Wyobraźcie sobie taką sytuację: w końcu udaje wam się zaprosić na randkę dziewczynę z waszych mokrych snów. Idziecie do fajnej knajpki, świetnie razem się bawicie, lecz co ważniejsze – czujesz, że też wpadłeś jej w oko. No więc odprowadzasz ją pod same drzwi i w momencie, w którym już paść ma kluczowe pytanie, robisz coś kompletnie kompromitującego. Dajmy na to – puszczasz brzydkiego bąka, tym samym kończąc świetnie zapowiadający się wieczór.
Historyjka ta tylko z pozoru jest z tzw. dupy. Ma związek z meczem Wisły Płock z Górnikiem Łęczna, wydaje nam się bowiem, że właśnie tak jak jej bohater musiał się dziś czuć Giorgi Merebaszwili. Mógł być postacią numer jeden tego spotkania, mógł strzelić hat-tricka. Wszystko robił bardzo dobrze, ale do kluczowego momentu, w którym trzeba było wepchnąć piłkę do siatki. Wtedy widzieliśmy strzały, które uznać można właśnie za takie brzydkie bąki. Na przykład ten.
Za to kochamy @_Ekstraklasa_ 😂😂😂 pic.twitter.com/21EzW4kYQE
— Grzeniu (@Grzeniu8) 22 października 2016
Poza tym jeszcze jedno pudło i strzał w Prusaka. I tak przez Gruzina zamiast prowadzenia 3-0 mieliśmy bezbramkowy remis po pierwszej połowie. Generalnie prosta jest historia tego spotkania. Wisła Płock była lepsza, ale trzy punkty jadą do Łęcznej (pierwsze zwycięstwo na wyjeździe w tym sezonie), bo Górnik był skuteczniejszy.
85 minut meczu upłynęło nam pod znakiem pomyłek i długich fragmentów nudy. Mylił się nie tylko Merebaszwili, ale też np. Kante czy Bonin. Co gorsza mylił się również sędzia Tomasz Kwiatkowski, który najprawdopodobniej:
– powinien podyktować karnego dla Górnika za uderzenie łokciem Bozicia na linii pola karnego (skończyło się na wolnym),
– nie powinien odgwizdywać spalonego Kante, w sytuacji w której Hiszpan po podaniu Recy wyszedł sam na sam z Prusakiem.
I tak nam się to średnio ciekawie spotkanie powoli zbliżało ku końcowi, aż nagle piłkarze obu drużyn przypomnieli sobie, że w tej zabawie chodzi jednak o strzelanie bramek. I tak najpierw Piesio wykorzystał piękne, przytomne podanie Danielewicza. Dwie minuty później Kante za drugim razem wykończył wrzutkę Stępińskiego. A na koniec, gdy sędzia miał już odesłać piłkarzy do szatni, piłkę do bramki po dośrodkowaniu Drewniaka z rożnego wbił sobie Kiełpin.
Równie piękna, co niespodziewana przejażdżka karuzelą. Panowie (no może poza tobą, Seweryn), nie można było tak z godzinę wcześniej?
Wisła przegrywa trzeci mecz z rzędu, lecz znów więcej w tym pecha niż braku piłkarskiej jakości czy słabej gry. Co nie zmienia faktu, że będzie tych punktów na koniec trochę brakować. Na przyszłość radzimy zaopatrzyć się w podkowy też inne amulety.
Fot. 400mm.pl