Reklama

Podszedłem do Neymara, a on: co ty tu robisz, chłopie? Śledzisz mnie!

redakcja

Autor:redakcja

17 listopada 2016, 19:21 • 14 min czytania 0 komentarzy

Był wolontariuszem na Euro 2012, ostatnich Igrzyskach Olimpijskich, mundialu, a także, już w innej roli był na Euro 2016, na które pojechał…z Marcinem Krzywickim. Ile trzeba mieć lat, żeby pracować dla FIFA przy Mistrzostwach Świata? Jak przebiegała pewna rozmowa z oficerem FIFA i przez kogo została przerwana? Który piłkarz ze światowego topu sam go rozpoznawał i zbijał piątki, a który okazał się ćwokiem? Z którym legendarnym sportowcem jadł obiad na stołówce w wiosce olimpijskiej? Jak wygląda wyjście Shakiry na zakupy i kto mu o tym opowiadał? Jakim gościem jest “Krzywy” i kiedy oraz w jaki sposób chciał trafić do ekstraklasy?  Zapraszamy do lektury wywiadu z Adamem Pawlukiewiczem.

Podszedłem do Neymara, a on: co ty tu robisz, chłopie? Śledzisz mnie!

Pracowałeś przy Euro, mundialu czy ostatnich Igrzyskach Olimpijskich. Od czego zaczynamy?

Igrzyska to w miarę świeży temat, więc wyczerpmy go, zanim zapomnę. (śmiech)

No to jedziemy od początku. Trudno dostać się na taką imprezę?

Moim zdaniem to bardzo łatwe.

Reklama

W takim razie: jak?

Jako wolontariuszy w wiosce olimpijskiej potrzebowano jakichś 300 osób, po dwie osoby na każdy komitet olimpijski. Ogólnie, bez wstępu do wioski, było ich kilka tysięcy. Żeby się dostać, musiałem wypełnić formularz zgłoszeniowy, potem zaliczyć kilka internetowych testów języka angielskiego, a kiedy je zdałem, czekało mnie kilka rozmów przez Skype z osobami organizującymi pracę wolontariuszy. Pozostało rezerwować lot do Rio!

I ostatecznie trafiłeś do kadry Portoryko. Co decyduje, kto do jakiej reprezentacji zostanie przydzielony?

Tylko i wyłącznie głupota Brazylijczyków. Bo w alfabetycznym zestawieniu krajów Polska jest blisko Portoryko. I trafiłem właśnie do nich, a polscy sportowcy dostali tamtejszych wolontariuszy, którzy nie mówili ani po polsku ani dobrze po angielsku. Jednej Polce udało się wkręcić do naszej reprezentacji i całe szczęście, bo dzięki temu był ktoś, kto jakkolwiek wszystko koordynował. Ale może to i dobrze, że trafiłem na Portoryko. Byli dobrze zorganizowani, dostawałem od nich wiele wejściówek na zawody, na koniec w podziękowaniu dali mi różne prezenty, nawet ich oficjalny strój reprezentacyjny. Co więcej, pozwolili nam na maszerowanie z kadrą po płycie stadionu na ceremonii zamknięcia Igrzysk, ale podziękowałem, bo moim zdaniem to należy się sportowcom, a nie ludziom wokół. Niektórzy wolontariusze tam poszli, ale mi byłoby głupio.

15133791_10211867205983337_1432191966_o

Nie była to najbardziej rozchwytywana reprezentacja na Igrzyskach.

Reklama

Portoryko, wiadomo, mały kraj, cztery miliony mieszkańców. Jeszcze nigdy nie zdobyli złota na Igrzyskach, a tutaj im się udało i to nieoczekiwanie w tenisie. Monica Puig, nieznana nikomu z wyjątkiem fanów tenisa, wygrała z Kerber w finale. Codziennie się widzieliśmy, ale ani ja ani nikt z jej otoczenia nie spodziewał się aż takiego sukcesu.

Ale najgłośniej było chyba o ich siatkarkach.

Dlatego, że były najładniejsze. Zresztą, z tego powodu przy nich pracowałem (śmiech). A tak serio, jedna z nich pojechała do Brazylii będąc w ciąży, ale nikomu o tym nie powiedziała, bo tak bardzo chciała pojechać na Igrzyska. To spowodowało zainteresowanie nimi.

