Dziś Adam Frączczak to czołowa postać Pogoni Szczecin, ale nie zawsze było tak różowo. Nie poszło mu w Legii, nie poszło w Dolcanie, gdzie prąd kopał pod prysznicem, a ciepła woda kończyła się szybciej niż by chciał. Nie może też dobrze wspominać testów we Flocie, gdzie klub nie potrafił zapewnić posiłków i w Arce, gdzie został odpalony. W pewnym momencie myślał nawet o łączeniu pracy z piłką i zostaniu na przykład kelnerem, ale dziś jest w zupełnie innym miejscu. Je Knoppersa i ładuje bramkę Lechii na jej stadionie. Nasza rozmowa z Adamem Frączczakiem, zapraszamy!
Trochę czasu od meczu z Lechią już minęło, ale wciąż zastanawia nas, co by było gdybyś tego karnego po zjedzeniu Knoppersa nie trafił?
Pewnie byłaby beczka (śmiech). Szczerze mówiąc, czułem się pewnie w tym meczu i wiedziałem, że strzelę tego karnego.
Może jakiś kontrakt reklamowy? Dostałeś 10 tysięcy batoników.
Wysłali do klubu, miało być dla kibiców, ale ich nie było aż tyle, więc coś tam zostało. Wczoraj byłem na akcji, dawaliśmy tam też koszulkę – coś w stylu paczka dla rodaka w Kresach – więc może porozmawiam w klubie, żeby to, co zostało, przesłać gdzieś dzieciakom na Litwie, niech zjedzą. Dużo tego jest.
Kiedy złapałeś taką pewność siebie?
Chyba wtedy, gdy mnie przesunęli do ataku, tam czuje się najlepiej i tam dobrze mi się przede wszystkim gra. Wiadomo, jak jest na obronie – możesz grać dobre spotkanie, a jeden błąd i później wszyscy z tobą jadą, mówią, że twoja wina, bo straciliście punkty przez jakąś bramkę.
A nie wydaje ci się, że przy twoim ciągu na bramkę na prawej stronie obrony zrobiłbyś większą karierę? Gdybyś oczywiście mocniej popracował nad defensywą.
Może i tak, ale trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie – w jakim ja jestem wieku i w jakim momencie przygody z piłką. Tak naprawdę, gdybym miał pięć lat mniej i gdybym grał na tej obronie, to mógłbym zajść dalej pod warunkiem, że nie byłbym rzucany po pozycjach. Jeśli grasz na jednej to okej, może popełniasz na początku błędy, ale uczysz się pozycji i grania na niej. Najgorsze jest to – przynajmniej w moim przypadku, co mi przeszkadzało – przygotowujesz się do meczu przez cały tydzień, a dobę przed spotkaniem czy nawet tego samego dnia, dowiadujesz się, że zagrasz gdzie indziej. Całe spotkanie układałeś w głowie, przygotowywałeś się pod konkretnego rywala na boisku, a wszystko nagle się zmienia. Trudno się przestawić.
Czułeś się zapchajdziurą?
Czułem się, nie ukrywam tego. Jednak też pogodziłem się z taką rolą w drużynie i liczyłem się z tym, że jak będzie konieczność, to będę potrzebny do tego, by lukę zapełnić.
Z drugiej strony – dzięki temu grasz też wszystko.
Dokładnie, ale ja składu nie wybieram, tylko trenerzy i to też pokazuje, że cenią zawodników uniwersalnych, neutralnych. Jest wielu zmienników, u nas w drużynie mamy 20 chłopaków, mógłby grać kto inny, ale trenerzy stawiali na mnie.
Wcześniej powiedziałeś „przygoda z piłką” zamiast „kariera”. Dlaczego?
„Kariera” trudno przechodzi przez gardło, bo karierę robią ci, którzy grają w kadrze i w zagranicznych zespołach. W Polsce kariera… Nie uważam się za jakiegoś wielkiego zawodnika, który zrobił nie wiadomo co. Cieszę się po prostu, że jestem w miejscu w którym jestem i wydaje mi się, że daję drużynie sporo.
Wielu polskich piłkarzy ma z tym problem, ale wiesz, nauczyciel wciąż prowadzi karierę nauczyciela, mimo że nie uczy na Harvardzie tylko gdzieś w Polsce.
Można mówić kariera – w sumie masz rację… Kwestia skali, możemy przy tym zostać, że to kariera.
Zobacz, przyjechało Weszło i od razu zacząłeś karierę!
(smiech) No, nie jest wybitna, ale też nie jest najgorzej.
A do Legii na jakiej pozycji trafiłeś?
Tam mieliśmy testy i pamiętam, że ustawiali mnie jako dziesiątkę albo jako lewego pomocnika. Czyli jeszcze inaczej niż teraz. W sumie na tych pozycjach się tam dostałem, tak samo zresztą w Pogoni – jak były testy, to wcześniej w Kołobrzegu też grałem na dziesiątce.
Poszedłeś tam z piłkarskiej prowincji, czyli musiałeś się czymś wyróżnić.
Powiem szczerze, że chyba nawet nie zwróciłem niczyjej uwagi, bardziej było to na zasadzie, że wtedy prezes Żaków Kołobrzeg Bogusław Koszel znał Jóźwiaka, który pracował wtedy w Legii. Zapytał czy jest możliwość mojego przyjazdu na testy, a akurat były wtedy takie organizowane, więc posiedziałem trochę, przyjechało nas ze 40 osób. Pierwszy dzień gierka, następny testy szybkościowo-siłowe, trzeci dzień jakieś kolejne testy i trenowanie z drugim zespołem. Po tygodniu pojechałem na obóz i po nim miało się wyjaśnić co dalej. Z tej całej 40 zostałem tylko ja, był jeszcze Charles Nwaogu, ale on nie chciał iść do drugiej drużyny, tylko powiedział, że może przyjść, ale do pierwszej. A na pierwszą to on nie był.
Można też powiedzieć, że byłeś piłkarzem, który trafił do Warszawy z plaży.
Tak, dokładnie. „Pogoda dopisywała”, leżałem z kolegą na plaży, zadzwonił trener, że jutro mamy się stawić. Najpierw mała konsternacja – co robić, no ale dobra, poszliśmy do domu, spakowaliśmy plecak, wsiedliśmy w pociąg i byliśmy w stolicy.
Pochłonęła cię?
Szczerze, to nie. Fajne miasto, wiadomo, pochodziłem czasami z chłopakami po klubach, ale żeby mnie pochłonęła tak jak inne osoby, to nie.
Miałeś kolegę, którego stolica rzeczywiście pochłonęła?
Może nie, że go pochłonęła sama Warszawa, ale też po prostu nie miał szczęścia. Taka łatka się do niego przyczepiła, że lubi wypić czy coś takiego – to Wojciech Trochim, z którym mieszkałem. Piłkarsko super, może trochę szybkości mu brakowało, w pierwszej lidze sobie świetnie radzi, szkoda, że nie udało mu się zagrzać miejsca w Ekstraklasie, bo strzał i kiwkę, zagrania czysto piłkarskie miał na wysokim poziomie. Dostrzegli to w Legii, brali go na treningi pierwszej drużyny i próbowali go w tym zespole.
A dlaczego tobie tam nie wyszło?
Byłem młody i niegotowy na taki duży przeskok. Wiecie, grasz sobie w małym klubiku w Kołobrzegu i nagle jedziesz do największego klubu w Polsce. Duża zmiana, trudno było mi się na początku przyzwyczaić. Też byłem sam, nikogo nie znałem, później się zakumplowałem z chłopakami, ale do tego potrzebny był czas. Nie byłem psychicznie gotowy na coś takiego.
Jakie było podejście w Legii do młodych? Opiekowali się tobą czy raczej rzucali na głęboką wodę i radź sobie sam?
Jeśli chodzi o rezerwy i Młodą Ekstraklasę, to duży nacisk jest kładziony na to, żeby tymi chłopakami się interesować. Załatwiali nam szkołę, wszystko było podane, w takim sensie, że tylko jechałeś, miałeś obiad, czyli dopięte na ostatni guzik. Wszystko, co musiałeś zrobić, to iść spać i pojechać na trening, także to było fajne. W pierwszej drużynie nie zwracają uwagi, czy jesteś młody – są inne priorytety, ważniejsze rzeczy, niż opiekowanie się małolatem. Tak to odbierałem. Zresztą, późno mnie też do pierwszej drużyny wzięli. Wielu chłopaków brali często, a ja chyba jako jeden z ostatnich poszedłem do pierwszego zespołu potrenować.
