To był najbardziej niesamowity mecz tej edycji Ligi Mistrzów, a pewnie nawet ostatnich lat! Liverpool robił wszystko, by odrobić straty z pierwszego meczu, a Chelsea wytrwale pozbawiała rywala złudzeń, konsekwetnie odrabiając straty. Ilekroć goście wychodzili na prowadzenie, za każdym razem zespół Hiddinka robił swoje. Wynik zmieniał się raz po raz. Od 0:2, przez 3:2 i 3:4, aż do 4:4. Kto by spodziewał się takiej kanonady po dwóch doskonale grających w defensywie zespołach? Czy na całej kuli ziemskiej trafiła się choć jedna osoba, która obstawiła właśnie na 4:4. Choćby jednego centa?
Jeszcze raz zobaczyliśmy, ile dla Chelsea znaczy Frank Lampard – piłkarz, któremu od sześciu sezonów Premiership nie zdarzyło się by strzelił mniej niż 10 goli, co jak na środkowego pomocnika jest wynikiem kosmicznym. Tym razem trafił dwa razy, przy czym drugi jego gol (na 4:4) był mistrzostwem świata. Całe szczęście, że fantastycznego widowiska nie popsuli bramkarze i też zadbali o emocje, czasami puszczając uderzenia, które w innych okolicznościach bez problemu by obronili. Nasz redakcyjny ekspert Wojtek Kowalczyk aż zadzwonił i zaapelował: “Zdejmij kask, bo chyba uciska!”