Mówiłeś, że Portoryko było świetnie zorganizowane. Jak z Polską?

Uważam, że w naszej reprezentacji stało to na bardzo, bardzo średnim poziomie. Nawet Argentyna miała zdecydowanie lepszą organizację wyjazdu. A wiadomo, jakie historie bywają w Argentynie, chociażby ostatnio w piłkarskim związku. Natomiast ogólnie organizacja wioski była słaba, na co wpływu nie miały poszczególne reprezentacje, a Brazylijczycy.

Słyszeliśmy o rożnych problemach. Jakiś sportowiec nie miał ciepłej wody, inny skarżył się, że podczas snu musi kulić nogi, bo ma za krótkie łóżko.

Ciekawy jest sam model biznesowy funkcjonowania wioski olimpijskiej. Deweloper wybudował wielkie osiedle, w którego skład wchodzi kilkanaście wieżowców. Dostał teren pod budowę 40% taniej w zamian za ugoszczenie olimpijczyków podczas Igrzysk. Doprowadził te mieszkania do surowego stanu. Podłoga, sufit, prowizoryczna toaleta. Nie było tam nawet kuchenek, chociaż może to i dobrze, bo sportowcy są szalenie nieodpowiedzialnymi ludźmi.

Telewizorów też nie było?

Były, ale co z tego, skoro my przez pierwszy tydzień musieliśmy malować te pokoje.

Sportowcy też?

Ci z Portoryko akurat nie, bo federacja wzięła ze sobą wystarczająco dużo ludzi i oni to ogarnęli. Ale sportowcy z innych krajów jak najbadziej. Przecież nawet polscy piłkarze ręczni czyścili swoje pokoje zanim się do nich wprowadzili. Poza tym, to może niewiarygodnie brzmieć dla kogoś, kto się w to nie zagłębiał, taki przykładowy Usain Bolt miał identycznie warunki, co sportowiec z Burundi czy z Szeszeli. Taka jest właśnie idea Igrzysk, każdy jest równy. Chociaż akurat Bolt sam wynajął sobie hotel, a z przydzielonego miejsca w wiosce nie skorzystał.

Kto miał dostęp do wioski?

Niewiele osób, wioska sprawiała wrażenie zamkniętej twierdzy. Dziennikarze musieli prosić sportowców o wychodzenie poza teren wioski, żeby udzielili im wywiadu. W środku nie mogli tego zrobić. Ja jako wolontariusz miałem tam wejście, ale nocleg musiałem załatwiać sobie na własną rękę. Sportowcy też nie mieli łatwo, bo robiono im ogromne problemy z wniesieniem czegokolwiek do wioski. Niby nie można było tam pić alkoholu, ale w kilka dni stworzył się czarny rynek i u „pana Brazylijczyka” można było kupić wódkę czy piwko. Powiem więcej, czasami były do niego kolejki. Niezłe co? Przed wejściem stały bramki, jak na lotnisku. Ale to zabawne, bo miejscowi ochroniarze niezbyt potrafili je obsługiwać. Coś pikało, a oni nie potrafili ogarnąć, co się dzieje. Gdyby terrorysta chciał wysadzić powiedzmy 50-100 sportowców, zrobiłby to bez problemu.

Miałeś kontakt tylko ze sportowcami z Portoryko czy spotykałeś największych sportowców świata?

Będąc w wiosce olimpijskiej codziennie miałem kontakt ze sportowcami, o których w życiu bym nie pomyślał, że będę miał okazję ich spotkać. To magia Igrzysk. Po wiosce olimpijskiej chodzą sportowcy z malutkich krajów w jakichś starych, obdartych ortalionach,  niemal takich jak w latach 90, a za chwilę można spotkać sportowca takiego, jak Rafa… Albo czekaj, opowiem ci po prostu najciekawszą sytuację. Nałożyłem sobie obiad, szukałem wolnego miejsca na stołówce i podszedłem do gościa wgapionego w telefon spytać się, czy mogę usiąść obok. Facet podnosi głowę, a to Rafael Nadal.

Pogadałeś z nim chwilę?

