Gdzie klub taki jak Ptaszniczanka Ptasznica powinien szukać chwały? W okręgówkowych derbach. W wychowanku na ławce trzecioligowego spadkowicza. W ostatecznym przegonieniu dzików z boiska. A jednak jutro w Ptasznicy przeznaczenie może zostać nie tyle oszukane, co ograne do zera jak piłkarz w kasynie. To właśnie Ptaszniczanka może sprawić, że po pięćdziesięciu latach polski klub wróci do niedostępnej od dekad elity, wprosi się na bankiet dla VIP-ów, czytaj: zagra w Champions League.
***
Bohdan Stal był twardy jak stal. Pod górkę miał od zarania: poczęty w gradobicie, narodzony w burzę z piorunami, porzucony w sierocińcu, w którym bito go łodygą czarnej rzepy. Zbiegł w wieku dziesięciu lat i następną dekadę utrzymywał się z kradzieży: trakcji kolejowych, włazów wodociągowych i balustrad mostów.
Czy był w tym dobry? Mało. Był Maradoną kradzieży trakcji kolejowych, Zbigniewem Bońkiem kradzieży włazów wodociągowych, Markiem Kusto kradzieży balustrad mostów.
Tak zarobił na swoje pierwsze złomowisko. Znał branżę na wylot, dorobił się kontaktów, w konsekwencji rozwój jego ZŁOMREX-u nie napotykał przeszkód. Firma zdobywała wpływy w tempie blitzkriegu.
Do czasu. Wkrótce szyki Bohdanowi zaczął krzyżować nowy, agresywny gracz złomiarskiej branży: ZŁOMPOL.
ZŁOMPOL-em kierował Zbigniew Stal, jednojajowy brat bliźniak Bohdana. W dzieciństwie byli nierozłączni, ale Zbigniew przeżył traumę, gdy starszy o dwie minuty Bohdan zostawił go bez słowa w sierocińcu, skazując na lata tortur łodygą czarnej rzepy. Ta rana nigdy się nie zaleczyła. Charakter Zbigniewa hartował się w ogniu nienawiści do brata. Zbigniew Stal stał się twardy jak diament, a zarazem równie błyskotliwy: potrafił sprytnie inwestować na giełdzie, potrafił zreperować koło w hulajnodze nie patrząc. Został bogaczem, latał po świecie, miał letnią daczę w Los Angeles i własne piętro w hotelu “Giewont” na Seszelach. Gdy tylko usłyszał jednak o sukcesach Bohdana, rzucił wszystko i poszedł w złomownictwo, by odnaleźć zemstę na człowieku, który go zdradził, zranił jak nikt w życiu.
Rozpoczął się bratobójczy pojedynek na wielu frontach, a we wszystkich bracia Stal szli łeb w łeb. Skoro więc Bohdan wspierał w celach marketingowych lokalną Ptaszniczankę, którą przemianował na ZŁOMREX Ptasznica, tak i Zbigniew musiał mieć swój klub. Narodził się ZŁOMPOL Ptasznica, a ogniste derby odbywały się co roku, za każdym razem na remis.
Co istotniejsze, za każdym razem w wyższej lidze: żaden nie chciał odpuścić, jeden nakręcał drugiego, obaj łożyli na futbol coraz więcej, ale też znali się na tym coraz lepiej. Parli w górę drabinki rozgrywkowej, nawet, jeśli nie zawsze zgodnie z regulaminem, to zawsze skutecznie.
Co miało być rywalizacją maksymalnie w okręgówce, wkrótce przeniosło się do Ekstraklasy.
To musiał być kres ich drogi. Przebili szklany sufit, ale wszystko ma swój koniec. Tymczasem wbrew wszystkiemu rzucili wyzwanie największym i zaczęli bić się o mistrzostwo Polski z samym Tesco Warszawa.
***
Drużyna musi być jak łopata.
Bohdan Stal.
***
Tesco Warszawa to jedna z upiorniejszych historii polskiej piłki XXI wieku. Gdy Tesco wchodziło na Łazienkowską 3, wiwatowano. Trybunami spływały strumienie szampana. Przecież dawny potentat spożywczy aktualnie był również potentatem energetycznym, wydobywczym, medialnym, zbrojeniowym, farmaceutycznym, byli także numerem jeden w produkcji łyżek do butów. Uczynić z Legii potęgę to dla takiego koncernu jak splunąć. Mistrzostwa Polski w zasadzie gwarantowane, a kto wie, może nawet uda się wejść do nieosiągalnej, otoczonej tysiącami zasieków Champions League? Takie konsorcjum interesują tylko największe stawki.
Wkrótce spełniło się wszystko: zarówno nadzieje optymistów, jak i obawy pesymistów. Tak, w Warszawie zameldowały się gwiazdy: Pernambuco, Mazinga, Drozdow. Ale też miesiąc po transakcji zmieniono klubowe barwy na czerwono-niebiesko-białe. W kadrze nie było ani jednego Polaka. Zmieniono herb, a stadion im. Michała Kucharczyka został zastąpiany przez bezduszne Tesco Arena. W końcu nie ostała się nawet nazwa.
To tego pamiętnego dnia, legenda Legii, jej najlepszy piłkarz XXI wieku, strzelec trzystu dwunastu bramek w Ekstraklasie, Saddam Sulley, rzucił na łamach Weszło klątwę:
– Prędzej kibice zapomną ile zrobiłem dla Legii, niż Tesco Warszawa awansuje do Champions League.
W szalony, niewytłumaczalny sposób klątwa Sulleya działała, choć Tesco inwestowało niebotyczne kwoty. Zbudowało nowoczesny dwustutysięcznik, który wypełniał się szczelnie co weekend – koncern płacił kibicom za obecność na trybunach. Tesco sięgało po graczy nieosiągalnych dla innych nad Wisłą, z samej Wenezueli sprowadziło sztab farmaceutów od legalnego biodopingu, a programy analityczne były tak nowoczesne, że nie działały na Windows CVIX, co w pierwszej chwili wprowadziło trochę zamieszania. Tesco Warszawa wygrał dwadzieścia kolejnych mistrzostw kraju, zawsze bez Polaków w szatni, sztabie szkoleniowym, kadrach zarządzających. Nigdy jednak nie udało im się awansować do elity, choć wiele razy byli o włos: a to Pernambuco strzelił samobója dupą w ostatniej minucie doliczonego czasu gry, a to Mazinga nie strzelił trzech jedenastek w dziesięć minut, a to źle policzyli kartki Drozdowa. Klątwa Sulleya rokrocznie zbierała żniwo.
W sezonie 64/65 Tesco Warszawa kolejny raz szykowało się do szturmu europejskich salonów. Liga miała wygrać się jak zwykle sama, ostatni mecz w Ekstraklasie przegrali przecież siedem lat temu. Ptasznica była tylko kolejnym punktem na mapie, gdzie mają zameldować się rezerwy i wygrać gładko 3:0.
***
Dobry napastnik jest jak łodyga czarnej rzepy.
Bohdan Stal.
***
Bohdan w ZŁOMREX-ie był prezesem, trenerem, dietetykiem, człowiekiem orkiestrą. Wyznawał tradycyjne wartości: nie mógł grać u niego ktoś, kto nie wiedziałby jak działa szlifierka kątowa diax, kto nie potrafi w minutę pociąć żeliwnego trzepaka czy obsługiwać maszyny do obierania kabli. Zawodnicy przyjmowali te wymagania bez szemrania, bo kasa się zgadzała, a wkrótce z zaskoczeniem odkrywali, ile frajdy potrafi przynieść cięcie żeliwnego trzepaka czy obsługa maszyny do obierania kabli. Praca ciężka, ale satysfakcjonująca: prawdziwa szkoła charakteru.
Legalny biodoping, który wówczas święcił na świecie triumfy? Gdy inni faszerowali się odżywkami, bezglutenowymi parówkami i kroplówkami, Bohdan wprowadził tylko obowiązkowe dania obiadowe z czarnej rzepy.
ZŁOMREX Ptasznica, skazywany przez ekspertów na rychły spadek, zaczął wygrywać. Tajemnicą ich sukcesu był fakt, że wymykali ówczesnym standardom. Podczas gdy w piłce królowała dogłębna analiza statystyczna, podczas gdy akademie wypuszczały dziesiątki jednakowo wyszkolonych graczy, trafiających później w nowoczesne, ale sztywne ramy taktyczne, Bohdan Stal stawiał na nieprzewidywalność. Mecze ZŁOMREX-u często wyglądały tak, jakby grali piłkarze przeciwko… stołowym piłkarzykom. Pozwalał improwizować na boisku, zarazem złowieszcza łodyga czarnej rzepy u pasa samoistnie motywowała do wytężonego wysiłku. Bohdan znał też wartość budowania atmosfery: wiedział, że jeśli któremuś z piłkarzy urodziło się dziecko, to lepiej polać niż dać pięćdziesięciozłotowy bon do Biedry. Miał też asa w rękawie: w sobie znany sposób zdobył całą partię Bravo Sport z plastrami Mięciela, a dzięki nim gracze imponowali wydolnością.
Na finiszu Ekstraklasy zostawili w tyle wszystkie liczące się ekipy: Red Bull Zabrze, Tygodnik Wiadomości Wędkarskie Olsztyn, Chocapic Sieradz, KS Tytan Ostrołęka, Termalica Bruk-Bet Nieciecza. Wszystko miała rozstrzygnąć ostatnia kolejka:
1. Tesco Warszawa 72 punkty.
2. ZŁOMREX Ptasznica 70.
Zagraniczne gwiazdeczki Tesco nie przegrały ani razu, ale nałapały wiele remisów. Problem polegał na tym, że Tesco jechało na ZŁOMPOL. Zbigniew Stal budował klub w oparciu o nowoczesne wzorce i choć szło mu nieźle jak na ligowe warunki, tak przegrał z bratem – w tabeli był niżej, poległ też w obu derbowych starciach. Tego dnia jednak mogła przyjść tak długo oczekiwana zemsta. Wystarczyło się podłożyć. Wystarczyło nic nie robić.
A jednak ZŁOMPOL wygrał 3:0. Zgniótł zblazowanych gwiazdorów samą motywacją i determinacją – ptaszniczanie walczyli jak wilki, a zmotywował piłkarzy osobiście sam Zbigniew, obiecując tysiąckrotne premie i dwudniowe wczasy w hotelu “Giewont” na Seszelach. Różne krążyły plotki o tym dlaczego to zrobił: niektórzy twierdzili, że uznał swoją porażkę i oddał zwycięzcy honory. Inni rzekomo widzieli noc przed meczem pojednanie braci Stal w ruinach sierocińca. Znaleziono też zbyt wiele butelek bimbru z czarnej rzepy w porzuconym na rozstaju ptasznickich dróg Tarpanie.
Fakty faktami: ZŁOMREX wygrał z Wisłą Poznań i został mistrzem. Dwudziestoletnia dominacja Tesco została przerwana. Bracia na znak przymierza dokonali fuzji i wrócili do pierwotnej nazwy klubu: Ptaszniczanka.
***
Zakład, że wejdziemy do Champions League? O przekonanie.
Bohdan Stal.
***
Champions League była zasadniczo zamkniętymi rozgrywkami najbogatszych. Całkowite zaryglowanie wrót do elity okazało się błędem: potentaci szybko zrozumieli, że jeśli zostawi się furtkę, choćby najmniejszą i ledwo dającą się uchylić, to nawet ta najmarniejsza nadzieja awansu może pobudzać pozostałych do inwestycji. To, wiadomo, również ich korzyść, bo większa kasa zaczyna być w obiegu, jest komu sprzedać za grubą forsę niepotrzebnych z końca ławki.
Eliminacje trwały rok, miały trzy rundy przedwstępne, fazę grupową kwalifikacji wstępnych, potem czwórmecze rotacyjne między zwycięzcami grup, sześć rund play-off, na koniec baraż z najgorszym uczestnikiem Champions League. Prawda jest taka, że jeśli ktoś zjawiał się u wrót, a potem je wyważał, musiał być dość dziany i mocny komercyjnie, by stać się naturalnym kandydatem do gry wśród najlepszych.
W UEFA nie brali pod uwagę, że do finalnej fazy może dotrzeć ktoś pokroju Ptaszniczanki. Ptaszniczanka była błędem, niebieskim ekranem tego przez dekady bezawaryjnego systemu.
Gdzie też oni nie grali podczas rocznego maratonu eliminacyjnego! Był mecz z somalijskim Bazooka FC na wraku ukradzionego dekady wcześniej lotniskowca. Sędziowski skandal podczas trwającego trzy godziny dreszczowca z reprezentacją Hondurasu. Na Syberii dorobili się odmrożeń trzeciego stopnia, ale mimo zagrożenia amputacji wyszli na zwycięską dogrywkę. Fortelem ograli owianą złą sławą kobieąa kadra Kirgistanu, światowego potentata sterydów sportowych, gdzie szanowne damy ważyły średnio po stodwadzieścia kilo, a mimo to robiły setkę w osiem sekund. Ptaszniczanka wreszcie dokonała niemożliwego: ograła nawet rezerwy Guangzhou Evergrande.
Czekał ją już tylko baraż z Red Bullem Nowy Jork, gdy UEFA zaczęła robić problemy. Zorientowawszy się kto jest dziewięćdziesiąt minut od elity, postanowiła działać. Nie mogła zostawić dopieszczonych komercyjnie rozgrywek losowi i gamoniowatości graczy z Ameryki.
Najpierw zaczęli czepiać się stadionu w Ptasznicy, że szrot, że zagrożenie dla kibiców. Owszem, ławki rezerwowe miały fotele ze zdezelowanych kabin F16, a siedziska na trybunach pochodziły ze starych łódzkich tramwajów. Owszem, trybuny kryła blacha falista, toalety były wycięte z żelaznych kurników, tu i ówdzie celne oko wypatrzyło wplecione harmonijnie w obiekt trakcje kolejowe, włazy kanalizacyjne i balustrady mostów, rzekomo pamiątki Bohdana z lat młodzieńczych. Ale choć na pierwszy rzut oka arena się nie nadawała, tak bracia Stal zadbali o każdy szczegół. Wszystko było sterylnie czyste, bezpieczne, na wysoki połysk. Obserwatorzy UEFA wyjeżdżali z pustymi rękami.
UEFA próbowała nakręcić spiralę strachu wokół budzących popłoch ptaszniczańskich ultrasów, ale na marne. Wreszcie padł cios poniżej pasa – Ptaszniczanka zdyskwalifikowana z powodu zbyt słabej wartości komercyjnej. UEFA zagrała w otwarte, choć znaczone karty. Z tym Bohdan nie mógł walczyć, miał związane ręce. Wydawało się, że przegrają z bezlitosną machiną biurokratyczną, ale wtedy w stół uderzył znakomicie umocowany w środowisku europejskiej piłki prezes PZPN, Jakub Świerczok. Rzutki menadżer wiedział za które sznurki pociągnąć, jak wykorzystać sławę zdobytą w czasach gry na boisku, ostatecznie udało mu się przeforsować – co tu kryć – zdrowy rozsądek i normalność.
To dzięki temu wszystko już dzisiaj ma rozstrzygnąć jeden mecz, tradycyjnie rozgrywany na stadionie pretendenta, czyli tym razem w Ptasznicy.
***
Zakład, że awansujemy? O kopa.
Bohdan Stal.
***
Weszło, 31 czerwca 2066.
Pięćdziesiąt lat wspominaliśmy grę Legii w Lidze Mistrzów. Ilu rzeczywiście jest w stanie potwierdzić, że Kopczyński naprawdę grał jak biały Makelele? Że wielki wzrost formy Michała Kucharczyka zaczął się w ostatnim meczu fazy grupowej, a Besnik Hasi był niezrozumiałym wizjonerem? Te mecze przykryła gruba warstwa patyny. Dla młodszych pokoleń gla polskiego klubu w elicie to bajka o żelaznym wilku.
Ale można tamtą Legię wreszcie odesłać na zasłużony spoczynek do kart historii. Bohdan Stal sam siebie wpuścił na karne i obronił wszystkie, tym samym Ptaszniczanka odczarowała dla nas Champions League, ku rozpaczy bogaczy.
Nie ma co spodziewać się wielu punktów, nie ma co spodziewać się, że zabawi w elicie długo. Ale to wszystko bez znaczenia, przecież osiągnęła więcej niż mistrzowskie Leicester w 2016, a nawet więcej niż reprezentacja Polski na Euro w Bangladeszu w 2040. Można tego wieczora zrobić tylko jedno: rozkoszować się perspektywą meczów, które przed nami. Do Polski przyjadą takie potęgi jak Barcelona, Barcelona B, Barcelona C, Real Madryt, Real Bombaj, Real Luneng, Arabia Saudyjska, Kaufland Monachium.
Nic tylko się cieszyć.
Leszek Milewski
Grafiki: Karol Stępniewski