Jak co roku, tak i teraz Sebastian Przyrowski przechodzi do Red Bulla Salzburg. To już pewna tradycja – kiedy tylko zbliża się otwarcie okna transferowego, ten bramkarz jest jedną nogą w najlepszym austriackim zespole. I zawsze nasuwa się to samo pytanie – czy aby na pewno w Austrii o tym wiedzą?
Teraz czytamy w “Gazecie Wyborczej”, że Polonia Warszawa ma ustalić cenę za 27-latka. Menedżer Przemysław Erdman, skądinąd sympatyczny chłop, mówi tak: – Jeżeli będzie wynosiła 300 tys. euro, to chętnych na Sebastiana będzie kilkanaście klubów, jeżeli 600 tys. euro, wtedy zostanie kilka klubów, a gdy suma transferu będzie równa milion euro, to na placu boju zostaną trzy z trzech krajów.
Coś tu się nie zgadza – mało to zawodowe posunięcie. Erdman, jako menedżer, powinien chyba walczyć o to, by cena za jego piłkarza była jak najniższa. Wówczas łatwiej byłoby go sprzedać oraz można byłoby wynegocjować większy kontrakt i wyższą prowizję. Tymczasem on podaje jakieś widełki. Po przeczytaniu takiego tekstu, działacze Polonii powinni uznać, że poniżej miliona euro nie zaczynają rozmów. Bo skoro są tacy, którzy – zdaniem Erdamana – tyle zapłacą, to po co przejmować się jakąś drobnicą?
Poza tym – mamy dziwne wrażenie, że znalezienie klubu zagranicą dla polskiego piłkarza nie jest takie łatwe. Szesnaście zainteresowanych klubów? Boimy się, że to szacunki przesadzone o jakieś 14-15 zespołów… Cel? Pewnie Przyrowski chce podwyżkę.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT