Przez lata przyzwyczailiśmy się do tego, że nie ma transferu do Ekstraklasy, którego nie dałoby się skrytykować, z czego zresztą ochoczo korzystaliśmy. Za słaby, za stary, za młody, za drogi, za gruby, za wolny, za długo nie trenował… I tak dalej, polskie kluby z reguły przebierają w piłkarzach trzeciego sortu, więc zawsze można było znaleźć jakieś “ale”. Ten przypadek był jednak inny: 23-letni piłkarz, reprezentant kraju, który w holenderskiej Eredivisie uchodził za niezłego kozaka. Żadnej zjebki, którą można by z miejsca wytknąć palcem. Legia odtrąbiła duży sukces na polu transferowym, gdy udało jej się zakontraktować Waleriego Kazaiszwilego z Vitesse Arnhem i nie było to nieuzasadnione bicie piany. Sęk w tym, że do tej pory ta perełka nie znaczy w Warszawie więcej niż – dajmy na to – Raphael Augusto trzy sezony temu.
Pamiętacie w ogóle takiego gościa? Potraficie podać jakiś konkret z nim związany? No właśnie. Po Brazylijczyku jednak niczego sobie nie obiecywano, a Vako miał po prostu wymiatać. Na razie oczekiwania przegrywają z rzeczywistością przez nokaut w pierwszej rundzie. Został rzucony na głęboką wodę przez Besnika Hasiego, który upchnął go w składzie na BVB, ale w tym spotkaniu Gruzin bardziej niż na grze skupiał się na szukaniu wzrokiem numerów na koszulkach kolegów, by jakoś się z nimi komunikować.
Kolejne szanse dostawał od Jacka Magiery, lecz szału nie było…
– 13 minut z Lechią,
– 24 z Pogonią,
– 16 z Realem na Santiago Bernaneu.
No i mecz z rezerwami Jagi w drugiej drużynie. W międzyczasie grał w reprezentacji Gruzji, w eliminacjach do rosyjskiego mundialu opuścił na razie ledwie 10 minut i bardzo mocno przyczynił się do wywalczenia wszystkich dwóch punktów, które ma na koncie jego drużyna narodowa. W zremisowanym meczu z Danią Walią zaliczył asystę, w tym z Mołdawią sam trafił do siatki. Z jednej strony to dobrze, te minuty i osiągnięcia były mu bardzo potrzebne, z drugiej – tak naprawdę nawet nie miał zbytnio, kiedy przekonać do siebie trenera Magiery.
Dlatego trochę zaskoczył nas występ Kazaiszwilego od pierwszej minuty we wczorajszym meczu przeciwko Jagiellonii. Jego bezpośredni konkurenci pracowali z klubowym trenerem przez prawie dwa tygodnie, wystąpili w pierwszym sparingu pod jego wodzą, ale koniec końców w hicie Ekstraklasy zagrał on. I trzeba powiedzieć, że wypadł blado, przeciętnie, był po prostu nijaki. Obok Nemanji Nikolicia najsłabszy legionista na placu. Gdyby porównać ten mecz do szkolnego przedstawienia, w którym główne role zagrali Radović i Odjidja-Ofoe, to trzeba by napisać, że Gruzin odegrał rolę drzewa. Starał się, ale wychodziło mu niewiele. Michał Kucharczyk, który zmienił go w 65. minucie, zdążył dać drużynie więcej.
I w zasadzie na tym można by zakończyć to podsumowanie, jednak abstrahując od tego, co Vako zaprezentował w Białymstoku, da się – i może nawet powinno się – wyciągnąć z tego występu pozytywy. To co, może je wyliczmy?
1. W ogóle zagrał w pierwszym składzie.
2. Nie zdradzał cech samoluba.
3. Koledzy i ludzie ze sztabu dziękowali mu za występ tak mocno, jakby zaliczył ze dwie asysty.
No mało tego, ale zawsze. W sumie moglibyśmy do tej listy dopisać pozycję “nic nie spieprzył”, no ale taką umiejętność to posiadamy nawet my i przy dobrych wiatrach potrafilibyśmy tak unikać gry, by to pokazać. Oczywiście powyższe punkty wymagają omówienia. Dlaczego to, że w ogóle pojawił się w pierwszym składzie jest pozytywem? Tutaj musimy odwołać się do naszego wywiadu z Jackiem Magierą (całość TUTAJ):
Dlaczego nie gra Vako?
Dostałem informację, że dobrze prezentował się na kadrze, czytałem też opinie, że powinien grać w Legii. Tylko na jakiej podstawie jest to oceniane? Ci, co piszą i mówią, że ma grać, niech powiedzą dlaczego.
Bo w zeszłym sezonie pokazał w Holandii, że ma ogromne możliwości?
Dla mnie nie liczy się, co ten zawodnik pokazywał w przeszłości. Liczy się tylko tu i teraz. Za zasługi to w meczu z Realem mógł zagrać pan Lucjan Brychczy, który ma 182 bramki w lidze. Patrzmy więc tylko na to, co dzieje się dziś. Vako na pewno jest piłkarzem o wysokich umiejętnościach. Swoją szansę dostanie, ale musi dać sygnał na treningach, że szansa mu się należy. Rozmawiałem z nim indywidualnie na ten temat, wie czego od niego oczekuję. Ma pracować, ma trenować i być może w najbliższym czasie będzie mógł się zaprezentować. Ale musi być gotowy.
Jasny komunikat – nie ma nic za darmo, za nazwisko. Piłka po twojej stronie, kolego. Przy czym można było mieć przekonanie, że nie są to słowa rzucane wiatr. Czyli występ Vako w Białymstoku trzeba interpretować w jeden sposób – dołożył wszelkich starań, by dostać szansę. Nie ma much w nosie. Trochę w tym już siedzimy i bez trudu potrafilibyśmy wyobrazić sobie, że piłkarz w takiej sytuacji strzela focha na cały świat i już można powoli spisywać go na starty – przecież przyjechał na piłkarską prowincję, by grać w Lidze Mistrzów… Wszystko wskazuje jednak na to, że w głowie ma poukładane. A jak wiadomo to podstawa sukcesu.
No a kolejne dwa punkty są istotne w kontekście zarzutów, które raczej ciszej niż głośniej, ale były rzucane pod jego adresem. Po pierwsze, że gra tylko pod siebie, dobro drużyny niekoniecznie jest na pierwszym miejscu. W Białymstoku było wręcz odwrotnie – aż prosiło się, by spróbować indywidualnego rajdu zamiast oddawać piłkę kolegom. Po drugie, że słabo się integruje. Dziś już na pewno zna imiona kolegów, mniejsza z tym. Obrazki przy zmianie były bardzo wymowne – to nie wyglądało jak zwykłe przybijanie piątek. Bardziej tak, jakby drużyna za wszelką cenę chciała mu pokazać, że jest jej częścią. Brakowało z zasadzie tylko przebieżki Malarza przez pół boiska, bo później trener pochwalił go też na konferencji prasowej, pewnie trochę na wyrost.
I teraz sprawa najważniejsza – zapewne nie podeszlibyśmy do sprawy w ten sposób, gdyby nie to, że mamy świeżo w pamięci przypadek Vadisa Odjidji-Ofoe. On też był na bocznym torze, na co zresztą zasłużył, jego świetlana przyszłość przy Łazienkowskiej była sprawą wątpliwą. Ale znalazł wspólny język z trenerem, pokazał profesjonalizm i dziś, ledwie kilka tygodni później, gra na miarę olbrzymiego potencjału. Zapewne wszyscy w Warszawie chętnie zobaczyliby powtórkę z tej rozrywki.
Fot. FotoPyK