Walka z chuligaństwem, a może nawet z bandyterką. Kluby piłkarskie zamiast zajmować się futbolem coraz częściej muszą zajmować się przestępczością. Bywa, że przestępczością zorganizowaną. Jak to wygląda od środka?
– Możecie zajrzeć wszędzie i porozmawiać z każdym – mówi Bogusław Leśnodorski, prezes Legii. Bo gdzie najlepiej się temu zjawisku przyjrzeć, jeśli nie na Łazienkowskiej, o której jest ostatnio tak głośno? Warszawski klub pokazał nam, jak namierza się chuliganów, jak wydaje zakazy, jak wytacza procesy czy jak zapobiega incydentom. Chyba nikt wcześniej nie opisał tego w takich szczegółach. Serdecznie zapraszamy do czytania i oglądania.
* * *
Na stadionie Legii znajduje się prawie 250 kamer rejestrujących obraz z rozdzielczością 16 megapikseli. Dane przetwarzane są przy użyciu dziewięciu serwerów, które są dosyć równomierne obciążone – na każdym zapisywany jest obraz z kamer usytuowanych w mniej i bardziej istotnych częściach stadionu. Dzięki temu nie ma możliwości, by w przypadku awarii któregoś serwera utracone zostały wszystkie kluczowe dane. Potencjalna awaria również jest mało prawdopodobna, bo w tym roku wymieniono siedem serwerów, a w zeszłym pozostałe dwa. Wszystkie są więc na gwarancji, a przy okazji każdego meczu na miejscu jest pracownik firmy odpowiedzialnej za serwis, który na bieżąco reaguje na ewentualne problemy.
W systemie można się dosyć swobodnie poruszać. Można zastosować podział tematyczny i pokazać obraz ze wszystkich kamer zamontowanych na kioskach, na promenadach lub na danej trybunie. Kamery o najwyższej rozdzielczości są skierowane właśnie na trybuny, dzięki czemu rejestrują szeroki zakres z możliwością cyfrowego przybliżenia. Kamery na górze ukazują ogólne zachowania kibiców, a także pozwalają na szybkie diagnozowanie problemów. Kamera na gnieździe rejestruje także dźwięk. To właśnie nagranie z niej pozwoliło wykazać przed UEFA, że podczas meczu z Borussią gniazdowy nie śpiewał “Jude”, tylko “Nutte”.
* * *
Mały, zamknięty pokój w biurowej części stadionu Legii. W środku kilka stanowisk pracowników działu bezpieczeństwa, każde wyposażone w dwa duże monitory oraz komputery podłączone pod zamknięty system. Jakikolwiek dostęp z zewnątrz, chociażby za pośrednictwem internetu, jest zupełnie niemożliwy, a kopiowanie nawet najprostszych danych odbywa się za pomocą zewnętrznych nośników. Wszystko po to, by chronić się przed jakąkolwiek ingerencją z zewnątrz i nieautoryzowanym użyciem danych. Nawet policja, chcąc przejrzeć zapis z monitoringu, musi się wcześniej zgłosić z oficjalnym zapytaniem.
Już na wejściu rzuca się w oczy wprawa, z jaką pracownicy operują systemem. Błyskawicznie są w stanie zaprezentować obraz z konkretnego meczu i zdarzenia. Sektor 123, w którym działo się najwięcej w meczu z Borussią Dortmund, znają na pamięć, skaczą po nim niemal z zamkniętymi oczami. Ale tak naprawdę po każdym meczu mają sporo pracy. Dowiadujemy się na przykład, że podczas zamieszania na boisku w końcówce starcia Legia-Lech było bardzo blisko do wbiegnięcia kibiców na murawę, a pierwszy śmiałek przedostał się nawet na płytę. Gdyby piłkarze dłużej pozostali w zwarciu, prawdopodobnie dziś pracownicy działu bezpieczeństwa mieliby sporo nowego materiału do analizy.
Ale w ostatnim czasie i tak nie mogli narzekać na brak zajęć. Po meczu z Borussią pracowali pełną parą w pięć osób, pozwalając sobie tylko na krótkie przerwy. Efektem ich działań jest pękata teczka zakazów stadionowych wydanych niedługo po spotkaniu, których liczba zbliża się już do setki.
W teczce znajdują się wyłącznie kopie zakazów stadionowych wydanych po meczu z Borussią.