Piłkarsko dawałeś radę?
Piłkarsko tak, ale jak głowa nie daje rady, to co mówi trener Michniewicz – psychika zabija dynamikę. Myślę, że tutaj był główny powód tego, że tam nie zostałem.
Wypożyczyli cię stamtąd do Dolcanu i tam też nie poszło.
Nie udało się. Tam przyjął nas trener Sasal, miało to inaczej wyglądać, ale okazało się, że trener woli stawiać na starszych zawodników i my jako ci młodsi szliśmy w odstawkę. Jednak to był ciekawy czas bo poznałem wielu fajnych chłopaków, mieliśmy pierwsze trudne momenty w seniorach, także dobra lekcja.
Tam kupiłeś BMW, za które wbiliśmy ci niegdyś szpilkę.
Tak, tam sobie kupiłem to BMW, ale nie takie jak wrzuciliście na zdjęciu (śmiech).
Fajnie, że się nie obraziłeś i napisałeś ten list.
No, ale o co ja się mam obrażać? Po prostu sprostowałem to, że daliście złe zdjęcie, bo takim BMW to bym do dzisiaj nie pojeździł. Moje było gorsze, ale wtedy dla mnie – najładniejsze.
A jak Ząbki wyglądy organizacyjnie?
Na początku średnio, szczerze powiem. Byliście kiedyś na starym stadionie Dolcanu?
Nie mieliśmy okazji.
Cieszcie się (śmiech). Jak teraz jest tam ta trybuna, to był taki malutki budynek, jak z PGR-u. Wchodziłeś, to miałeś szatnie gdzieś jak to pomieszczenie (siedzieliśmy w małym pokoju sędziowskim – red.), ławki dookoła, wieszak na wieszaku. Jak przychodziliśmy z torbami, to nie było ich gdzie zostawić. Prąd kopał pod prysznicem, ciepła woda się kończyła czasami szybciej niż byśmy tego chcieli, ale spokojnie – nie w takich warunkach się przebierało. Także organizacyjne może na początku nie było najlepiej, ale to się poprawiało, postawili – jak na to tu mówimy, Big Brothera – czyli kontener i tam się przebieraliśmy. Jednak tylko na mecze, bo gdy był trening, to nie miał kto tego sprzątać.
Byłeś też na testach we Flocie Świnoujście, jak porównałbyś Flotę i Dolcan pod względem organizacji?
Lepiej niż w Dolcanie na początku, ale kurcze no… Pojechałem na te testy i nawet było tak, że chcieli mnie tam, żebym został. Spodobałem się trenerowi Nemcowi i Sikorze. Jednak zniechęciło mnie to, że po przyjeździe zakwaterowali nas do starego hotelu przy promenadzie, gdzie przyjeżdżali starsi ludzie na wczasy. W tym jeszcze nie było nic złego. Jednak trenowaliśmy tam tak ciężko, że ja, który nigdy miałem kontuzji i lubi ciężką pracę, zaczynałem odczuwać ból kolan. A oni nam na kolacje dali dwa kawałki chleba, masełko, dwa plasterki szynki, postawili dzbanek, wlali wody i wrzucili herbatę z paczki. Zapytałem się czy możemy coś więcej dostać, bo jesteśmy głodni. A oni nie – dla nas więcej nie ma. To kurde sorry, jeśli tak ma być, to tylko świadczy co tu się będzie działo.
A po schodach z Nemcem biegałeś? Tomasz Jarzębowski musiał negocjować z nim, by tego nie robić, bo też miał problem z kolanami.
Nie, akurat po schodach nie biegałem. Po plaży, w lesie, wcześniej był trening na sztucznej, wieczorem na siłowi.
Może dobrze się stało, że nie współpracowałeś z nim dłużej.
Z perspektywy czasu może i dobrze, ale do treningów i pracy nie miałem zastrzeżeń. Jednak organizacja, to że oni nam nie mogli zapewnić posiłków, a my musimy biegać do sklepu po pasztet i bułki, żeby to zjeść w pokoju… Przecież jakoś trzeba było siły śmieć. Jeszcze bardziej mnie zdziwiło, że to był ośrodek jednego z prezesów, więc takie śmieszne zachowanie.
Z testami nad morzem masz doświadczenie, bo była też i Arka.
Byłem, pojechałem na testy i szczerze mówiąc one dobrze poszły, źle wyszły natomiast te wydolnościowe. Pojechałem w poniedziałek, w sobotę graliśmy sparing gdzieś na jakimś festynie. No i świętej pamięci Andrzej Czyżniewski mówi mi, że jak zagram dobrze sparing, to na pewno zostaję. Ja w tym meczu, wydaję mi się, zagrałem dobrze – nie pamiętam czy miałem asystę czy gola, ale wyglądało to nieźle jak na moją ocenę i on to potwierdził. Jednak na następny dzień mam rozmowę z trenerem Pasieką, wchodzę do gabinetu, on mówi – dziękuję, piłkarsko okej, ale masz słabe wyniki wydolnościowe. I wzięli Rafała Siemaszkę.
Zrozumiałeś to? Brzmisz, jakbyś miał żal.
Mam trochę żalu, bo uważam, że mogli mnie wtedy wziąć. Wydolność można poprawić raz-dwa, ja grałem w trzeciej lidze, tam jest inne tempo niż w Ekstraklasie, więc powinni się liczyć, że ci zawodnicy, którzy grają niżej, nie są tak wydolni jak ci z Ekstraklasy, którzy dojdą do tego meczu. I o to żal, że trener mnie tak łatwo skreślił, a to był początek sezonu przygotowawczego.
Może nie chcieli ci wprost powiedzieć, że wolą Rafała od ciebie.
Całkiem możliwe. Nie wiem, trener mówił o wydolności, jak dla mnie to było śmieszne.
Nieudane testy, powrót z Legii… Miałeś kiedyś chwilę zwątpienia, że to się nie uda i nie pograsz wyżej?
Miałem taką chwilę zwątpienia. Jeszcze nie grałem w Kotwicy, był ten okres, że wróciłem z Legii i nie mogłem znaleźć żadnego klubu, nie wiedziałem czy zostać w Kołobrzegu, czy czekać aż coś się znajdzie. Wtedy były te chwile, bo nie wiedziałem co robić, ale też wiedziałem, że jak nikt się nie zgłosi to pójdę do Kotwicy i tam będę sobie grał. Tak w sumie się stało, miałem jakieś zapytania, ale nic konkretnego i zostałem w Kołobrzegu, jakoś sobie poradziłem.
Była opcja, żebyś łączył pracę z piłką?
Tak. Nie chciałem jechać do drugiej ligi, niepoukładanego klubu, żeby tylko wyjechać i znowu gdzieś się tułać, od domu daleko i wiadomo jak to w takich klubach jest z finansami. Raz ci płacą, raz nie. Stwierdziłem, że zostaje w Kotwicy, miałem tam bardzo małe pieniądze i pomyślałem, że jak nikt się nie zgłosi, to pójdę do pracy. Kotwica to ułatwiała, chłopacy stamtąd pracowali. Jeden z kolegów u prezesa w salonie meblowym, drugi w hurtowniach z owocami, także praca była i wcale się tego nie bałem, żeby iść i sobie dorobić. Nie widzę w tym nic złego.
Jako kto byś się widział?
Nie wiem. Poszedłbym i był kelnerem lub do kuchni, tyle jest hotelów w Kołobrzegu, albo rozwoziłbym owoce. Koleżka to robił, wstawał rano o czwartej, rozwoził je i na 11 mógł przyjść na trening.
Nie sprzyja to rozwojowi piłkarskiemu.
Zależy co później robisz, jak idziesz spać to da się przestawić. Można to pogodzić, bez przesady, nie jest tak źle.
Testy w Pogoni traktowałeś jako próbę ostatniej szansy?
Nie, szczerze, chyba nie. Luźno do nich podszedłem, nie spinałem się. Bardzo chciałem być w Pogoni, ale nie miałem ciśnienia i nie byłem spięty, co to będzie jak się nie dostanę, nie będę grał nigdzie wyżej i tak dalej. Wiedziałem, że jak się nie uda, to po prostu wrócę do Kołobrzegu i jak strzelę 25-30 bramek w lidze, to później ktoś mnie weźmie. Przyjechałem więc na luzie i dobrze się pokazałem.
Chyba jesteś mocny psychicznie.
Myślę, że tak. Wcześniej może nie, ale teraz tak.
Wcześniej, to znaczy w Legii?
Nie, nawet parę lat temu.
