dziennymi zajęciami, bo powtarzam: sport jest priorytetem. A nie chcę też łazić na ćwiczenia nieprzygotowana, nie zamierzam odwalać fuszerki.
Jak przyjęli cię studenci? Brawami? Prośbami o wspólne zdjęcia? A może nikt na uczelni cię nie poznał?
Na holu widzę czasem spojrzenia, które mówią: wiem, kim jesteś. Ale w mojej grupie zorientowali się, że uprawiam sport dopiero po dłuższym czasie, gdy napisano o mnie na stronie uczelni. To mi bardzo odpowiadało, bo zapoznawałam się z ludźmi jako normalna dziewczyna, jedna z nich, a nie człowiek, który był już na igrzyskach i otarł się o medal. Minął jakiś czas i nie czuję, żeby teraz traktowali mnie inaczej. I fajnie, bo z początku bałam się tego, że ludzie będą chcieli utrzymywać ze mną relacje tylko dlatego, że jestem w jakiś tam sposób rozpoznawalna.
Po zakończeniu kariery nie zamierzasz jednak na przykład uczyć angielskiego w liceum, chcesz być architektem.
Tak, projektowanie wnętrz to moje marzenie. Dużo o tym myślę, chociażby wchodzę do restauracji, w której siedzimy, i od razu widzę co bym w niej zmieniła, żeby to pomieszczenie mi się podobało. Mam mocno rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną.
Zdarzyło się, że zaprojektowałaś już coś komuś znajomemu?
Nie, moi przyjaciele mają po 20 lat, raczej nie posiadają jeszcze własnych mieszkań. Ale jeśli ktoś mnie poprosi o pomoc, to zgodzę się z największą przyjemnością! Kilka lat temu rodzice robili remont domu. Uznałam, że też wezmę w nim udział. Oczywiście, nie wszystkie pomysły im się podobały, ale na niektóre się zgadzali i wychodziło dobrze. Bardzo lubię minimalizm, estetykę. Nie trawię baroku, gdzie jest przesyt i za dużo wszystkiego. Wnętrze musi być zrobione ze smakiem i z klasą. Jestem estetką.
Treningi, studia, rodzina, marzenia o architekturze. Mimo sukcesu w Rio, prowadzisz raczej spokojne, poukładane życie. Jeśli nadal będziesz się tak mocno rozwijać sportowo, za jakiś czas stracisz swoją prywatność.
Jestem na to przygotowana. Jeśli nawet stanę się kiedyś sławna, to na pewno mi nie odbije. Mam mądrego trenera i fajną rodzinę, oni na to nie pozwolą. Mam też dom na uboczu od wielkiego świata, do którego zawsze mogę uciec i odpocząć. Dam sobie radę, bycie rozpoznawalnym i normalnym człowiekiem naprawdę jest do pogodzenia.
ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI
Foto: archiwum prywatne