Całkiem całkiem wyglądają te “UEFA week”, podczas których dzień po dniu dostajemy tony reprezentacyjnej piłki. Do wyboru, do koloru – chcesz obejrzeć kolejne gole Ronaldo – proszę bardzo, właśnie gra z Łotwą. Chcesz zerknąć, co słychać na Bałkanach? Nie ma sprawy, jeszcze nie opadł kurz pod Chorwatach, a już wybiegają Bośniacy czy Serbowie. Dzień w dzień dostajemy światowe gwiazdy w nieco egzotycznych sosach – bo tak na przykład trzeba traktować Garetha Bale’a samodzielnie ciągnącego swoją drużynę, albo Modricia współpracującego z Rakiticiem.
Co dostaliśmy dzisiaj? Na talerze wjechało aż osiem dań, z których kilka już od dawna zapowiadało się więcej niż nieźle. Tradycyjnie – punkt po punkcie.
1) Holandia nadal jest słaba
Tak, wiemy, że dziś Holendrzy zdobyli trzy punkty, ale panowie – mówimy o gościach, którzy do niedawna na każdy kolejny mundial jechali w roli faworytów. Ba, zdarzało im się potwierdzać aspiracje i dochodzić – a to do finału, a to do półfinału. Teraz? Zjazd, miarowy, konsekwentny, bez większych przebłysków. Dzisiaj wygrali z Luksemburgiem 3:1, ale jest lista rzeczy, które powinny niepokoić wszystkich kibiców “Oranje”:
– pierwszego gola zdobył 48-letni Arjen Robben
– Luksemburg strzelił gola
– Luksemburg
– strzelił
– gola
– do przerwy było 1:1
– do przerwy w meczu Luksemburg – Holandia było 1:1
Dwa gole Depaya uratowały tyłki Holendrom, ale dajcież spokój, taki zespół jak Holandia powinien rzucać na rywala tego pokroju jednego-dwóch zdolniejszych juniorów i bramkarza, a nie napinać się, do przerwy remisując. Gdyby za każdego kibica, którego dzisiaj przekonała gra Holandii ktoś płacił nam dwadzieścia groszy, wciąż nie mielibyśmy na kajzerkę.
2) Belgia za to gromi
Drugi biegun, choć pozostajemy w Beneluksie. Belgia przyjmowała na własnym terenie Estonię, atakującą między innymi najważniejszym piłkarzem tego sezonu Ekstraklasy. Estonia – wydawałoby się – nieco silniejsza niż Luksemburg. Skala wyzwania – wydawałoby się – nieco większa. Po czym Belgia wychodzi i robi z rywali kompot.
To była deklasacja. 8:1. Gole zdobywane dynamicznymi akcjami. Solowymi rajdami. Z klepki. Po dryblingu. Z dośrodkowania, z dobitki, ze zbiórki przed polem karnym. Przez moment sądziliśmy, że kolejną bramkę zdobędzie Courtois jakimś dalekim wykopem – bo poza tymi zagraniami, Belgii do sieci wpadało wszystko.
3) Grecja pokazuje jaja
Co prawda Bośnia i Hercegowina grała lepiej, przeważała, dominowała i ogólnie kroczyła po zwycięstwo w Grecji, ale… No właśnie. Najpierw doszło do tego:
Nel frattempo Dzeko.. pic.twitter.com/1NKVLFGbxw
— CALCIATORI BRUTTI (@CB_Ignoranza) 13 listopada 2016
A gdy już jeden z Greków nieomal pokazał jaja, dołączyli do niego koledzy. W piątej minucie doliczonego czasu – przypomnijmy, doliczonego z uwagi na choćby tę powyższą, zakończoną dwiema czerwonymi kartkami przepychankę – Tzavellas wywalczył dla Hellady jeden punkt. Aha, Dżeko w całym galimatiasie wyłapał butelką od jednego z kibiców.
4) Cristiano Ronaldo na 2/3 gwizdka
CR7 dzielnie towarzyszy Robertowi Lewandowskiemu w boju o tytuł króla strzelców kolejnych eliminacji. Dziś pod nóż Portugalczykowi wjechali Łotysze, którzy bardzo długo dzielnie stawiali czoła silniejszemu rywalowi. Mistrzowie Europy (ha, nadal nie do końca w to wierzymy) potrzebowali rzutu karnego, by znaleźć sposób na nieźle dysponowanego w pierwszych 30 minutach Vaninsa. Ronaldo szybko mógł zresztą dołożyć drugiego gola, ale o ile pierwszą “jedenastkę” pewnie wykorzystał, o tyle drugą zmarnował. To zaś uskrzydliło gości – już osiem minut później złapali gola kontaktowego. Warto jednak dodać, że – jak często bywa w starciach zespołów o tak różnym potencjale – bramka jedynie rozsierdziła faworytów. Niemal z miejsca wpakowali na 2:1 i znów pilnowali prowadzenia.
O zawodzie nie mogło być mowy, chyba że weźmiemy pod uwagę zarzuty w kierunku gwiazdy Realu Madryt. Jeszcze na pięć minut przed końcem można go było oceniać naprawdę różnie, szczególnie, że nie widać było jakiegoś spektakularnego kręcenia obrońcami z Łotwy. Dorzucając do tego zmarnowanego karnego – występ poniżej potencjału i oczekiwań wobec CR7. Ale potem oczywiście Ronaldo dorzucił coś specjalnie pod powtórki – i znów okazało się, że nawet na 2/3 potencjału jest groźny w 6/3.
Po czterech meczach – Robert Lewandowski 7. Cristiano Ronaldo 7. Imponujący pojedynek strzelecki trwa.
W doliczonym czasie gry jeszcze sztych na 4:1 i kolejny pewniak dopisuje do dorobku trzy punkty.
5) Bez historii
Wyniki pozostałych meczów (za flashscore.com).