Treść zakazu stadionowego – kliknij w zdjęcie żeby powiększyć.
* * *
Tak naprawdę istotą pracy przy zapisie z monitoringu jest cofnięcie obrazu do momentu, w którym kibic łamiący regulamin wchodzi na stadion. W przypadku charakterystycznego wyglądu bądź ubioru zadanie jest ułatwione, a idealna sytuacja to taka, gdy szukana osoba przechodzi przez bramkę sama lub w niedużej grupie. Łatwo sobie jednak wyobrazić, jak trudno wytropić człowieka ubranego na biało siedzącego na środku “Żylety”. Często to bardzo żmudne zajęcie, które kończy się dopiero w momencie uzyskania dokładnego czasu, w którym dany uczestnik imprezy odbił się biletem lub kartą na kołowrotku przy wejściu na stadion. Następnie jest to konfrontowane z danymi z systemu sprzedażowego, gdzie widać, kto i kiedy został zarejestrowany przy bramkach.
Co ciekawe, by skonfrontować dane z systemem sprzedażowym trzeba podejść do innego komputera, który jest podpięty do sieci otwartej. W ten sposób uzyskiwane są dane konkretnej osoby – imię, nazwisko oraz PESEL. Pozostałe dane kontaktowe, a także wizerunek na zdjęciu, są podawane dobrowolnie i wiele osób ich nie umieszcza. Inna sprawa, że przy wejściu z biletem pracownik klubu ma obowiązek sprawdzić dokument tożsamości, więc ryzyko wpuszczenia na stadion niezweryfikowanej osoby jest względnie niskie.
* * *
Tak wyglądała praca przy monitoringu po meczu z Borussią:
* * *
– Zajmuję się tym od 2012 roku i, nie licząc meczu z Borussią, wydaliśmy w tym czasie około 140 zakazów stadionowych – mówi dyrektor ds. bezpieczeństwa, Bogdan Kuzio. – Teraz liczba zakazów wzrosła do ponad 200. Maksymalnie możemy wydać zakaz na dwa lata, ale czasem zdarza się, że dajemy kibicom tylko ostrzeżenie, sygnał że ktoś niewłaściwie się zachowuje. To może być zakaz na jeden lub trzy miesiące, dzięki czemu niektórzy orientują się, że nie są anonimowi. Każdy ukarany dostaje od razu pouczenie, że może przyjść i zapoznać się z zapisem monitoringu. I często przychodzą, sprawdzają czy to na pewno oni. Na przestrzeni czterech lat może trzy razy zdarzyło się, że zidentyfikowaliśmy niewłaściwą osobę.
Jak wygląda ścieżka odwoławcza?
Kiedyś można było odwołać się do Komisji Ligi, która sprawdzała nasze materiały i potwierdzała identyfikację. Dziś, po zmianie ustawy, można złożyć wniosek do prezesa klubu o ponowne rozpatrzenie sprawy. Następna ścieżka odwoławcza to już sąd administracyjny. Dlatego właśnie musimy dokumentować wszystkie przypadki, by później na rozprawie móc wykazać swoje racje.
Jaka jest skuteczność kominiarki przy monitoringu?
Jeżeli ktoś używa jej w sposób świadomy i zaplanowany, to bardzo trudno jest nam taką osobę znaleźć. Jeżeli natomiast – tak jak to miało miejsce w meczu z Borussią – kominiarka zakładana jest spontanicznie, tuż przed wbiegnięciem na trybunę, to tego typu zabieg nie daje żadnej anonimowości, a my mamy ułatwione zadanie. Najlepsze przykłady skutecznego maskowania się zazwyczaj mamy przy odpalaniu pirotechniki. Na trybunie pojawia się sektorówka, a pod nią kibice przebierają się, zakładają kominiarki, zamieniają się strojami, a nawet butami. Zdarzały się przypadki, że identyfikowaliśmy osoby po nietypowym obuwiu, ale dziś kibice potrafią się przed tym bronić zakładając jakieś worki lub zaklejając buty taśmą. Tego typu przypadki są najtrudniejsze, czasem niemożliwe do rozwiązania.
A inne ograniczenia?
Chociażby kontrola przy bramkach. To nie jest kontrola osobista, do której nie mamy uprawnień – od tego są inne służby. My staramy się to robić w miarę dokładnie, ale są to działania powierzchowne, bo nikt nie zdejmuje ubrań. Jeżeli ktoś włoży sobie w majtki alkohol czy racę, nie zawsze mamy możliwość je znaleźć. Jeżeli ktoś zrobi to dobrze, wniesie je na stadion. Teraz dodatkowo ludzie mają grubsze kurtki, co także nie sprzyja skuteczności naszych działań. Dla nas najważniejsze jest jednak zagrożenie terrorystyczne. Wiadomo, nie przepuścilibyśmy kogoś w kamizelce z materiałem wybuchowym, znaleźlibyśmy też broń. To pod tym kątem dokonujemy sprawdzenia.
Czy systemy rozpoznawania twarzy to dziś kompletne science-fiction?
Teoretycznie ich użycie jest możliwe, ale nie znam stadionu na świecie, gdzie jest to stosowane. Po pierwsze, to kosztuje ogromne pieniądze. Po drugie, bardzo spowolniłoby wejście na stadion. My obecnie otwieramy bramki dwie godziny przed meczem, ale często kibice przychodzą na ostatnią chwilę. I jest to problem, zwłaszcza kiedy trzeba wpuścić 26 tysięcy osób. Spowolnienie wejścia na stadion to wywoływanie potencjalnych problemów. Długie czekanie w tym samym miejscu i napór tłumu sprawiają, że pojawiają się złe emocje, a to przekłada się na wydarzenia na trybunach. Dziś staramy się, by procedury wejścia i przeszukania były robione płynnie i bez czekania. Kolejnym elementem rozpoznawania twarzy jest konieczność posiadania biometrycznych zdjęć kibiców. Przez te trzy aspekty takich rozwiązań nie stosuje się w praktyce.
Jak oceniłby pan wasze zaawansowanie technologiczne?
Pod względem zaawansowania technologicznego nie jesteśmy słabeuszami, myślę że jest to dobra przeciętna. Jak jeździmy na europejskie mecze, często obserwujemy, że nasz monitoring jest znacznie lepszy niż klubów, z którymi gramy. Ale też nie możemy się porównywać z potęgami, jak Bayern Monachium, gdzie wydaje się miliony euro na kamery o bardzo wysokiej rozdzielczości. U nich obraz trybuny składa się z kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu kamer, dzięki czemu można sprawdzić kibicowi kolor oczu czy przeczytać drobny nadruk na koszulce. My jednak nie mamy się czego wstydzić. Kluczowe jest tu wyważenie kosztów i korzyści związanych z kontrolą.
* * *
Tak prezentuje się stadionowe centrum dowodzenia Legii. Podczas meczów pracuje tu człowiek od wsparcia technicznego, czterech operatorów, kierownik ds. bezpieczeństwa, koordynator służb medycznych, dwóch koordynatorów służb straży pożarnej, dyrektor ds. bezpieczeństwa i – w przypadku imprez podwyższonego ryzyka – obserwatorzy z Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego m.st. Warszawa.
* * *
Kiedy już kibica się namierzy, można mu wytoczyć proces – co Legia teraz zamierza robić.
– Im więcej masz do stracenia, tym większa szansa, że będziesz się dobrze zachowywał. Z tyłu głowy musisz mieć świadomość, że w najbardziej niekorzystnym dla ciebie wariancie będzie cię to kosztować ogromne pieniądze. Mówimy o milionach złotych. Całości strat i tak nie odzyskamy, wiemy o tym, ale chcemy dać sygnał, pokazać, jak można działać – mówi Seweryn Dmowski, dyrektor komunikacji w Legii. – W Polsce to będzie pierwsza sytuacja na taką skalę, ale w Europie takie przypadki były – dodaje.
– Jesteśmy na etapie opracowywania sprawy. Podstawy prawne i argumentację mamy przygotowane, ale wciąż zbieramy materiały dowodowe związane z uczestnictwem poszczególnych osób oraz ich identyfikacją. Na przygotowanie pozwów potrzebujemy jeszcze około miesiąca – mówi Marcin Melzacki, adwokat przygotowujący pozwy o odszkodowanie dla kibiców robiących burdy na meczu z Borussią Dortmund.
Czy coś się zmieniło w polskim prawie, że po raz pierwszy zdecydowaliście się wejść z kibicami na drogę sądową?
