Nie Borussia, nie Schalke, nie Bayer czy Wolfsburg. Na tę chwilę najpoważniejszym rywalem dla Bayernu w walce o mistrzowską paterę jest RB Lipsk, który tak jak jeszcze przez niektórych był początkowo traktowany jako niegroźna ciekawostka, tak z każdą kolejką potwierdza swoje aspiracje. Dziś beniaminek Bundesligi 3:1 ograł FSV Mainz i tym samym zrównał się punktami z mistrzem Niemiec.
Katastrofalny był ten tydzień dla Mainz – najpierw podopieczni Martina Schmidta dostali bolesne lanie 1:6 od Anderlechtu, a dziś nie za wiele mieli do powiedzenia w Lipsku. Kabaret w defensywie odstawiali dziś przyjezdni – na skrajnie absurdalne pomysły wpadał choćby Balogun. A to łamał linię, a to gubił krycie, a to wybiegał w sektory, których środkowy obrońca powinien się raczej wystrzegać. No i nie lepsi byli jego koledzy, którzy mieli dziś problemy z realizacją podstawowwych zadań.
Najprościej powiedzieć będzie, że gospodarze zagrali dziś swoje – organizacja taktyczna, konsekwencja, każdy ruch do bólu przemyślany. Pozamiatane było już przed przerwą, a wszystko załatwił duet Forsberg – Werner. Najpierw ten pierwszy asystował drugiemu, potem role się odwróciły, a do szatni znów trafił jeszcze Werner. Oczywiście, jakże by inaczej, z podania Forsberga. W drugiej połowie goście zdołali ukąsić już tylko raz, co oczywiście nie wystarczyło, by zagrozić chocby w najmniejszym stopniu gospodarzom.
Dziesięć meczów, siedem zwycięstw, trzy remisy – Lipsk może i zapowiadał przed sezonem, że nie będzie szturmował w swoim debiutanckim sezonie europejskich pucharów, ale patrząc na poczyniania podopiecznych Ralpha Hasenhuettla.
***
Bez większych kłopotów z Werderem Brema poradziło sobie też Schalke, które konsekwentnie wspina się w ligowej tabeli. Gospodarze szybko napoczęli przyjezdnych po tym jak potężną bombę Meyera, któremu rywale pozostawili z hektar wolnego miejsca, dobił Schoepf.
Niesamowita akcja, niesamowity strzał! Ale i tak wpadło po dobitce… @s04_en prowadzi z @werderbremen_en! https://t.co/dPUPNiRaVL
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) 6 listopada 2016
Nie minęły trzy minuty, a Veltins-Arena znów fetowało gola – tym razem tomahawka odpalił z rzutu wolnego Naldo, a do wyplutej przez Wiedwalda piłki dopadł Bentaleb. I gdy wydawało się, że „Die Knappen” będą spokojnie kontrolowali przebieg meczu, to w końcówce pierwszej połowy małą nerwówkę wprowadził strzelec pierwszego gola – w zupełnie niegroźnej sytuacji staranował Gnabryego w szesnastce, a rzut karny na gola zamienił sam poszkodowany.
Po zmianie stron wszystko wróciło jednak do normy, bo Werder siłę ognia miał dziś taką, że większość akcji kończył na 30. metrze od bramki Faehrmanna – ani nie mieli dziś goście pomysłu, ani też kogoś, kto złapałby piłkę i w pojedynkę spróbował szarpnąć. Po godzinie gry na 3:1 dołożył jeszcze Schoepf spychając bremeńczyków na miejsce barażowe. A Schalke, po katastrofalnym starcie sezonu z pięcioma porażkami z rzędu w tle, ma za sobą kolejne pięć spotkań bez porażki.
I na tym chyba powoli kończy się przygoda Alexandera Nouriego w roli tymczasowego szkoleniowca Werderu. Początkowo efekt nowej miotły miał się jeszcze świetnie, a ekspresyjny trener był fajną kontrą po nadzwyczajnie spokojnym Skripniku, ale im dalej w las, tym coraz wyraźniej wychodzi brak warsztatu. Dzisiejsza porażka była dla bremeńczyków czwartą z rzędu i jeśli wiosna ma nie być w klubie z północy niespokojna, to czas najwyższy poszukać kogoś, kto cały ten bajzel ogarnie.