Tak, świetny, uprzejmy gość. Ale narzekał, że organizacja turnieju tenisowego wybija go z rytmu, nie ma czasu na odpoczynek. I skarżył się, że przyjechał walczyć o medale, a nie ma ani chwili spokoju. I faktycznie, tylko wyszedł ze stołówki, a podbiegło do niego kilkunastu Brazylijczyków chcących zrobić sobie zdjęcie czy wziąć autograf.

Ale kto? Przecież ktoś z ulicy nie miał dostępu do wioski.

Było pełno ludzi, którzy tam pracowali. Sprzątaczki, kierowcy, listonosze…

To piłkarze już w ogóle zamykali się pewnie w pokojach.

Brazylijscy piłkarze nie mieszkali w wiosce olimpijskiej, a w Teresopolis. Dlatego wyręczyli ich amerykańscy koszykarze. To oni byli najbardziej pożądanymi ze wszystkich sportowców na Igrzyskach. Mieli sporo ochrony, ale jako wolontariusz mogłem podejść dość blisko. Tak samo z Usainem Boltem. Oglądałem jego treningi, ale wiesz, nie podejdę pogadać z takim gościem, bo zrobi tylko wielkie oczy i spyta: kim ty jesteś? Ale swego czasu mogłem śmiało podejść do Neymara.

Jak to?

Mieliśmy kontakt kilka razy przy różnych imprezach. Trzy lata temu byłem wolontariuszem na Pucharze Konfederacji i, co prawda półlegalnie, wbiłem się do szatni piłkarzy po finale. A tam impreza, fiesta. Poskakać chwilę z Davidem Luizem, Marcelo, Julio Cesarem czy właśnie z Neymarem to super wspomnienie. Parę dni przed finałem miałem okazję z nim pogadać, bo akurat na tym turnieju dostęp do nich był spory. W brazylijskich mediach był absolutną gwiazdą numer jeden, ale prywatnie okazał się bardzo skromnym, spokojnym chłopakiem. To było na chwilę przed transferem do Barcelony. Zresztą, jak wiesz, miesiąc później zadebiutował w niej w Gdańsku podczas Supermeczu i ponownie się widzieliśmy. Poznał mnie, kiedy podszedłem zbić piątkę od razu wypalił: Skądś ty się tu wziął chłopie? Śledzisz mnie!

15151164_10211867894360546_762045591_n

Co właściwie robiłeś przy Pucharze Konfederacji?

Pracowałem w biurze prasowym FIFA. Zajmowaliśmy się między innymi obsługą reprezentacji przed wydarzeniami mediowymi, doprowadzeniem piłkarzy na konferencję, służyliśmy pomocą fotoreporterom i akredytowanym dziennikarzom. Musieli ściągać ludzi z zagranicy, bo choć to dużo mniejszy turniej, to Brazylijczycy sami by sobie nie poradzili. Wiele ludzi jest tam mocno zacofanych, większość młodych potrafi mówić tylko po portugalsku. Nadrabiają serdecznością i zaangażowaniem, to ich dwie najfajniejsze cechy.  Opowiem ci historię. Rozmawiałem z oficerem medialnym FIFA w jego gabinecie, a rozmowie przysłuchiwała się pani sprzątająca biuro. I nagle wypaliła do niego:

– Po jakiemu wy mówicie?
– Po angielsku.
– A skąd go znacie? I skąd jest ten pan?
– Przyjechał z Polski, z Europy?
– To oni mogą do nas przyjeżdżać? Jak tu trafił?
Oficer już zaczął się śmiać: – Jak to jak? Normalnie, przyleciał samolotem. Nie znasz Europy? Londyn, Paryż?

Kobieta była w szoku, że potrafimy mówić w obcym języku, była przekonana, że wszyscy ludzie na świecie mówią po portugalsku. To był dla mnie wielki szok, przecież byliśmy w wielkim mieście, do Rio codziennie przyjeżdża masa turystów, a ta Brazylijka była aż tak zacofana. Potem coś mamrotała, że może jestem z innej planety, ona tam sama już nie wie. Ściągnęli ludzi z Europy do pomocy, dzięki temu wszystko przebiegało sprawniej. Pomagaliśmy ile mogliśmy, chyba się udało. Zaznaczę, że w Brazylii jest wielu fajnych i kompetentnych ludzi, ale to po prostu ogromny kraj, jak cały nasz kontynent, dlatego każde zjawisko jest kilkukrotnie większe niż u nas – na przykład zacofanie pewnych grup społecznych.

