W Polskim Kolegium Sędziów bezhołowie. Po zatrzymaniu znanych międzynarodowych gwizdów: Jarosława Ł». z Bydgoszczy i Grzegorza G. z Radomia i dymisji ich szefa Sławomira Stempniewskiego trwają poszukiwania chętnego, który wziąłby w opiekę to skompromitowane środowisko. Nie tak łatwo jednak – to posada dla wyjątkowego frajera albo naiwniaka: każdy kto działał w środowisku przez lata, jest już umoczony po pachy w gównie, więc nikt o zdrowych zmysłach nie będzie się pchał na świecznik. Odsłaniamy kulisy negocjacji na to stanowisko!
– Nie wejdę do tej beczki z gównem. Nie jestem frajerem, żeby mi w życiorysie grzebali i wypominali: “były sędzia międzynarodowy, któremu kiedyś wysadzono w powietrze samochód”. Przecież ja byłem wtedy ofiarą, a teraz robi się ze mnie kata. Niech sobie przejmie ten bałagan inny naiwny. Ja mam co robić. Nie będę się w tym szambie taplał, żeby mnie jeszcze dziennikarze palcami wytykali – skreśla swoją kandydaturę na szefa PKS były międzynarodowy gwizdek Piotr Werner z Gliwic, którego miał wspierać ziomek ze Śląska, wiceprezes PZPN Rudolf Bugdoł.
Arkadiusz Pruś z USA to wymysł “Gazety Wyborczej” na stanowisko przewodniczącego PKS. Niby niezależny, człowiek zza Wielkiej Wody. Szkoda tylko, że wszystko wiedzący dziennikarze “GW” nie wspomnieli, iż przed daniem nogi do Ameryki był przeciętnym kopaczem w naszej drugiej lidze. Naoglądał się więc tych kręconych meczów, a i w niejednym zapewne sam uczestniczył (nieświadomie oczywiście). Dla Prusia lepiej byłoby, żeby siedział cicho w USA, bo jeszcze sobie ktoś jego wyczyny w Polsce przypomni i – nie daj Boże – wyjdzie z tego jakaś niepotrzebna afera.
Lubosza Michela też typowano na szefa polskich szefów z gwizdkiem, bo to znany, ceniony międzynarodowy sędzia był i dogadać się z nim łatwo, bo język słowacki zbliżony jest przecież do polskiego. Sęk w tym, że po niespodziewanym zakończeniu kariery sędziowskiej, Michel przyjął właśnie stanowisko dyrektora do kontaktów zagranicznych w Szachtarze Donieck i teraz trudno go byłoby z rąk Rinata Achmatowa odbić. PZPN przy imperium ukraińskiego oligarchy to zaledwie lichy chlewik.
– Wernera mi podpowiadacie, Michela jakiegoś czy Prusia. Ludzie kochani, wy tylko sensacji szukacie. Jeśli sprzedaż gazet wam spada to afery wymyślacie – burzy się prezes PZPN Grzegorz Lato, ale kandydata na szefa PKS wskazać wcale nie zamierza. Widocznie go jeszcze nie ma.
– Moim faworytem na szefa sędziów jest Ryszard Wójcik z Opola – podpowiada poprzednik Laty w PZPN Michał Listkiewicz. – Człowiek niezależny finansowo, obserwator FIFA i UEFA, znany w piłkarskim świecie. Pytanie tylko, czy Ryśkowi ta rzekoma fucha by pasowała – zastanawia się głośno “Listek”.
“Miś” namaścił więc “Sindbada” (taką ksywkę nosi Wójcik od nazwy swojego biura turystycznego, obsługującego m. in. przejazdy autokarowe reprezentacji Polski). Nie bez przyczyny Listkiewicz stawia na Ryśka (bo przecież “wszystkie Ryśki to fajne chłopaki” jak mawiano w kultowym “Misiu”). Były prezes ma wobec Wójcika dług do spłacenia. Osiem lat temu “Sindbad” podarował Polonii Warszawa tytuł mistrza Polski. W decydującym o mistrzostwie meczu z Wisłą Kraków na Konwiktorskiej przedłużył spotkanie o słynne 8 minut, by Czarne Koszule mogły strzelić zwycięską bramkę i na osiem kolejek przed końcem przesądzić o wyprzedzeniu Białej Gwiazdy i zdobyciu tytułu. Trenerem Polonii był wówczas Dariusz Wdowczyk, dzisiaj znany jako Dariusz W., dyrektorem nadzorującym Jerzy Engel (wówczas już selekcjoner reprezentacji Polski), a ojcem chrzestnym, od zawsze sympatyzujący z Czarnymi Koszulami – “padre” Listkiewicz.
Wójcik wsławił się jeszcze czternaście lat temu przyzwoleniem na brutalną grę Górnika Zabrze w półfinale Pucharu Polski z Legią, która miała zdziesiątkować rywali przed decydującym o mistrzostwie Polski meczem między tymi drużynami na Łazienkowskiej. To tyle na temat uczciwości kryształowego kandydata Listkiewicza.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT