Trzy mecze kompletnie bez stawki, dwa korespondencyjne pojedynki o rozstawienie i jeden o awans do Ligi Europy. Nie, dziś zdecydowanie nie chcielibyśmy być marketingowcami UEFA. Ich zadaniem jest przekonać kogokolwiek, że starcie Napoli z Benficą, nie jest jedynym wtorkowym spotkaniem Champions League godnym atencji, w którym sprawy najwyższej wagi postawione zostaną na ostrzu noża.
Pozytyw jest w tym wszystkim taki, że dziś można sobie podarować skakanie po kanałach. To, co najważniejsze, będzie się działo w Lizbonie i poniekąd także w Kijowie. Jeżeli tam Besiktas wygra z Dynamem, porażka na Estadio da Luz będzie oznaczała nokaut. Zesłanie do Ligi Europy, pozbawienie kibiców i piłkarzy największej możliwej frajdy, a więc występu na wiosnę w fazie pucharowej Champions League. Wygrana to z kolei gwarancja pierwszego miejsca i rozstawienia w piątkowym losowaniu.
Wielka szkoda, że w takim meczu nie zobaczymy jeszcze rehabilitującego się Arka Milika, ale jak wiadomo, nie jednym Polakiem Neapol żyje…
Dokładnie tak, po piątkowym meczu z Interem, Neapol ma nowego idola. Pomocnika z Ząbkowic Śląskich, którego dziś jednym tchem wymienia się obok Hamsika czy Callejona jako głównych nadziei na mecz w Lizbonie. Na wygraną, na awans z pierwszego miejsca do 1/8 finału. Mało którego zawodnika możemy dziś określić tak trafnie jak Zielińskiego mianem faceta w absolutnym centrum wydarzeń – również ze względu na jego boiskową pozycję. Jeżeli chce na stałe zagościć w świadomości kibiców nie tylko we Włoszech i oczywiście u nas, lepszego okna wystawowego w tym roku nie miał i już pewnie nie dostanie.
Tak naprawdę jedynym spotkaniem, które może na równych prawach walczyć o uwagę kibica jest to w Monachium, gdzie jednak stawki już po prostu nie ma. Bayern wychodzi z drugiego miejsca, Atletico z pierwszego, a jedyne czym można nęcić, to intensywność, której w żadnym meczu Atleti zwyczajnie nie ma prawa zabraknąć. Pytanie tylko, czy Cholo Simeone i Carlo Ancelotti będą ryzykować zdrowiem swoich największych gwiazd, by ugrać dziś niewiele więcej ponad czysty prestiż? Wątpliwe.
Choćbyśmy bardzo chcieli, pewnie bez pomyłki zidentyfikujecie nasz kit, gdy zareklamujemy równie głośno którekolwiek z pozostałych starć. No bo co? Mamy nakłaniać do oglądania sparingów Manchesteru City i Barcelony, w których grupie wszystko jest już jasne? A może polecać PSV – Rostow, bo Holendrzy potrzebują wygranej, by odebrać wicemistrzowi Rosji Ligę Europy? Namawiać do rzucenia wszystkiego i wyjechania w Bieszczady tylko po to, by emocjonować się śledzeniem przez 90 minut, czy PSG potknie się z Łudogorcem u siebie, otwierając szansę na pierwsze miejsce dla Arsenalu?
Sorry, nie ma szans. Dziś Lizbona lub Monachium. Z zastrzeżeniem, że jeśli to drugie, to obowiązkowo dopiero po lekturze składów.