Pisaliśmy to chyba z pięć razy. Za każdym razem, kiedy dziennikarze innych mediów dostawali rozwolnienia, pisząc w ekstazie połączonej ze strachem że Radosław Matusiak zakończył karierę, my sprowadzaliśmy ich na ziemię: nie zakończył, tylko czeka na operację, nie ma kontraktu z żadnym klubem, wróci wiosną na boiska.
Powiedzieliśmy nawet, że jeśli RadoMatu, znany miłośnik lansu w damskich gazetach i ruletki, zawiesi autentycznie buty na kołku, Weszło zje swoje kapcie.
I znów wyszło na nasze – papucie są bezpieczne, dziś na obiad hamburgery zamiast trampek. Matusiak trenuje z Widzewem, Marek Zub modli się nocami, by podpisał z nimi kontrakt, a sam Radek wypuszcza kontrolowane przecieki, że jest do wzięcia.
Licytacja więc rozpoczęta. Stawką jest daleki od najwyższej formy, ale dość popularny w mediach napastnik, który w swoim seniorskim życiu miał 1 (słownie: jedną) udaną rundę, w której strzelił około 10 bramek, a potem przez kilkanaście miesięcy odcinał od tego kupony. Nigdy później nie zbliżył się już nawet do tego osiągnięcia, co skłania nas do twierdzenia, że ten chwilowy wzrost formu należałoby zaliczyć… Łukaszowi Gargule, który miał asysty przy ponad połowie jego bramek.
W środowisku mówi się zresztą o tym, że sam Matusiak ma w tej chwili takie problemy z hazardem i motywacją do gry w piłkę, że nigdy nie wjedzie już na stare tory. Nie jest w to trudno uwierzyć. Ale na nazwisku, bramce z Belgią i tej jednej, jedynej dobrej rundzie w życiu, Radek doczłapie do końca kariery.