Reklama

Najlepszy polski żużlowiec w wywiadzie dla Weszło

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

03 stycznia 2017, 12:37 • 11 min czytania 5 komentarzy

Najmłodszy w historii zwycięzca rundy Grand Prix. Lider nowej generacji polskiego żużla. Nie tylko w Gorzowie udowadnia, że istnieje życie po Gollobie. Współpracuje z trenerem personalnym, korzysta z wiedzy dietetyka, nie obca jest mu akupunktura, a wszelkie kwestie zdrowotne konsultuje z fizjoterapeutą. Sportowiec ultraprofesjonalny, który uczy się nawet jak bezpiecznie upadać po kraksie. Krychowiak żużla. Dwa koła towarzyszą mu od najmłodszych lat, rodzice przez tę pasję zaciągali na niego kredyty. Tak wtedy, jak i dziś stanowią jeden organizm – aktualnie pod nazwą Team Zmarzlik. Bartka Zmarzlika charakteryzuje leniwy start i szczegółowe planowanie późniejszych akcji. Tych pojedynczych na torze, jak i całej kariery. Wciąż robi to z urokiem pierwszoklasisty. Nieśmiałego chłopca, który co rok przychodził do trenera Chomskiego, stawał pod narysowaną przez niego kreską i z błagalnym wzrokiem pytał: „Czy to już panie trenerze? Czy już mogę jeździć?”. Przed wami trzeci zawodnik zeszłorocznych mistrzostw świata.

Najlepszy polski żużlowiec w wywiadzie dla Weszło

Koledzy dogryzają ci z powodu wysokiego głosu?

Może i niektórzy się śmieją, ich sprawa. A teraz mam wysoki?

Niższy niż zwykle.

A widzisz! Coś mnie złapało, mam chrypę. (śmiech).

Reklama

Śmiejesz się? Słuchaj, jak podpisywałem umowę z jednym ze sponsorów, usłyszałem: „Wiesz, czemu cię wybrałem? Bo masz taki głos jak ja”.

Wysoki głos, aparat na zębach, 59 kilo wagi. Kiedy ostatnim razem zapytano cię o dowód?

Nie wiem nawet, kiedy była okazja. Raczej nie pojawiam się w miejscach, gdzie sprawdzają pełnoletność i nie kupuję produktów tylko dla dorosłych.

Na przykład alkoholu?

Nie przepadam za takimi rzeczami. Nie uważam, żeby alkohol był potrzebny w moim sporcie.

Ale nie wierzę, że nie napiłeś się po wygraniu Grand Prix w Gorzowie. Uczyniłeś to jako najmłodszy uczestnik w historii cyklu.

Reklama

Łyk szampana na podium i tyle. Później nie było czasu na świętowanie, zbliżały się kolejne zawody. Generalnie piję raz do roku. W sylwestra, symboliczną lampkę.

Nie jesteś też fanem śmieciowego jedzenia. Twój ostatni hamburger to końcówka 2015 r. A kebab?

To niesamowite, że o to pytasz! Mega za mną ostatnio łazi. Nawet wczoraj rozmawiałem z bratem. Mówię: „Paweł, już chyba półtora roku nie jadłem kebaba. Mam straszną ochotę”. Niewykluczone, że ulegnę pokusie. (śmiech) Nie jestem narciarzem, nie muszę aż tak się pilnować.

Do coli jednak się nie przekonasz?

Nie pijam ani coli, ani energetyków. Nie smakują mi. Za dużo cukru.

Ulubiona kuchnia to…

…kuchnia mamy. Tradycyjna, polska. Jak u większości rodzin, w niedzielę na naszym stole pojawia się rosół.

Mama jest twoją menadżerką.

Od wszystkich spraw w Polsce. Brat zajmuje się ligą szwedzką i GP.

Przez chwilę jeździłeś też w angielskiej. Zawsze cię pociągała.

Bo lubię krótkie, techniczne tory. Tor koło naszego domu jest bardzo krótki. Praktycznie nie ma prostej, jeździ się w kółko. Ale po przyjeździe okazało się, że te angielskie obiekty wcale nie są takie fajne. W Birmingham byłem siedem razy i dokładnie tyle biegów pojechałem dla tej drużyny, z tego tylko jedne zawody do końca. Dwa przerwano z powodu fatalnej pogody. Do tego to jedzenie…

„Na śniadanie fasolka i boczek. Próbowałem tak jeść przez tydzień” – relacjonuje zderzenie z Leicester Bartosz Kapustka.