W systemie prawnym nie zmieniło się nic. Fakty są takie, że dziś jedyną odpowiedzialnością, jaką ponoszą kibice za naruszanie ładu i porządku na meczach piłki nożnej, jest odpowiedzialność karna bądź wykroczeniowa łączona z tzw. zakazami stadionowymi. Dotychczas nikt nie wiązał działania kibiców z realną szkodą majątkową, jaka jest wyrządzana klubom. Działo się tak dlatego, że możliwość realnego uzyskania odszkodowania była niewielka. Większość osób odpowiedzialnych za wyrządzane klubom szkody to nie są ludzie, których stan majątkowy pozwalałby pokryć odszkodowanie w pełnej kwocie. Ten aspekt odstraszał kluby od dochodzenia odszkodowania. Dziś jednak widać, że sytuacja wymyka się spod kontroli, i że dotychczasowe rozwiązania nie działają. To wciąż za mało, by sprawcy burd na stadionach uznali, że tego typu zachowania są nieopłacalne. My wciąż nie mamy takich regulacji, jakie obowiązują chociażby w Premier League, gdzie wysoka odpowiedzialność odszkodowawcza ponoszona jest niemal natychmiast. I to po prostu odstrasza. Musimy przecierać szlaki i pokazać, że takie rozwiązania są u nas możliwe. Nie może być tak, że ci, którzy powodują szkody – bardzo wymierne i w szerokim zakresie – pozostają poza odpowiedzialnością majątkową, w ogóle jej nie ponoszą. Nakładane są na nich najwyżej grzywny, które mają się nijak do szkód, jakie te osoby powodują.
Będziecie się powoływać na jakieś precedensy?
Precedensy z innych lig i innych systemów prawnych za wiele nam nie pomogą, bo musimy opierać się o prawo i zasady obowiązujące w Polsce. Kształtem regulacji, jakie u nas obowiązują, powinien zainteresować się świat polskiej piłki oraz ustawodawca. Cały temat należałoby porządnie przedyskutować. Wspomniana liga angielska wiele lat temu uchodziła za skrajnie niebezpieczną, ale zjawisko zostało wypchnięte poza Premier League, właśnie poprzez regulacje wprowadzone przez państwo oraz ligę. W Polsce nie ma tego typu korelacji pomiędzy odpowiedzialnością odszkodowawczą, a ogólnymi zasadami, według których organizowane są mecze piłki nożnej. Czas coś z tym zrobić, prędzej czy później to się musi zmienić. Dotychczasowe metody okazały się nieskuteczne. Nawet zakazy stadionowe nie odstraszają na dłuższą metę. Intencją Legii jest zmiana w tym zakresie – zbadanie ścieżki i wskazanie drogi.
Pamiętajmy też, że w Polsce prawo ogólnie nie sprzyja poszkodowanym, trzeba to głośno powiedzieć. System odszkodowań cywilnych temu nie sprzyja, i nawet nie mam tu na myśli piłki nożnej, bo widać to na różnych innych przykładach. Obowiązki, jakie ciążą na poszkodowanym w każdym postępowaniu sądowym, są bardzo rozległe i skomplikowane, czasem bardzo trudno im podołać z przyczyn obiektywnych. W tym kontekście my akurat mamy dobrą sytuację, bo klub nie jest bezbronny – posiada nagrania, system identyfikacji itd. Posiadamy materiał dowodowy, przynajmniej w części, ale to tylko część naprawdę skomplikowanej układanki.
Zdecydowaliście się pozwać kibiców solidarnie. Jak to będzie wyglądać w praktyce?
Chcemy pokazać, że w pewnym sensie oni postępują solidarnie i wszyscy są odpowiedzialni za szkody, które wywołują. W polskim prawie odpowiedzialność solidarna polega na tym, że każdy odpowiada do wysokości całej kwoty szkody. Jeżeli jeden z nich będzie miał odpowiedni majątek, pieniądze zostaną ściągnięte od niego i to on będzie musiał na własną rękę dochodzić zwrotu pieniędzy od pozostałych. Naszym zadaniem jest tylko wskazanie, od kogo dochodzimy odszkodowania i udowodnienie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy ich zachowaniem, a szkodą, jaką poniósł klub. To już bardziej skomplikowane.