To przyszło z wiekiem czy poszedłeś na kurs z Grzesiakiem jak Rzeźniczak?
Nie, na kurs się nie zapisywałem. Potrafię sobie wytłumaczyć pewne rzeczy, wiem co jest ważne, a co mniej, czym się powinienem przejmować, a czym kompletnie nie. Sam do tego doszedłem, metodą prób i błędów.
Czym się przejmowałeś?
Dużo jest takich rzeczy. Sam mówię teraz młodym chłopakom, by nie czytali głupot w internecie i opinii ludzi, którzy piszą anonimowo, bo tak naprawdę to może im tylko zaszkodzić. Jak zagrają dobry mecz to będą chwalić, a jak zagrasz słabiej, to będą jechać. Ja na początku czytałem i nie ukrywam, miałem z tym problemy, ale co to zmieni, czy ktoś o mnie napisze bez imienia i nazwiska dobrze czy źle, nic mi to nie da. Teraz jestem na takim etapie, że mogę czytać jak ze mną jadą i nie robi to na mnie żadnego wrażenia.
Jesteś dobrym duchem w szatni?
Nie mnie pytać, tylko chłopaków. Wydaje mi się, że wszyscy mnie lubią i nikt nie ma ze mną żadnych problemów.
To też ciekawe, że zmieniali się trenerzy, a ty ciągle grałeś. Nie było momentu w Pogoni, żeby cię odstawiono na dłużej.
Też mnie to zawsze dziwiło! Jednak to chyba wynika z tego, że ciężko pracuję na treningach, żeby grać. Staram się rywalizować z tymi, którzy są na moich pozycjach, by wystąpić, niezależnie gdzie miałoby to być.
Wynotowaliśmy sobie jeden taki gorszy moment, gdy dostałeś wędkę z Bełchatowem.
Wkurwiony byłem strasznie szczerze mówiąc. Od razu po meczu porozmawiałem z trenerem Wdowczykiem, z którym miałem zawsze bardzo dobry kontakt. Wyjaśniliśmy sobie wszystko, ja myślałem, że on mnie zmienił, bo Mójta dośrodkował w pierwszej minucie tak dobrze, że ktoś bramkę strzelił, a Wdowczyk nas uczulał, że Mójta ma ciąg na bramkę. Trener jednak powiedział, że nie chodziło o to, tylko wymaga więcej ode mnie i to miał być pstryczek.
Nie skopałeś ławki jak Małecki?
Nie, aż taki wybuchowy nie jestem. Patryk ma inny charakter, może bardziej pokazuje swoje zdenerwowanie, ale poziom wkurwienia był podobny.
Na treningach Patryk też zachowywał się tak – nazwijmy to – ekspresyjnie?
Nie. Na treningach zachowywał się normalnie, tak jak my wszyscy, nigdy tak nie reagował. Mecz to coś innego. Teraz pokazuje, że powoli poradził sobie w sensie piłkarskim i mentalnym, bo nie zachowuje się tak jak wtedy, gdy choćby kopnął w ławkę. Fajnie, że odżył w Wiśle.
W ogóle masa ciekawych piłkarzy przewinęła się przez Pogoń, gdy tu jesteś. Taki Edi Andradina – nie było ci wstyd za ligę, że pan z brzuszkiem tak sobie radzi?
Liga jest taka jaka jest, ale czyja to wina? Nasza, że my w niej gramy, że tak nas wyszkolono i przychodzi Edi, który całe życie szkoli się w Brazylii i nas przerasta o klasę? Trzeba było się tylko z tego cieszyć, że można było się czegoś od niego nauczyć. Uważam, że liga idzie do przodu, ale też myślę, że nie można obwiniać tylko piłkarzy za słabą grę, bo to się od czegoś wzięło. Ja mam braki, ale nie dlatego, że nie pracuję, tylko dlatego, że mnie ktoś wcześniej nie nauczył. Teraz młodzi mają gdzie trenować i z kim, za 10 lat to pokolenie podwyższy poziom.
Widzisz kogoś z młodych w Pogoni, kto ma największą szansę na karierę?
Nie chciałbym mówić nazwiskami, jest wielu chłopaków, którzy mieli takie predyspozycje, przede wszystkim piłkarskie, by zrobić karierę gdzieś dalej. Ta liga pokazuje – mimo że tak jak mówicie, jest słaba – można się z niej łatwo wybić. Zagrasz dobrą rundę, strzelisz kilka bramek i idziesz gdzieś dalej, od ciebie zależy, jak to będzie wyglądać. Wydostać się łatwo i młodzi powinni być świadomi tego, że droga jest otwarta.