Dokładnie, dramat. (śmiech) Na dziś nie chcę wracać do Anglii. Strata czasu.

W Szwecji jeździłeś z Taiem Woffindenem.

Tak, w Vetlandzie. Był czas, że ciągle za mną chodził i namawiał: „ucz się angielskiego, ucz się angielskiego”. Teraz mówię już całkiem dobrze. Odwiedzamy razem restauracje, a jak nam się nudzi, bierzemy małe pitbike’i i ścigamy się po lasach.

Wyglądacie jak zupełne przeciwieństwa. On ma tunele w uszach i tatuaże.

To nie dla mnie. Tatuaże mi się nie podobają. Nie chciałbym, aby zrobiła sobie jakiś moja dziewczyna. A ja? Rodzice wygoniliby mnie z domu. (śmiech)

Wciąż z nimi mieszkasz.

Myślę, że nigdy nie wyprowadzę się z Kinic – tu wszystko mam na miejscu, czuję się u siebie. Tam, gdzie kiedyś mieszkaliśmy, tata prowadzi warsztat. W miejscu, w którym miałem łóżko “śpią” teraz motory. Dokładniej znajduje się tam jeden ze stołów, na którym są umocowane. Koło warsztatu mieści się zakład rodziców, otworzyli firmę. Brat ma drugą, także niedaleko – rzut beretem od domu babci. Mam na bieżąco kontakt z całym teamem.

To mocno zalesione tereny.

Dużo lasu, cztery jeziora dookoła – tam wędkuję. Jeśli mam start w niedzielę wieczorem, to po kościele idę na ryby. Zarzucasz wędkę – słoneczko, cisza, spokój, śpiewające ptaszki. Jest czas, by zastanowić się głębiej nad pewnymi sprawami. Całkiem fajna chwila. A jak jeszcze szczupak weźmie na blachę!

Tak patrzę na ciebie – oaza spokoju. A po stronie swoich słabości wymieniasz nerwy.

To, co złe, zamykam w sobie, tak byłem uczony przez rodziców. Był czas, że władały mną nerwy. W pewnym stopniu nad tym zapanowałem. Tak w życiu sportowym, jak codziennym.

WARSZAWA 14.05.2016 GRAND PRIX POLSKI NA ZUZLU --- 2016 LOTTO WARSAW FIM SPEEDWAY GRAND PRIX OF POLAND PIOTR PAWLICKI BARTOSZ ZMARZLIK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dwa kółka towarzyszą ci od trzeciego roku życia.

Od małego gdy tylko otworzyłem drzwi, już byłem na zakładzie. To znaczy na podwórku. A tam różne motorki, mini quady. Pamiętam jak jeździliśmy z tatą po lesie. Jest tam taka mocno piaszczysta droga. Malutkie kółka zakopywały się w piasku i się wywracałem. Motor był dla mnie za ciężki, nie miałem siły go unieść. Biegłem więc za tatą bojąc się, że mnie zostawi.

Miasto, w którym po raz pierwszy zetknąłeś się z żużlem, kojarzy mi się z działalnością Michała Sołowowa – najbogatszego sportowca świata. Mowa o Barlinku.

Urodziłem się w Szczecinie, w Barlinku chodziłem do szkoły średniej. Pan Sołowow produkuje tam znaną na całą Polskę deskę barlinecką. I dzisiaj jestem tam praktycznie codziennie. Do Barlinka jeżdżę po paliwo do crossówki. Mam bliżej niż do Gorzowa.

Jazda na motocrossie bywa kontuzjogenna. Często krytykowano za tę pasję Tomasza Golloba.

To on mnie nią zaraził! Wytłumaczył nam, młodym, wiele kwestii i wręcz kazał kupić crossówki. Oczywiście moją sfinansowali rodzice. Potem jeździliśmy do Golloba pod Bydgoszcz, do Wrześni i wspólnie trenowaliśmy.

Gollob przekonywał, że jazda na crossie pomogła mu być lepszym żużlowcem. Później zagraniczne media pisały: „cieńszy od paczki krakersów”.

Mnie też pomaga. Jak najeżdżę się na crossie, a potem wsiadam na żużlówkę – pokonywanie kolejnych metrów staje się zabawą. Nie tylko łatwiej wykonać pewne akcje, ale i cieszysz się dobrą wydolnością. Jeśli pojeździsz w dobrym tempie pół godziny na crossie, wytrzymasz bez problemu sześć biegów z rzędu. Motocross to jazda po muldach, mierzenie z uskokami. Ciężka robota, a czasem towarzyska rozrywka z rozpalonym grillem.

W sezonie ligowym staram się odstawić cross, co innego po. Wczoraj po dłuższym czasie wyszedłem pojeździć, brakowało mi tego. Na twarzy pojawił się uśmiech, ale było ciężko. Trzeba wrócić do pewnych nawyków, z powrotem się przestawić. Męczarnia.

Samym żużlem zainteresowałeś się dość przypadkowo.

Byłem z mamą w hipermarkecie. Nagle w moje ręce wpadła ulotka. Czytam, że odbędzie się pokazówka mini-żużla.

– A co to jest ten żużel? Pójdziemy???

– Jak będziesz grzeczny, to wybierzecie się z tatą i dziadkiem.

W Barlinku spotkałem takich samych małych chłopców jak ja. Jeden z nich miał nawet identyczny motorek. „Tato, dlaczego oni mogą, a ja nie?” No i zapisaliśmy się z bratem do szkółki w Wawrowie. Później dowiedziałem się, że chłopcem z takim samym motorkiem był Adrian Cyfer, dziś mój klubowy kolega ze Stali.

Mama postawiła warunek. Mieliście się dobrze uczyć.

Mówiła, że mają być czerwone paski. Paweł się wywiązał, ja nie. (śmiech) Choć na pewno się poprawiłem. Zależało mi na żużlu.

Pięć lat starszy Paweł zakończył karierę wskutek kontuzji. Dziś poza menadżerką jest twoim mechanikiem.

Nigdy się nie biliśmy, jest najbliżej mnie. Układa całą logistykę wyjazdów na GP. Dokumenty, kontakty zagraniczne – to wszystko jest na głowie Pawła. W dodatku pomaga mi w czasie zawodów. Dużo mu zawdzięczam. To on uchylił mi drzwi.

Ewidentnie się dla ciebie poświęcił. Kiedy złapał poważny uraz, mama zabroniła wam jeździć. On wówczas zapowiedział, że dobrze – może przestać, o ile mama pozwoli ci dalej startować.

Powiedział dokładnie: „Nie zabraniaj robić Bartkowi tego, co kocha”. Mama przyznała mu rację. Miałem wtedy 15 lat. Zakaz objął w moim przypadku tylko jedne zawody – rundę mistrzostw Wielkopolski. Zresztą i tak wygrałem klasyfikację generalną.

Uzyskałeś licencję żużlową w 2010, jednak z uwagi na młody wiek mogłeś zacząć startować dopiero rok później. Skończyłeś okres juniorski z tytułem najlepszego zawodnika i najlepszą średnią biegową ligi. Pomyśleć, że jeszcze całkiem niedawno równałeś tor Stali.

Równanie torów sprawia mi frajdę. Nawet dzisiaj chętnie siadam na traktor i robię porządek z obiektem przy domu. Na podwórku mamy koparki, fadromy. A równanie na Stali? Był tam taki fajny, nowszy traktor – jeszcze takim nie jeździłem. A akurat przygotowywałem się do egzaminu na prawo jazdy. Z torem był jakiś problem, więc wsiadłem i przejechałem się kawałek.

Pamiętasz jak Gollob zaprosił cię na kolana?

Byliśmy na stadionie z grupą mini-żużla, a on przyjechał na zawody. Bardzo chciałem mieć z nim zdjęcie. Wysunąłem się przed szereg, ale nie miałem śmiałości, by zacząć. Wtedy posadził mnie na kolana. Mam gdzieś w domu to zdjęcie. On w okularach i czapce, a ja taki mały brzdąc u niego na nogach.

Pan Tomek czy już Tomek?

Pan Tomek.

Łączy was zamiłowanie do czwartego pola.

Fakt, najlepiej mi się z niego startuje. Śmieszna sytuacja miała miejsce podczas mojego debiutanckiego startu w GP. W ogóle nie przyszło mi do głowy, że mogę być w półfinale. Wołają na wybieranie pól, a ja… nie mam pojęcia jak to się robi! Byłem tak zdezorientowany, że do dziś nie pamiętam, które wskazałem. (śmiech)

Mam pamiątkę z tamtych zawodów – ubłocony kevlar. Od razu zastrzegłem, żeby przypadkiem go nie czyścić.

Debiutancki start i od razu miejsce na podium. Który silnik ci je zapewnił?

Mówiliśmy na niego „Tata”, taki F2. Jak już kompletnie nic nie jeździło, to brało się „Tatę”. Dawniej nadawałem silnikom ksywki. Był: „Miś”, „Ryś”, „Chiński plaster”. Dlaczego „Miś” i „Ryś”? Bo były takie podobne. Traktowałem je jak jedność – taki „Misiu-Rysiu”. Dziś nie nadaję imion, za dużo tego jest.

O Gollobie mówiono, że to najlepszy mechanik wśród żużlowców. Ty też potrafisz złożyć silnik od podstaw.

Nie ma problemu. Kiedyś złożyłem sobie silnik treningowy. Na zawody biorę te przygotowane przez tunerów. Wolę nie ryzykować. (śmiech)

Wdrapując się na historyczne podium GP, zepchnąłeś z niego Golloba. Kojarzysz pierwszy raz, gdy przyjechałeś przed nim?

Nie, spowszedniało mi to. Co tak na mnie patrzysz? Po prostu kiedy zaczynałem w klubie, pan Tomek celowo wypuszczał mnie do przodu i blokował przeciwników, żebym mógł spokojnie dojechać do mety. Chociaż muszę przyznać, że na początku odznaczałem zawodników z GP, których pokonałem.

Czujesz żużlową dorosłość?

Niespecjalnie. Może przez to, że wkroczyłem do cyklu GP jeszcze jako junior? Jadąc jako stały uczestnik pierwsze rundy patrzyłem w program i wołałem: „Tato, ale tu nie ma biegu młodzieżowego, coś jest nie tak!”. „No bo tu, synek, już nie ma łatwych biegów” – śmialiśmy się wspólnie.

Rodzice i dziadkowie włożyli w twój sport mnóstwo pieniędzy.

Moi pierwsi, najwierniejsi i najwięksi sponsorzy. Informuje o tym wiszący do dziś w warsztacie żużlowy komplet. Na jednej ręce napisane jest: mama, tata; na drugiej: babcia, dziadek. Tak samo na nogach. Najbliższa rodzina poświęciła się całkowicie, żebyśmy mieli nowe, lepsze silniki. Mama z tatą brali na nas kredyty. Jeden skończyli spłacać dosłownie parę miesięcy temu.

Wiesz czyj pomnik stoi przed gorzowskim stadionem?

Oczywiście, Edwarda Jancarza.

Na Zmarzlika zaczyna się mówić “nowy Jancarz”.

Tak? To miło.

Nie słyszałeś?

Nie mam czasu zajmować się doniesieniami mediów. Jeśli jest chwila, trzeba przypilnować czegoś w warsztacie, porozmawiać z chłopakami, zamówić części – na tym się skupiam. A kibice? Mogę tylko podziękować im za doping, bo są świetni. Cały Gorzów żyje żużlem.

Widziałem. Na Zmarzlika przychodzą całe rodziny, nawet emeryci. 

W Gorzowie mamy fantastyczne frekwencje. Najlepsze w lidze. Średnia liczba widzów wypada świetnie w zestawieniu z piłkarską ekstraklasą. Na Stal chodzi ponad 12 tysięcy osób. Byłby to szósty wynik w Lotto Ekstraklasie.

Fajnie mieć świadomość, że ktoś pije codziennie kawę w kubku z twoim wizerunkiem?

Super! Choć ludzie mylnie postrzegają, że mam zaplanowaną karierę w najdrobniejszych szczegółach. Słyszałem zdania w stylu: „Czyli w tym roku pierwsza ósemka, a w przyszłym co najmniej podium”. Nie, ja po prostu cieszę się chwilą. Szczerze mówiąc, nie spodziewaliśmy się, że te kubki będą cieszyć się aż takim zainteresowaniem. To co było w magazynie, puściliśmy na sklep. I dostawca w pewnym momencie dzwoni: „Bartas, zamawiam następne. Już kompletnie nic nie mamy!”.

Twoje życie nie trąci monotonią?

Z boku może tak to wyglądać. Rocznie robię 100 tys. kilometrów plus 50 tys. osobówką. Warsztat, trening, mecz, zawody – nikt nie musi mnie do tego zmuszać. Cały czas mam w głowie wyścigi, szukam co można poprawić. Wstaję z żużlem i zasypiam z żużlem. Robię to co kocham.

Na komplementy reagujesz nieśmiało.

Bo jeszcze tak naprawdę niczego nie osiągnąłem. Do końca wieku młodzieżowca starałem się zdobyć mistrzostwo świata juniorów. Ok, to mi się udało. Ale ilu było takich mistrzów? Gollob zainwestował w seniorski triumf 70 milionów złotych. Jak będę miał, to wydam nawet więcej!

Rozmawiał HUBERT KĘSKA

Foto: FotoPyk

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...