Od ostatnich derbów Krakowa minęło 127 dni. Gdyby nie chodziło o futbol napisalibyśmy, że to dość mało, ale jednak mówimy o dyscyplinie sportu, w której jedna akcja przeprowadzona w 30 sekund wywraca wszystko o 180 stopni. Mieszkańcy Krakowa i wszyscy sympatyzujący z tamtejszymi drużynami nie mogli narzekać na nudę. Od ostatnich derbów miasta wszystko powywracało się do góry nogami.
Rafał Boguski został snajperem wyborowym
Gdyby ktoś latem powiedział kibicowi Cracovii, że jego drużynę ma straszyć Boguski, ten wzruszyłby jedynie ramionami i wrócił do swoich zajęć. Bać się Boguskiego? Sorry, to jak mieć koszmary po lekturze Lata Muminków. Dzisiaj Rafała jednak obawiać się trzeba, a jeśli myślisz o zwycięstwie, to wręcz musisz uknuć misterny plan, jak tego faceta w ogóle zatrzymać. Gość bowiem kompletnie zwariował (w pozytywnym sensie), w czterech meczach strzelił siedem bramek, golkiperów Arki i Łęcznej skarcił przy tym po trzy razy. Kompletne pomieszanie z poplątaniem. Prędzej spodziewalibyśmy się, że napastnik Wisły zrobi sobie irokeza i pójdzie z Ondraskiem do studia tatuażu, niż że będzie dziurawił kolejnych rywali. No, ale wiadomo – to jest Ekstraklasa, where amazing happens.
Wisła trafiła w ręce oszusta
Choć Jakub Meresiński kupił Wisłę jeszcze przed pierwszymi derbami Krakowa, największy cyrk zaczął się dopiero po nich. Właściwie do dziś można gdzieniegdzie znaleźć ulotki zapraszające na pokazy baby z brodą i wykład pt. Jak podrobić maturę – podstawy dla opornych. – Ja jestem poważnym przedsiębiorcą i inwestorem, dlatego każdego, z kim rozmawiam, traktuję poważnie – mówił Meresiński, gdy jeszcze sposobił się do Korony i już wtedy powinien stać koło niego ktoś z linijką, by potwierdzić, że temu panu – na wzór Pinokia – urósł właśnie trochę nos. Pierwsze zarzuty, drugie, podrobiona matura, podrobiony dowód żony Żurawskiego… Mereś nie tyle, że okazał się oszustem, co oszustem skrajnie głupim, bowiem jeśli myślał, że prawda nie wyjdzie na jaw, to pewnie wierzy też w Latającego Potwora Spaghetti. Na jaw wyszła cała litania jego brudów i nawet nie będziemy jej przypominać, bo jak mawia klasyk, szkoda strzępić ryja. Ważne, że Meresińskiego w futbolu już nie ma, ale co Wisła przeszła, to jej.
Wisła osiągnęła dno, wróciła na właściwie tory i… zostawił ją trener
Gdy Biała Gwiazda przegrywała poprzednie derby z Cracovią, na pewno wszystkich kibiców bolało, ale jeszcze mogli myśleć, że oj tam, oj tam, niby to trzecia porażka z rzędu, szybko się odrobi. Tymczasem guzik prawda, lawina klęsk dopiero nabierała rozpędu. Z Ruchem w ryj, z Koroną w cymbał, ze Śląskiem oklep spektakularny, z Jagiellonią znów w dupę. Wisła była na dnie, a właściwie w to dno pukała od spodu i gdyby pewnie w klubie było więcej pieniędzy, Wdowczyk już dawno miałby rozpakowane walizki gdzieś daleko od Krakowa. Jednak bieda czasem jednoczy, tak się stało w Wiśle, szkoleniowiec swój zespół odbudował, zawrócił na właściwe tory i wydawało się, że teraz będzie już pięknie i normalnie.
Lecz w Wiśle przygód nigdy dość – Wdowczyk podziękował za współpracę, oficjalnie dlatego, bo mu nie płacono, nieoficjalnych wersji jest zaś wiele. W każdym razie, mimo jego odejścia, krakowski klub – poza wpadką z Pogonią – radzi sobie świetnie, a dziś przyjdzie im się sprawdzić w bardzo ważnym, a może nawet najważniejszym egzaminie.
Pozycja Jacka Zielińskiego drastycznie osłabła
Gdy trener Cracovii ogrywał latem Wisłę, miał w klubie niezwykle mocną pozycje. Jasne, odpadł ze Szkendiją, ale że ta wygrała Ligę Europy, że ta przeszła jeszcze dwie rundy, to wpadka miała jakieś usprawiedliwienie. A skoro jeszcze wklepał rywalowi w derbach, to już w ogóle miód i malina. No, ale niestety dla Zielińskiego, coś po tym zwycięstwie się zacięło i Cracovii, którą znaliśmy w zeszłym sezonie już naprawdę nie ma, po tym grającym efektownie w piłkę zespole zostało tylko ulotne wspomnienie. Od derbów Pasy zanotowały passę sześciu meczów bez zwycięstwa – potem udało się co prawda wygrać dwukrotnie – ale znów wajcha przestawiona i kolejne sześć meczów bryndzy, totalnej posuchy. Najlepszym przykładem na indolencję Cracovii może być ostatnio spotkanie z Łęczną, kiedy gospodarze cisnęli niemiłosiernie, strzelili nawet bramkę, by potem… walnąć samobója. Jak nie idzie, to nie idzie.
Żeby była jasność – naszym zdaniem (i kibiców) Zieliński powinien pracować z tą drużyną jak najdłużej. Wiemy jednak, że profesor Filipiak specjalistą w dziedzinie bicia rekordów cierpliwości nie jest…
*
Sami widzicie – działo się sporo, aż strach pomyśleć, co obie drużyny wymyślą przed kolejnymi derbami i ile się u nich zmieni. Na razie jednak to odległa przyszłość, więc mamy nadzieję, że chociaż połowę z dotychczasowych atrakcji zawodnicy przekują na boisko, a wtedy zobaczymy kapitalne widowisko.
Fot. 400mm.pl