Reklama

Miesiąc miodowy, atak wstydu i… całkiem niezła pozycja wyjściowa

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

24 grudnia 2016, 19:13 • 6 min czytania 0 komentarzy

Start niczym rakieta kosmiczna, wykręcona seria prawie roku bez porażki u siebie, wygrana z Legią przy Łazienkowskiej, przyjemny dla oka styl, masa w pełni zasłużonych pochwał płynących ze wszystkich stron i jedno szalenie istotne pytanie: “Kiedy skończy się miesiąc miodowy po awansie do Ekstraklasy?”.

Miesiąc miodowy, atak wstydu i… całkiem niezła pozycja wyjściowa

Arka w gruncie rzeczy zaprezentowała się na przestrzeni minionej rundy mniej więcej tak, jak można było się tego spodziewać. Po fajnym początku gdynianie z czasem coraz bardziej wtapiali się w ligową szarzyznę, a następnie musieli zażegnywać pierwszy kryzys. Rywale z tygodnia na tydzień coraz lepiej rozpracowywali beniaminka, który w pewnym momencie w końcu zorientował się, że kop po powrocie do elity zadziałać może co najwyżej na krótką metę, a podbijanie Ekstraklasy napastnikami ze średnią dwóch goli na sezon ma prawo mimo wszystko nie wyjść. Gdy jednak zaczęło się robić nerwowo żółto-niebiescy potrafili na ostatniej prostej wygrać dwa mecze gwarantujące im miejsce w pierwszej ósemce, co trzeba mimo wszystko uznać za spory sukces.

MOCNY PUNKT
Przez kilka sezonów spędzonych na zapleczu można było się zastanawiać, dlaczego, poza krótkim epizodem w Bełchatowie, nie miał okazji posmakować Ekstraklasy. Wielu ludzi mogło się w międzyczasie zastanawiać, na czym polega feler, który uniemożliwił mu szybsze przebicie się na najwyższy poziom. Konfliktowy charakter? Nieumiejętność radzenia sobie z presją? Dobra gra tylko przeciwko słabszym drużynom?

Zastanawiamy się i w sumie wciąż jakoś nie możemy znaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia tego, że Marcusowi Da Silvie przyszło aż tak długo czekać na grę w krajowej elicie. Nie mamy zamiaru przekonywać nikogo na siłę, że Marcus z miejsca stał się absolutnie czołowym zawodnikiem ligi, jednak trzeba sobie powiedzieć jasno, że jest w niej dość jasnym punktem i z całą pewnością nie ma się czego wstydzić na tle innych skrzydłowych w Ekstraklasie.

Najlepszym dowodem – liczby. Siedem goli, dwie asysty, jedno kluczowe podanie, średnia not Weszło 5,29. Jak łatwo policzyć, Brazylijczyk maczał palce w 10 z 24 zdobytych przez gdynian bramek (ponad 40 procent). Trudno, naprawdę trudno jest nam sobie na tę chwilę wyobrazić skład Arki bez niego.

Reklama

PIĄTA KOLUMNA
Miejskie legendy głoszą, że gdyby w ruletce obstawiali wszystkie czerwone i czarne pola, za każdym razem wypadałoby zero. Gdyby z kolei na strzelnicy celowali w tarczę z dwóch metrów, najprawdopodobniej postrzeliliby się w głowę.

Mowa tu rzecz jasna o duecie gdyńskich armat – Dariuszu “dwie bramki na sezon” Zjawińskim oraz Pawle “nie ma sytuacji, której nie byłbym w stanie spartolić” Abbocie. Obaj turbosnajperzy żółto-niebieskich razem wzięci w tym sezonie Ekstraklasy zdołali uciułać zawrotną liczbę dwóch goli, czyli tyle samo, co chociażby grający na stoperze Michał Marcjanik czy lewy obrońca/defensywny pomocnik Adam Marciniak.

O postawie wspomnianej dwójki napastników Arki porozmawialiśmy zresztą ostatnio z legendarnym atakującym gdynian, Tomaszem Koryntem (całość tutaj). Trzeba przyznać, że mimo krytycznych słów i tak był on wobec nich dość łagodny.

Co pan w ogóle myśli o napastnikach, którzy strzelają dwie bramki na sezon, jak chociażby Zjawiński?

Już raz się wypowiadałem na ten temat i z dwójki Zjawiński-Abbott mimo wszystko wolałbym tego drugiego. Niestety Zjawiński kompletnie się nie sprawdza. Dwie bramki na sezon to nie jest wyczyn, którym należałoby się chwalić. Poza tym, grając w napadzie, jeśli się nie strzela, to trzeba prezentować inne walory – wypracowywać bramki, zgrywać… W przypadku Zjawińskiego nie widzę nadzwyczajnych zalet w postaci szybkości, dryblingu, goli…

A u Abbotta?