A czy charakter czynu – czyli przemoc, a nie zachowania rasistowskie – będzie mieć jakieś znaczenie w postępowaniu?
To ułatwia sprawę w tym sensie, że bezprawność działania sprawców jest oczywista. Każda z tych osób złamała prawo, a także regulamin obowiązujący na stadionie. Mamy więc bezprawność czynu ze skutkiem, jakim jest szkoda majątkowa po stronie klubu. Jeśli ich odpowiedzialność wykroczeniowa lub karna jest przesądzona, sąd cywilny będzie związany tym, co w zakresie działania danego kibica zostało stwierdzone w orzeczeniu.
W jaki sposób określona zostanie kwota odszkodowania?
To skomplikowana sprawa, pracujemy nad tym. Będzie to kwota adekwatna do wyrządzonej szkody. Na nas, czyli na stronie powodowej, ciąży obowiązek i konieczność udowodnienia tej szkody, musimy to zrobić wszelkimi możliwymi środkami, jakie mamy do dyspozycji. Absolutnie nie wykluczamy powołania się na zewnętrzne podmioty oraz wszelkie dostępne materiały.
Czy nie lepiej byłoby skupić się tylko na wymiernych kwotach, jak ta z dnia meczowego, i odpuścić straty wizerunkowe, których wartość stosunkowo łatwiej podważyć?
Dotyka pan trudności związanej z samą konstrukcją pojęcia szkody jako skutku działania sprawcy. Strata z dnia meczowego to oczywiście jasny i czytelny skutek zachowania nieodpowiedzialnych kibiców. To jest wymierna kwota. Odpowiedzialność wobec sprawców musi jednak uwzględniać wszystkie okoliczności i być zindywidualizowana.
Jak długo może potrwać tego typu postępowanie?
Niestety, czas trwania procesów w Polsce wydłuża się, to moja własna obserwacja. Obiektywnie rzecz biorąc wiele zależy, jaką strategię przyjmie druga strona w postępowaniu. To może być od 6-8 miesięcy nawet do 3-4 lat, jeśli włączymy w to postępowanie apelacyjne. Mogę panu powiedzieć, że w Sądzie Apelacyjnym czeka się 12-15 miesięcy tylko na rozpatrzenie apelacji. A tutaj zakładamy, że apelacja na pewno będzie miała miejsce, więc z urzędu dochodzi nam dodatkowy rok.
A kiedy pozwy trafią do kibiców i jakiego rzędu kwota zostanie w nich wpisana?
Co do kwoty, to nie chciałbym o niej mówić, bo prace jeszcze trwają. Na pewno będzie ona dotkliwa, wielomilionowa. Szacując stan zaawansowania prac, potrzebujemy jeszcze przynajmniej miesiąca, ale oczywiście ostatnie słowo będzie należeć do zarządu Legii. Zanim złożymy pozwy, a sąd je doręczy pozwanym, może upłynąć nawet do trzech miesięcy.
* * *
Jak się już mleko rozleje, to trzeba posprzątać. Ale lepiej zapobiegać, niż potem wytaczać procesy. A za zapobieganie w dużej mierze odpowiedzialny jest Mateusz Szymański, koordynator ds. kibiców.
– To funkcja wprowadzona przez UEFA. Niektóre kluby na tym stanowisku umieszczały np. panią Grażynę z sekretariatu, co było fikcją. Ale UEFA chce, by takim koordynatorem był ktoś faktycznie będący blisko środowiska kibiców, ktoś kto może pewne sprawy na bieżąco rozwiązywać – mówi Seweryn Dmowski.
Mateusz nie był aktywnym kibicem, za to trenował w Legii pięciobój nowoczesny, jeszcze jako dzieciak. Z tamtych czasów znał go Bogusław Leśnodorski.
– Pojawiłem się między kibicami jakieś trzy lata temu i dość szybko zostałem zaakceptowany. Bo to jednak ważne, by taką akceptację zyskać. Bez tego niczego się nie osiągnie. Moją rolą jest wiedzieć, co się może wydarzyć, namierzać potencjalnie niebezpieczne miejsca, reagować na bieżąco. Gasić ogniska i chronić przed pożarem. Moją wielką porażką jest ten mecz z Borussią, bo wtedy niczego nie wiedziałem. Pierwszy raz poczułem, że w ogóle nie spełniłem swojej roli. Dlatego podałem się do dymisji i będę na tym stanowisku tylko do końca roku – mówi.
