Tak się jakoś układa, że pierwszymi transferami drużyn z czołówki są piłkarze, którzy jeszcze niedawno w danym klubie występowali i dość trudno nazwać ich nową twarzą w zespole. Do Legii trafił Artur Jędrzejczyk, a dziś Lechia ogłosiła, że wraca do niej Michał Mak, grający jeszcze w biało-zielonych barwach na początku sezonu 16/17.
No dobra, może nawet przesadziliśmy z tym graniem, bo Mak uzbierał ledwie 12 minut w biało-zielonej koszulce, szybko rozumiejąc, że nie znalazł uznania w oczach Piotra Nowaka i musi szukać sobie miejsca gdzie indziej. Jedną z opcji było Zagłębie Lubin, jednak ostatecznie pomocnik nie wybrał przeprowadzki na południe Polski, lecz w ogóle z kraju wyjechał i obrał kierunek na Arminię Bielefeld, grającą w niemieckiej drugiej lidze. Trafił tam w ramach wypożyczenia i paradoksalnie ten ruch można było odbierać jako krok naprzód – Mak zmienił rozgrywki tak naprawdę na lepsze, gdzie mógł szybciej się wybić i zostać zauważonym przez klub już z elity. Skok na głęboką wodę, ale jak się okazało, Polak nie jest gotowy, by w trudnych warunkach sobie poradzić.
W 2. Bundeslidze bowiem kompletnie zaginął, dostał swoją szansę w meczu z Hannoverem, kiedy zmienił kontuzjowanego kolegę pod koniec pierwszej połowy, ale i sam tego spotkania nie dokończył, trener podziękował mu za grę jeszcze przed ostatnim gwizdkiem. Potem przypałętał się uraz, Mak nie miał jak zatrzeć złego wrażenia i nawet gdy wrócił do zdrowia kolejnej szansy już nie dostał, mimo że Arminia grała regularną padakę, bujając się na dnie tabeli.
Nie było więc po co męczyć siebie i nowego klubu, tylko poszukać innego rozwiązania. A właściwie skorzystać z jedynego dostępnego – skoro Mak zagrał i dla Lechii, i dla Arminii, trzeci klub nie mógł już wejść do gry i Michał miał do wyboru tylko powrót nad morze. – Nie widzimy powodów, żeby został dłużej w Arminii, skoro tam nie gra – mówił Adam Mandziara w wywiadzie z Dziennikiem Bałtyckim.
Teraz pozostaje tylko kwestia, czy Mak przekona do siebie Nowaka i będzie regularnie grał w Ekstraklasie. Może występować choćby na obu skrzydłach, ale też wiemy, że jedno jest zarezerwowane dla Peszki, a na drugim dobrze radzi sobie Flavio Paixao. W odwodzie jest też Lukas Haraslin i być może Bartłomiej Pawłowski, który gdy wróci po kontuzji – jeśli nie odejdzie na wypożyczenie – będzie chciał dorzucić swoje trzy grosze. Konkurencja więc jest, bo Lechia to kadrowo silny zespół, ale Makowi nie wolno odmawiać szans. W zeszłym sezonie grał regularnie dopóki nie nabawił się kontuzji, które jak się okazuje, niestety Michała bardzo lubią.
Będzie więc Mak walczył, by tego sezonu nie spisać kompletnie na straty. Na razie się przecież nie nagrał – łącząc Lechię i Arminię spędził na boisku mniej niż godzinę.
Fot.400mm.pl