Rozumiem, że przelot, hotel czy jedzenie sponsorowali oni?

Nic. Dostajesz standardowy obiad w dniu pracy i koniec. To typowy wolontariat. Ludzie lecą tam i pracują, bo chcą, a nie muszą.

Kiedy i przy jakiej okazji byłeś wolontariuszem po raz pierwszy?

U nas, podczas Euro 2012. Pracowałem przy niepełnosprawnych kibicach, dużo mnie to nauczyło. Zgłosiłem się, bo stwierdziłem: Adam, jesteś młody, musisz mieć w przyszłości co wspominać, a taka impreza pewnie więcej w Polsce się nie odbędzie.

Jak pracowało się z niepełnosprawnymi?

Pierwszy raz miałem z nimi tak bliski kontakt, nabrałem do nich bardzo dużo szacunku. Oczywiście wcześniej też miałem, ale po zobaczeniu na własne oczy codziennych zmagań tych ludzi uznanie bardzo wzrosło. Opiekowałem się między innymi Dawidem Zapiskiem. Imponował mi, będąc poważnie chorym się nie załamywał, wychodził do ludzi i realizował swoje pasje.

Co najlepiej wspominasz z Euro?

Wtedy pierwszy raz zobaczyłem Gigiego Buffona, mojego boga z dzieciństwa. Po trzech latach ponownie, przy okazji Supermeczu Lechia – Juventus. Tym razem z bliska, mogłem uścisnąć mu rękę, co było dla mnie wielkim przeżyciem. Pewnie wielu z kibiców będzie się z tego śmiało, ale to tak jakby zobaczyć pierwszy raz kogoś, kogo podziwiało się kilkanaście lat podczas transmisji telewizyjnych. W podstawówce mama denerwowała się, że oglądamy Ligę Mistrzów po nocach. Oczywiście miałem wcześniej taki i dużo bliższy kontakt z różnymi piłkarzami, ale Buffon to coś zupełnie innego. Jak byłem mały, stworzyłem z kolegą listę marzeń, które chciałbym kiedyś zrealizować. Spotkanie i zdjęcie z nim było chyba szesnastym, które odhaczyłem. To właśnie nasze Euro tak mnie podjarało, że wpadłem na durny pomysł wyjechania na Puchar Konfederacji do Brazylii.

15135664_10211867808118390_1109306254_n

Wychodzi na to, że nie ma miejsca, w którym cię nie było i osoby, której nie poznałeś.

Na to wychodzi (śmiech). Ciekawie było też oglądać z bliska jakiś fragment z życia Shakiry. Byłem przy jej próbach przed ceremonią zamknięcia mundialu w 2014 i poznałem jej brata. Zawsze mnie ciekawiło, jak wygląda życie takiej gwiazdy, przecież nie wyjdzie sobie spokojnie na zakupy, jak my. Jak przebywają w jakimś mieście i chcą pójść na zakupy, to ludzie Shakiry przygotowują listę sklepów, zamykają wtedy całą ulicę czy pasaż i Shakira idzie na shopping sama, innych ludzi nie wpuszczają. Ktoś mógłby pomyśleć, że to przegięcie, sodówa. Ale zobaczyłem z bliska, jak taka Shakira ma przerypane. Byłem świadkiem, jak ludzie zabijali się, żeby ją chociaż dotknąć, jak Mesjasza. Babeczka ma 1,60 m wzrostu, ładnie śpiewa, jest atrakcyjna, to prawda. Ale nie dajmy się zwariować. To samo z piłkarzami. Przecież oni są normalnymi ludźmi.

Oprócz Buffona. (śmiech)

Tak jest! Piłkarze są traktowani jak królowie, ale oni też mają mnóstwo negatywnych cech. Najlepszy przykład – Leo Messi. Opowiem ci, sytuację z kulis Supermeczu. Barca przyjechała na stadion, on przechodził korytarzem, a dzieci z eskorty, ograniczone barierką, krzyczały do niego, żeby podszedł. Uśmiechnął się tylko pod nosem, ale nawet na nie nie popatrzył. Ale dzieciaki nie dały za wygraną, zobaczyły, że mam dostęp do piłkarzy i proszą mnie: proszę pana, proszę pana, niech pan poprosi Messiego, żeby zrobił sobie z nami zdjęcie. Jasne chłopaki, spróbujemy. Podszedłem do niego i mówię: cześć Leo, to są dzieci, które będą was eskortować, marzą o zdjęciu z tobą. Mógłbyś do nich podejść? A on popatrzył się na mnie z taką pogardą, odburknął: no dobra, ale szybko. I wtedy pomyślałem sobie, że ten legendarny Leo Messi to zwykły ćwok. Genialny piłkarz, ale żaden wielki człowiek. Zupełnie przeciwnie zachowuje się Neymar, gość jest uśmiechnięty, pogada z każdym, sam potem podszedł do tych dzieciaków przybić piątki. Pomagałem też przy organizacji konferencji piłkarzy Barcelony, na której byli Alex Song i Alexis Sanchez. Oni zachowywali się perfekcyjnie, bardzo mili. Choć zagubieni, widać było, że Polska była dla nich trochę egzotycznym krajem.

15128652_10211867287105365_267958699_n

Idąc dalej – byłeś też na całym Euro we Francji. Co ciekawe, z Marcinem Krzywickim. Na co dzień też jest typowym śmieszkiem?

We Francji realizowałem swój projekt telewizyjny Total Sport i jako gwiazdę kanału zabraliśmy Marcina Krzywickiego. Był z nami podczas swojego urlopu. Śmieszkiem na pewno tak, ale też mądrym, dość dobrze radzącym sobie w życiu człowiekiem. Mieliśmy nerwowego operatora, a Marcin do niego podchodził, rozmawiał, uspokajał. Fantastycznie sobie z tym radził. Nie rozumiem tego całego hejtu, który na sobie zbiera.

“Krzywy” sam mówi, że hejtuje się sam, żeby nie robili tego inni. A mimo to pojawiają się osoby, które się jego czepiają.

Nie rozumiem ich, chyba po prostu zazdroszczą tym wszystkim piłkarzom. Wielu inteligentnych ludzi ma hejterów. Popatrz na Tomka Ćwiąkałę. Teraz ma ich dużo mniej, ale wcześniej miał ich dość sporo. Ciężką pracą pokazał, że w tych całych mediach można wiele osiągnąć. Fajna historia Paweł Zarzeczny – wybitnie inteligentny, a hejterów ma masę. A co do “Krzywego” , wszyscy, którzy mieli tam z nim styczność powtarzali, że jest zbyt inteligentny na piłkarza. Przekonałem się, że “Krzywy” poradzi sobie w życiu, gdy skończy z piłką. Poza tym już teraz tworzy firmę, nadruki na koszulkach.

Myślisz, że na czymś takim można zarobić?

Biznes możesz robić na wszystkim. Przecież Kulczyk zaczął od ładowania starych akumulatorów, a został najbogatszym Polakiem.  Wiadomo, pomógł mu system, ale to potwierdzenie, że biznes da się zrobić zawsze, tylko niestety często trzeba kombinować.

FB_IMG_1479337734864

Z “Krzywym” poznałeś się przy okazji Euro?

Nie, jakieś pół roku wcześniej. Rozpadał się wtedy Dolcan Ząbki, “Krzywy” myślał nad zmianą klubu. Mówię mu: zróbmy handicap. Zrezygnujesz z pensji, a oni dadzą ci szansę. Wynajmiesz sobie mieszkanie, jak będzie trzeba pomóc ci organizacyjnie, to się tym zajmę. Przez pół roku pokażesz się w Ekstraklasie i po sezonie zdecydują, czy chcą cię na dłużej, z normalną umową. Marcin się na to zgodził, rozmawialiśmy już wstępnie z jednym z klubów…

Z którym?

Obiecałem, że nie powiem. Ale ostatecznie propozycję odrzucili. Moim zdaniem to świetny deal dla klubu, który wtedy generalnie nie miał napastników. Tym trochę podpowiedziałem, o jaki klub chodziło… To znaczy miał, ale niestrzelających. “Krzywy” bardzo mi tym zaimponował, bo który piłkarz byłby tak ambitny i grał za darmo przez sześć miesięcy, żeby tylko pokazać się w Ekstraklasie?

Rozmawiamy tak i rozmawiamy na temat różnych historii z, jakby nie patrzeć, wielkiego świata, których byłeś świadkiem. A masz dopiero 24 lata, chłopie!

Zgadzam się, że to w tym wszystkim największy absurd (śmiech). Zaczęło się od tego, że na drugim roku studiów napisałem maila do Pentagon Research, firmy zajmującej się marketingiem sportowym z pytaniem o staż. Pracuję tam do dziś. Mam bardzo fajnego szefa, od którego wiele się nauczyłem. Generalnie mamy fajną atmosferę w pracy, dość mocno kreatywną, pracują tu naprawdę kompetentni i dobrzy specjaliści, socjolodzy, informatycy, menedżerowie. Robimy badania dotyczące sportu, z których korzystała chociażby Bundesliga czy kilka klubów Ekstraklasy, ale sprawdzamy też opinię publiczną wchodząc w luźniejsze tematy, jak: czy chciałbyś, żeby ktoś taki jak Jakub Rzeźniczak był twoim szefem, sąsiadem czy kumplem. Do wypowiedzi w tych kwestiach bywam zapraszany na przeróżne panele dyskusyjne i, jak łatwo się domyślić, praktycznie zawsze jestem najmłodszy w towarzystwie. Przerąbane. (śmiech)

I to pewnie znacznie młodszy od innych.

Zdarzało się, że drugi najmłodszy uczestnik panelu był ode mnie starszy o 20 lat. Choć raz gościem specjalnym w takim panelu był Grzesiek Krychowiak, czyli chłopak starszy ode mnie o ledwie dwa lata.

12362796_10208804326893274_4566051634041836668_o

Dowiedziałem się, że mimo młodego wieku miałeś okazję nawet wykładać studentom…

Tak, na Uniwersytecie Warszawskim dla studentów dziennikarstwa. Zaprosił mnie do tego Wojciech Szaniawski, też zresztą młody i mający głowę na karku menedżer. Ale działam też na AWF we Wrocławiu. To dla mnie niezły odlot, młody, nikomu nieznany gość jak ja, może wykładać na tak prestiżowej uczelni.

Twój przypadek jest dość niespotykany.

Tak, ale nie niemożliwy. I nie jakiś wyjątkowy. Nie jestem szychą, ale też mogę być tu czy tam, a przynajmniej się staram. Zwykły chłopak z Kłodzka, z normalnej, średnio zamożnej rodziny. Nauczyłem się ciężkiej pracy, ciągłego bycia w rytmie od mojej mamy. Nie ma sensu się zatrzymywać, dlatego założyłem sobie, że będę pozytywnym wariatem. Ciągle w biegu, ciągle coś robić, nie spać. Nawet jeśli z niektórych przedsięwzięć nie ma wielkich pieniędzy i jeszcze trzeba dokładać, bo na pierwszy wyjazd do Brazylii wydałem praktycznie całe oszczędności. Ale da się. I warto.

Co będzie z tobą za 5 lat?

To bardzo dużo czasu, ale wysoko stawiam sobie poprzeczkę. Jest dużo fajnych miejsc, dobrych stanowisk. Jakkolwiek to nie zabrzmi, chciałbym pracować do 35. roku życia, a potem mieć pieniądze z inwestycji i tego, co odłożyłem. Uważam, że warto pracować teraz za trzech, spać po trzy godziny, żeby potem móc podróżować, poznawać coraz więcej ludzi i nie martwić się o każdy kolejny dzień i że w poniedziałek zaśpię na ósmą do pracy. Bardzo chciałbym kiedyś móc pomagać innym zdolnym ludziom, którym brakuje na rozwój, dobre studia, wykształcenie. Mam nadzieję, że wkrótce się to uda, zobaczymy w jakiej formie.

W takim razie uściślając, gdzie widzisz się do tego 35. roku życia?

Nie wiem, ale Zbigniew Boniek kończy kadencję za cztery lata… (śmiech)

Rozmawiał SAMUEL SZCZYGIELSKI

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...