– Rola Mateusza jest ściśle określona przez wytyczne UEFA i PZPN i my się w pełni dostosowaliśmy. Musi w odpowiednim momencie albo przekonać jakichś ludzi, by nie robili tego, co zamierzają, albo poinformować służby bezpieczeństwa, w którym sektorze stadionu trzeba wzmocnić ochronę – dodaje Leśnodorski.
– Generalnie jednak uważam, że udało mi się zrobić dużo pożytecznego. Z czym mieliśmy przez lata największy problem? Z treściami rasistowskimi, których teraz nie ma. Co i raz karano nas za wywieszane flagi. Ten problem dzięki wspólnej pracy wraz z prezesem Bogusławem Leśnodorskim udało się raz na zawsze zażegnać i to bez wywoływania jakichś protestów czy konfliktów. Dialogiem. Ponadto trzeba na wszystko patrzeć z odpowiedniej perspektywy. Weźmy na przykład to, co stało się w Madrycie. Dla klubu to ogromny problem wizerunkowy, natomiast z mojego punktu widzenia tak naprawdę zareagowaliśmy optymalnie i udało się niemal całkowicie ograniczyć niepożądane zachowania. Media mogły pokazywać cztery te same scenki w kółko, a naprawdę w takich warunkach mogło dojść do eskalacji i wielkich zamieszek. Zapobiegliśmy im. Trzeba biegać między ludźmi, prosić, wychwytywać silne jednostki i jakby pozyskiwać do swojej ekipy – która ma na celu ujarzmienie tłumu. Moją rolą często jest stanąć między kibicami a policją i z każdym negocjować. Właśnie ze względu na policję na mecze chodzę w marynarce. Kiedy ubiorę się bardziej elegancko, mam szansę na jakikolwiek posłuch u stróżów prawa.
Po prawej Mateusz Szymański, obok niego dyrektor ds. bezpieczeństwa, Bogdan Kuzio.
To właśnie Mateusz zna słynnego już „Czerwusa”, czyli byłego (?) gangstera. – Znam, to prawda. Moją rolą jest znać ludzi. Zresztą, nie chcę by to źle zabrzmiało, ale oni bywają bardzo pomocni. To znaczy jeśli chcemy coś na szybko osiągnąć, rozładować jakąś sytuację, zapobiec czemuś, to trzeba rozmawiać z kimś, kto ma posłuch. W tym środowisku posłuch często wynika z warunków fizycznych czy też specyficznej przeszłości – mówi.
– Co nie zmienia faktu, że kiedy tylko okazało się, że podczas meczu z Borussią biegał nie po tej trybunie, na którą miał bilet, od razu daliśmy mu zakaz stadionowy. Nie brał udziału w bijatyce, ale znalazł się nie na swoim miejscu, taką ma wpisaną podstawę prawną – kontynuuje.
– Nie poruszam się wśród aniołków, wiem o tym – mówi Mateusz. – Ale dlatego właśnie chcę być blisko nich, mieć ich w jednym czasie w jednym miejscu. Widzieć co się dzieje. Jestem od tego, by przedstawiać konsekwencje. Panowie, jeśli zrobicie to i to, wtedy zdarzy się to i to. To dla klubu, a to dla was. I muszę przyznać, że podobne rozmowy wielokrotnie okazywały się bardzo skuteczne.
Kto zastąpi Mateusza, jeszcze nie wiadomo. A może nikt? Może jednak zapadnie decyzja, że powinien pracować dalej. Na razie widać, że przeżywa ostatnie zawirowania. Chodzi po pokoju, nerwowo pali papierosy.
– To nie jest łatwa praca. Człowiek wkłada w nią dużo serca, ale prędzej czy później problemy i tak cię dogonią – podsumowuje.
* * *
I tak to działa – ktoś próbuje zapobiec. Jak mu się nie uda, to ktoś próbuje zidentyfikować. Ktoś inny wydaje zakaz, a jeszcze kolejna osoba – wytacza proces.
O ile łatwiej pracowałoby się w klubie piłkarskim, który zajmuje się wyłącznie… piłką nożną.
MICHAŁ SADOMSKI
KRZYSZTOF STANOWSKI
Fot. FotoPyK