Reklama

U Abbotta widzę doświadczenie i jakieś tam cwaniactwo boiskowe, ale – tak jak powiedziałem przed chwilą – fizycznie jest teraz słabszy i trudno mu wykorzystać te walory. Pamiętacie przecież, że w zeszłym roku potrafił przyjąć piłkę, zastawić się, zgrać piłkę pod presją rywala. W tej chwili daje się wyprzedzać, przepychać.

Nieco naiwne jest chyba ściąganie napastnika, który strzela dwa gole na sezon, a potem liczenie na to, że nagle odpali. Wyglądało to trochę tak, jakby Niciński się na tego Zjawińskiego uparł.

Nie chcę za bardzo oceniać działaczy i szczególnie Grzegorza. Czy on się uparł? Nie wiem. Nie znam kulis tego nabytku. Na pewno nie do końca ten ruch był sprawdzony, bo skoro w poprzednich iluś sezonach także strzelał po dwie bramki, to z góry było wiadomo, że to ma prawo nie wypalić. Chociaż z drugiej strony, gdy wchodzisz do Ekstraklasy i masz ograniczone możliwości finansowe, łudzisz się, że w którymś momencie niekorzystna karta się odwróci i wszystko zadziała. Weźmy przykład Surdykowskiego w Arce. Ani on chyba nie był z siebie zbyt zadowolony, ani w klubie nie byli. Poszedł do Bytovii i tych bramek strzela mnóstwo. W przypadku Zjawińskiego mogła nastąpić podobna sytuacja. Finanse na rynku transferowym odgrywają dużą rolę, wszyscy o tym wiemy.

NAJWIĘKSZE POZYTYWNE ZASKOCZENIE
Dominik Hofbauer. Tak naprawdę chyba jedyny udany transfer Arki w tym sezonie. Austriaka testowano w Gdyni już w sierpniu, jednak wówczas nie zdecydowano się na podpisanie z nim kontraktu. Do drużyny dołączył dopiero we wrześniu i w zasadzie od samego początku było widać, że facet naprawdę ma jakieś pojęcie na temat gry w piłkę.

Dużo widzi, umie zagrać w tempo, ma dobrze ułożoną lewą nogę, nie ucieka od gry, a do tego może występować na kilku pozycjach. Mamy dziwne przeczucie, że gdyby nie on, Arce o wiele trudniej byłoby złapać oddech pod koniec rundy. Szczególnie mając na uwadze fakt, że z tygodnia na tydzień coraz bardziej przygasał ciągnący na początku sezonu grę ekipy Grzegorza Nicińskiego Mateusz Szwoch.

NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE
Dawid Sołdecki. Gdy przychodził do Arki, nikt oczywiście nie upatrywał w nim kandydata na gdyńskiego Sergio Ramosa czy Gerarda Piqué. Tak czy owak, wyciągnięcie z Termaliki podstawowego stopera i kapitana zespołu postrzegano nad morzem mimo wszystko jako niewątpliwy sukces.

Sołdecki dołączał do zespołu jako następca wyjątkowo elektrycznego jeszcze za czasów I ligi Krzysztofa Sobieraja, który w Ekstraklasie miał być odpowiedzialny już tylko za robienie szatni (przed startem rozgrywek zrzekł się nawet opaski kapitańskiej), tymczasem rok kończył poza meczową kadrą. Wolny, mający olbrzymie problemy z czytaniem gry, słabiutki w pojedynkach jeden na jeden czy też w powietrzu i – co najważniejsze – mogący pochwalić się zaszczytnym mianem zawodnika maczającego palce przy największej liczbie traconych przez swój zespół bramek w całej lidze.

Parafrazując legendarną wypowiedź trenera Andrzeja Wiśniewskiego – “Sołdeckim zakręcić, to muszę powiedzieć, że mogę wymienić przynajmniej 50 tysięcy ludzi w Polsce, które są w stanie Sołdeckiego zakręcić”.

OPINIA EKSPERTA

Ze specjalną dedykacją dla Grzegorza Nicińskiego przed państwem Anna Jantar:

SZALENIE ISTOTNY FAKT
W ostatnim czasie coraz bardziej palącym problemem mieszkańców Gdyni są pojawiające się na ulicach dziki. Niestety wciąż próżno ich szukać w przedniej formacji Arki.

dziki

RUNDA OKIEM WESZŁO

giphy

ANKIETA WESZŁO

WERDYKT

Miejsce w pierwszej ósemce to na pewno spory sukces gdynian, którzy nie kryli się, że głównym celem jest jak na razie utrzymanie się w elicie. Czy na koniec sezonu zasadniczego także uda im się załapać do grupy mistrzowskiej? Szczerze mówiąc – nie mamy zielonego pojęcia. Tak czy owak, jesteśmy zdania, że z samym utrzymaniem się w Ekstraklasie Arka większych problemów mieć nie powinna. W lidze jest bowiem kilka zespołów, które są najzwyczajniej w świecie piłkarsko gorsze od żółto-niebieskich. W Gdyni do pełni szczęścia potrzeba jedynie klasowego stopera oraz kogoś, kto w podbramkowych sytuacjach wykazywałby się większą skutecznością niż Johnny Bravo w miłosnych podbojach.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...