Kibice szkockiego Hibernian zaczynają uwielbiać Artura Boruca. Polski bramkarz w meczach z tym klubem regularnie puszcza szmaty. Z tego względu… fani Hibs założyli fan-klub reprezentanta Polski. “Zasłużył na to. To najlepszy bramkarz, jaki kiedykolwiek grał dla naszej drużyny” – piszą w komentarzach. Nazywają go też oczywiście świętym (“Holy Goalie”) oraz darem z niebios. “Ł»aden inny piłkarz w pojedynkę nie dostarcza nam tylu punktów, co właśnie nasz kochany Artur” – czytamy na forach. W zasadzie kto tylko umie pisać, ten siada do klawiatury i szydzi z Polaka.
Mit Boruca jako niepokonanego bramkarza, ratownika w sytuacjach beznadziejnych, herosa pola karnego powoli odchodzi w niepamięć. Reprezentanta Polski nie boją się już ani fani Glasgow Rangers, ani kilku innych zespołów. Wszyscy już mają poczucie, że po pierwsze Borucowi da się strzelić gola, a po drugie – jak się nie da, to on sam sobie strzeli. Zrobi na przykład coś takiego…
Albo takiego…
Albo takiego (po minucie)…
Albo takiego (na początku i pod koniec)…
Choć brzmi to niewiarygodnie, Boruc powoli staje się Cabajem szkockiej ligi. Wiadomo, że żartuje się z niego właśnie dlatego, że wcześniej był bardzo dobry i teraz stał się własną karykaturą. Ale ten jego upadek jest naprawdę przykry. Kiedy tylko się wydaje, że to już naprawdę dno, że kolejnego babola puścić nie sposób – Boruc udowadnia, że jednak można. Efekt taki, że na stadionach fani przeciwnych drużyn śpiewają piosenki wielbiące go…
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT