Stadion w Zabrzu miał być najtrudniejszą do zdobycia twierdzą w całej I lidze. I w dużej mierze właśnie punkty zdobyte przez Górnik u siebie miały zapewnić ekipie Marcina Brosza szybki powrót na salony. Takie były przedsezonowe oczekiwania, trudno było uznawać, że są oderwane od rzeczywistości. Jednak ta okazała się trochę inna – Górnik w spotkaniach na stadionie przy Roosevelta szedł na kompromisy, tracił punkty w spotkaniach ze Stalą Mielec i Bytovią, aż w końcu przegrał ze Zniczem Pruszków. Cztery zwycięstwa to spory kapitał, ale I-ligowi rywale nie jeździli do Zabrza jak na ścięcie. Nawet tacy pokroju Wisły Puławy.
Być może jednak coś zmieni się w tym podejściu, gdy rywale zabrzan zobaczą, co Górnik zrobił z dzisiejszym rywalem z Puław, a sami podopieczni Marcina Brosza jeszcze ze dwa razy powtórzą taki mecz.
Pewnie słyszeliście, że Górnikowi jak po grudzie idzie odbudowywanie drużyny, która mogłaby powalczyć o awans. Prócz wspomnianych punktów pogubionych w meczach u siebie, z wyjazdów zabrzanie też nie przywozili tyle oczek, ile powinni, by się liczyć. Efekty? 10 punktów straty do Chojniczanki przed tą kolejką, 11 do GKS-u Katowice. Punktując dalej w tej sposób, nawet tytuł “rycerzy wiosny” mógłby nie wystarczyć, by awansować.
Jednak dzisiaj drużyna Brosza była zdyscyplinowana, grała z polotem i wykazała się skutecznością. Wystarczyło, by sprowadzić rywala z Puław do parteru i znokautować. Różnica klas.
Bardzo podobali nam się dwaj piłkarze, którzy przyłożyli rękę do spadku Górnika z Ekstraklasy. Rafał Kurzawa, z którego kiedyś śmialiśmy się, że jest tak anonimowy, że nawet znajomi nie wierzą mu, kiedy mówi, że jest piłkarzem, a także Szymon Matuszek. I to nawet nie dlatego, że zmontowali oni pierwszą z akcji bramkowych (na pustaka strzelił Matuszek, dograł mu Kurzawa, ładnym otwierającym podaniem popisał się Kosznik), po prostu na tle piłkarzy Wisły wyglądali jak goście z pierwszego zespołu, którzy na jeden mecz trafili do rezerw w niższej lidze, by nie wypaść z rytmu meczowego.
A jeśli zastanawiacie się, czy w Górniku są też nowe twarze, których jeszcze nie znamy z boisk Ekstraklasy, a które warto obserwować, to i owszem – są. W kategorii “obcokrajowiec” wyróżnienie wędruje dziś do Igora Angulo, który strzelił 7 bramkę w 15 występie w I lidze i generalnie ma wszystko, by być jak Jose Kante (na Cabrerę raczej za cienki) i coś znaczyć w wyższej lidze. W kategorii “nieznany Polak, z którego coś może wyrosnąć” dziś bez wyróżnienia, choć Łukasz Wolsztyński strzelił bramkę, Adam Wolniewicz radził sobie nie najgorzej, tak samo jak Maciej Ambrosiewicz, który jednak podpadł nam próbą wymuszenia jedenastki. No nie lubimy takich 18-letnich cwaniaczków.
Tę sytuację sędzia ocenił dobrze, najprawdopodobniej pomylił się jednak wcześniej, nie odgwizdując spalonego przy drugiej bramce Górnika (strzelcem Ledecky). Tak czy siak – niewiele to zmienia, zabrzanie wygrali 4-0, lecz nawet wrzucenie bezradnym rywalom szóstki, byłoby adekwatne do boiskowych wydarzeń.
*
O punkty grał dziś również drugi spadkowicz z Ekstraklasy. Podbeskidzie Bielsko-Biała jest pośmiewiskiem ligi, jeśli chodzi o mecze na własnym stadionie, ale punkty przywożone z podróży po Polsce pozwalały unikać kręcenia się w okolicy dna tabeli. Co prawda nikt w Bielsku nie był zadowolony z takiego podziału, wszak Podbeskidzie też liczyło na jak najszybszy powrót na salony, ale lepsze to niż ponowne drżenie o ligowy byt. Sęk w tym, że dziś drużyna Jana Kociana zawiodła również w meczu wyjazdowym.
A grała z najsłabszą ekipą I ligi, z MKS-em Kluczbork. Zremisowała 1-1. Po golu Rafała Niziołka, sytaucję w końcówce musiał ratować Podgórski. Jakby to ujął Igor Sypniewski, robi się coraz mniej ekskluzywnie.
Fot. FotoPyK