Były szef leśnych dziadków Michał Listkiewicz stanął przed wrocławskim sądem, by złożyć zeznania w sprawie “Fryzjera”. “Listek” robił, co mógł, by jego wyjaśnienia nie wniosły wiele do sprawy. Przyznał wprawdzie, że znał Ryszarda F. i kilka razy z nim rozmawiał, ale bliższych kontaktów z szefem piłkarskiej mafii nigdy nie utrzymywał. A już na pewno do niego nie wydzwaniał, bo nie miał nawet – dacie wiarę? – numeru telefonu do jednego z najbardziej znanych mieszkańców Wronek. Inna sprawa, że namiar na “Fryzjera” wcale nie był Listkiewiczowi potrzebny. Od czego miał w końcu u swego boku Wita Ł». i Leszka Saksa?
O gorącej linii między Witem, Saksem, a Ryszardem F. “Listek” przed obliczem sądu nie wspomniał. Bredził za to, że niegdyś, razem ze Zbigniewem Bońkiem, uznał “Fryzjera” za persona non grata w PZPN. To dopiero tupet! I pomyśleć, że mówił to ten sam facet, który podczas późniejszej wizyty na jubileuszu Wielkopolskiego OZPN obściskiwał się z rubasznym działaczem, jakby nigdy nic.
– Miałem w PZPN inne zadania niż tropienie nieprawidłowości – tłumaczył Listkiewicz dziennikarzom po opuszczaniu sali sądowej. – Od tępienia afer był mój zastępca Eugeniusz Kolator – zręcznie zrzucił winę na wiernego druha. Mało tego! “Listek” zapewnił, że jako prezes związku nic nie wiedział o sprzedawaniu meczów, a gdy tylko docierały do niego niepokojące sygnały, powiadamiał prokuraturę. Bujamy my, ale nie nas, panie Listkiewicz. I mamy nadzieję, że sąd na takie ględzenie nie dał się nabrać.
Naszym zdaniem, Listkiewicz, jako były sędzia piłkarski, znał przeżarty do reszty system od podszewki. Kiedyś nawet Ryszard F. nie omieszkał zauważyć, że za właściwe prowadzenie meczów Olimpii Poznań, czy Miliardera Pniewy “Miś” wywoził wyjeżdżał z Wielkopolski wypełnioną po brzegi sprzętem elektronicznym Ładą.
A potem, gdy za korupcję zatrzymano na gorącym uczynku sędziego Antoniego F., (to ten, który chował łapówkę w kole zapasowym swojego auta), cyniczny działacz bełkotał o jednej czarnej owcy. Gdy w ręce funkcjonariuszy wpadł niedawno uznawany za najlepszego polskiego arbitra Grzegorz G., były prezes PZPN stwierdził, że gwizdek z Radomia nigdy nie należał do jego ulubieńców, a nominację do wyjazdu na mundial w RPA zapewnił mu tylko dlatego, by na mundialu znalazł się jakikolwiek sędzia z Polski.
Znowu powtarza się nam więc historia: ja jestem czysty, a oni winni, więc łapcie złodzieja. Wtajemniczeni twierdzą jednak, że druga wizyta “Listka” we Wrocławiu (kilkanaście dni wcześniej odwiedził Dolny Śląsk zeznając w sprawie niegospodarności Kolatora i Zdzisława Kręciny) nie będzie jego ostatnią w tym pięknym, staropiastowskim grodzie.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT