Przychodzi Marco do lekarza: – Panie doktorze, jak moje wyniki? – Niestety panie Paixao, mam dla pana złą wiadomość. Cierpi pan na rzadki przypadek alergii. Alergii na akcje boiskowe, zawierające choćby śladowe ilości szans na to, że bramkę zdobędzie kto inny niż pan. Portugalczyk przyjął słowa doktora z zaskakującym spokojem. „Już wiem, co zrobię”.
Postanowił, że od nowego sezonu zawalczy ze schorzeniem w najbardziej radykalny ze sposobów. Odetnie swoich kolegów od własnych podań, by zminimalizować ryzyko nawrotu choroby. Jak sobie obiecał, tak zrobił.
W tym sezonie mało jest w naszej lidze zawodników, którzy ładowaliby na bramkę przeciwników tak często i w przeważającej większości sytuacji tak nieskutecznie, jak robi to Marco. Cztery bramki na koncie nieco zakłamują rzeczywistość, bo nakazują myśleć, że wszystko jest okej. Ale nie jest, bo identyczny bilans ma jego partner z ataku Grzegorz Kuświk, który jednak na gola zamienił 31% swoich strzałów (4 na 13). Paixao – ledwie 12% (4 na 33), co blado wypada nie tylko przy byłym snajperze chorzowskiego Ruchu, ale też czołówce ligowych strzelb:
Konstantin Vassiljev – 7 goli (20% strzałów zamienionych na bramki)
Marcin Robak – 6 goli (17%)
Flavio Paixao – 6 goli (24%)
Miroslav Covilo – 6 goli (25%)
Marcus Vinicius – 5 goli (18%)
Vladislavs Gutkovskis – 5 goli (21%)
Łukasz Sekulski – 5 goli (25%)
Paixao do perfekcji z kolei opanował przymykanie oczu na kolegów podnoszących ręce gdzieś w pobliżu. W końcu nie ma co ryzykować reakcją alergiczną. W myśl tej zasady, napastnik drużyny szybko operującej piłką, opierającej swoją grę na posiadaniu futbolówki i stwarzającej sobie masę sytuacji, zaliczył tylko cztery podania zakończone strzałem partnera przez prawie 10 godzin spędzonych na boisku.
Tak tak. Podczas gdy Rafał Wolski asystował przy 27 sytuacjach strzałowych, Milos Krasić przy 23, a Flavio, brat Marco – przy 14, ten tylko czterokrotnie podawał do kolegów tak, by ci mogli zakończyć to zagranie uderzeniem na bramkę. A mamy w głowie co najmniej kilka sytuacji, w których więcej pożytku byłoby z podniesienia głowy i dostrzeżenia kolegi. Przypominamy sobie choćby końcówkę meczu z Zagłębiem i tylko w ostatnim kwadransie spokojnie mógł podwoić ten dorobek. Czy to zrobił?
Bynajmniej. Oddał za to strzały w maliny, które sprawiły, że Lechia zamiast zamknąć mecz, do końca ryzykowała wypuszczeniem z rąk i rozbiciem o betonową posadzkę kruchego, jednobramkowego prowadzenia. Ale Marco, jak w wierszu Tuwima, „wszystko sam lepiej wie, wszystko sam robić chce”. Do tego stopnia, że jeszcze jedno kluczowe podanie i w wypracowanych kolegom sytuacjach zrówna się z nim Mario Maloca, który przecież na połowę przeciwnika zapuszcza się doprawdy sporadycznie. Dwa razy więcej zagrań zakończonych strzałem kolegi mają z kolei na swoim koncie takie tuzy ofensywy jak Tomasz Mokwa czy Bartosz Rymaniak.
Wiesz, Marco, masz niegłupich, powiedzielibyśmy nawet, że całkiem ogarniętych piłkarsko kolegów. Może czas już podnieść głowę i ich dostrzec?
fot. 400mm.pl