To już chyba trzeci raz, odkąd Grzegorz Lato rozsiadł się wygodnie w fotelu prezes PZPN dochodzi do spotkania najważniejszego człowieka przy Miodowej z Leo Beenhakkerem. Lato, który dzięki własnym wypowiedziom już nieraz wychodził na głupka, tym razem również spotkał się z “Misterem Tralala” w cztery oczy. O udziale tłumaczki sternik emerytów z Miodowej dodać już zawsze zapomina, choć sześć oczu to przecież nie cztery. Czepiamy się? Niekoniecznie.
Nie posądzamy bynajmniej jowialnego prezesa o pałę z matmy, ale gdy przypomnimy sobie, jakie wtopy zaliczał na wykładach z biologii na AWF, ręce opadają. I tutaj anegdotka: kiedy zapytano przyszłych trenerów, co oznacza C na tablicy Mendelejewa, Lato ochoczo odpowiadał, że C to… cukier. Doprawdy, po naszym nowym szefie skopanej wszystkiego można się spodziewać.
Ale wracając do spotkania Grzesia z Leosiem, szumnie nazywanego “dywanikiem u prezesa”, po raz trzeci kompletnie nic z niego nie wynikło. Panowie wymienili uprzejmości, pogadali o “dupie Marynie”, poklepali się po plecach i rozeszli po kątach. To znaczy obaj poszli do jednego kąta. Stołecznego hotelu Sheraton, gdzie wygodnie sobie pomieszkują za wcale niemałe PZPN-owskie pieniądze. Ani jeden ani drugi nie tęskni jakoś za wynajęciem mieszkania na mieście, choć obaj o tym parokrotnie napominali. Wygoda ma jednak to do siebie, że szybko rozleniwia i błyskawicznie pozwala zapomnieć o wcześniejszych postanowieniach.
Mimo że obaj są stałymi gośćmi Sheratonu, zajmują apartamenty na tym samym piętrze, a niekiedy wpadają na siebie w hotelowym pubie na niejednym głębszym, zdecydowanie bardziej wolą oficjalne spotkania na miodowych salonach. A że te najczęściej do niczego nie prowadzą? Ot, dyplomacja po prostu. Bo Grześ chce, lecz boi się, a Leoś z kolei chcieć niezbyt ma ochotę, ale bać się wcale nie zamierza. I dokąd to prowadzi? Jak to, dokąd? Donikąd.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT