Dla każdego młodego piłkarza najważniejszym celem jest debiut, zagranie pierwszego spotkania w pierwszym zespole, bo potem już pójdzie z górki. A przynajmniej takie są przewidywania. Wiadomo, najlepiej jakby pierwszy raz trykot zakładać w Manchesterze United, a nie w np. Siarce Tarnobrzeg (z całym szacunkiem). Choć w United nie trzeba się piłkarsko “narodzić”, żeby do niego trafić i przeżywać wspaniałe lata. 60 lat temu Denis Law, czyli przyszła legenda „Czerwonych Diabłów“, rozgrywała premierowe spotkanie w swojej seniorskiej karierze, w barwach Huddersfield.
Nie od razu Kraków zbudowano, nie od razu Lawa podziwiano. Choć jego otoczenie uważa, że gołym okiem było widać, że szczypiorkowaty chłopak ma ogromny talent, trzeba było tylko go dobrze przygotować do wielkiej kariery, która stała tuż za rogiem. Andy Beattie, który sprowadził młodziaka w 1955 roku do Huddersfield, nie był zwolennikiem nazywania Denisa „chudym, wątłym i podatnym na kontuzje“. On raczej próbował wynajdować plusy, czyli szybkość i dobre wyszkolenie techniczne. Mimo wszystko, Law na debiut czekał półtora roku od podpisania kontraktu.
Premierowy mecz nie był jakimś z animowanego serialu „Galactic Football“, gdzie zawodnik w premierowym meczu trafia hat-tricka (jednego gola z rabony, drugiego przewrotką, a trzecią krzyżakiem). Po prostu zagrał, bez żadnych fajerwerków, a jego zespół wygrał z Notts County 2-1 po dublecie napastnika Rona Simpsona.
W trzy lata z niepozornego dzieciaczka wyrósł na gwiazdę, która prowadziła swój zespół do niejednego zwycięstwa. Zainteresował się nim Manchester, ale na razie ten niebieski. Law podpisał z nim kontrakt, ale już po roku odchodził na półwysep Apeniński, do Torino. Po krótkim epizodzie we Włoszech, wrócił na wyspy do Manchesteru, ale tym razem do ekipy „Czerwonych Diabłów“, gdzie wraz z Bobby’m Charltonem i George’em Bestem robili całą robotę. Co ciekawe przechodząc na Old Trafford ustanowił nowy rekord transferowy, a kwota wynosiła 115 tysięcy funtów (!). W dzisiejszych czasach, takie kwoty wykłada się na piłkarzy z drugiej ligi, a nie na przyszłego zdobywcę Złotej Piłki. No cóż, takie realia.