A ty chciałbyś jeszcze wyjechać na kontrakt życia, gdzieś na Cypr czy w podobne miejsce?
Może i tak. Fajnie by było gdzieś pojechać jeszcze, zobaczyć jak to jest w lidze zagranicznej. Nadzieję mam, ale co z tego będzie, zobaczymy.
Mówisz, że łatwo stąd wyjechać, to dobrym przykładem jest Donald Djousse, który radzi sobie nieźle jak na siebie.
(śmiech) Nadspodziewanie nieźle.
Dziwne, jesteś zaskoczony?!
Fajny, śmieszny chłopak. W piłkę potrafił grać, ale zaraz go wszystko bolało, miał niski próg bólu i zawsze jak dostał, to leżał i się leczył tydzień-dwa. Ciekawa droga, był tutaj, poszedł do Grudziądza, może nie strzelił dużo i trafił do ligi portugalskiej, to było dla nas zaskoczenie i jak widać sobie radzi.
Trenerów też spotkałeś w Szczecinie wielu. Którego wspominasz najlepiej?
Wszystkich dobrze. Na pewno trenera Wdowczyka, bo był z nami chyba najdłużej, trenera Tarasiewicza, z którym zrobiliśmy awans. On nam pomógł mentalnie, byliśmy na takim dnie psychicznym… Przyszedł, pokazał, że wierzy w nas i nawet jak przegrywaliśmy to mówił, że spokojnie, zostało kilka kolejek, odrobimy i trafiał w dziesiątkę.
Wszyscy go chwalą, a nie może zagrzać miejsca w Ekstraklasie.
Nie wiem czemu tak jest, teraz pracuje w Miedzi, dobrze grają, może awansują i będzie mu się wiodło w Ekstraklasie. Myślę, że jest dobrym trenerem i by sobie w Ekstraklasie poradził. Może po prostu lubi robić awanse!
A nie uważasz, że w Pogoni do zmian trenerów dochodzi za często?
To nie do końca ode mnie zależy – na pewno mogę pomóc na boisku, ale decyzje podejmuje zarząd klubu i tyle. Sporo trenerów było, zmieniali się, ale jest trener Moskal, wszystko dobrze wygląda i wierzę, że będzie długo z nami.
Ta zmiana Moskala za Michniewicza była dość dziwna, bo zrobiliście dobry wynik.
Zrobiliśmy mega dobry wynik, a mogło być jeszcze lepiej. Też ludzie w Szczecinie są wymagający i chcą oglądać mecze ofensywne, gdy strzelamy dużo bramek i dajemy im radość. Wtedy graliśmy momentami defensywnie i to się nie podobało, stąd ta zmiana. Jednak wyniki były.
Nie uważasz, że oczekiwania wydają się czasem za duże z tym nastawieniem na ofensywę?
Niektórym może się tak wydawać, innym, że mamy predyspozycje i możemy tak grać. Myślę, że z drugiego założenia wychodzi zarząd. Teraz pokazujemy, że rzeczywiście potrafimy grać trochę bardziej ofensywnie, ale dopiero na końcu przyjdzie czas na ocenę.
Dla ciebie na pewno lepiej, że teraz gracie ofensywniej.
Na pewno tak, przede wszystkim przyjemniej. Staramy się trzymać piłkę, mieć kontrolę nad meczem, a nie być w tyle i czekać na kontry. To jest fajne jak wszystko wychodzi. Jednak gdy był trener Michniewicz to też nam szło w stylu, jaki preferował, dobrze graliśmy niskim pressingiem. Kwestia tego, co będzie na koniec sezonu i mam nadzieję, że powalczymy o puchary.
Taki cel sobie postawiliście?
Na pewno chcemy awansować do finału Pucharu Polski. Kolejny – awansować do ósemki, oklepany, ale każdy go ma. Później jak będziemy w ósemce, to gramy o puchary i być jak najwyżej, jeśli będzie szansa grać o mistrza, to będziemy grać o mistrza.
Rozmawiali Paweł Paczul i Janusz Banasiński
Follow @PawelPaczul
Follow @JBanasinski
Fot. FotoPyk