Wielką piłkę oglądali nie tylko w telewizji. Obaj – choć są w różnym wieku i ich drogi wyglądały nieco inaczej – spędzili w końcu po kilka lat w jednym z najlepszych klubów na świecie, dzieląc szatnię z piłkarzami takimi, jak chociażby Lionel Messi czy Gerard Piqué. Dziś natomiast wspólnie występują w Śląsku Wrocław. O szkółce Barcelony, płaczącym Diego Capelu, sikaniu na łóżka w La Masii, pobycie w Manchesterze City, piłkarzach ze ścisłego topu, z którymi mieli styczność, grze na Santiago Bernabéu, zacofaniu w Kazachstanie oraz o kilku innych, nie mniej interesujących kwestiach porozmawialiśmy z Sito Rierą i Joanem Románem.
Obaj jesteście byłymi piłkarzami Barcelony, jednak wasze drogi trochę się od siebie różniły. Ty, Sito, trafiłeś do La Masii w wieku 12 lat, jednak pochodzisz z Balearów. Jak więc doszło do twoich przenosin do stolicy Katalonii?
Sito: Z reprezentacją Balearów występowaliśmy w mistrzostwach Hiszpanii i udało nam się wygrać po raz pierwszy w historii. W półfinałach wyeliminowaliśmy Katalonię, więc siłą rzeczy ludzie z Barcelony widzieli mnie w akcji. Wpadłem im w oko. Po roku przyjechali zobaczyć dwa czy trzy moje mecze i stwierdzili, że chcą mnie u siebie. Gra dla najlepszych zespołów jest marzeniem każdego dzieciaka. Koniec końców wylądowałem w La Masii.
Jak zareagowali na propozycję z Barcelony twoi rodzice?
Sito: Szczerze mówiąc, bardzo źle. Za pierwszym razem w ogóle mi o niczym nie powiedzieli, nie wiedziałem, że dostałem list z Barcelony. Rok później przyszedł kolejny, tym razem rodzice zdecydowali, że mi go przekażą. Kiedy wróciłem któregoś dnia ze szkoły, powiedziałem: “Chcę tam pojechać”. Na początek sprawdzali zawodników w Portugalii, graliśmy z Porto, Sportingiem… No i zostałem. Tak czy owak rodzice nie byli zbyt zadowoleni, miałem 12 lat. Moje odejście z domu w tym wieku musiało być dla nich bardzo trudne.
Dla ciebie też pewnie nie było to łatwe.
Sito: Żeby dostać się do Barcelony z Majorki, trzeba lecieć z wyspy samolotem. Kiedy jednak jedziesz robić coś, co lubisz, jest dużo łatwiej. Rodzice mogli mnie jednak odwiedzać co dwa tygodnie, więc z czasem było już coraz lepiej.
Jak wspominasz pierwsze dni w La Masii?
Sito Tak naprawdę nie były dla mnie ciężkie. Inni chłopcy strasznie tęsknili za rodziną, płakali. Kojarzysz Diego Capela? Płakał dosłownie dzień w dzień. Godzinami. Było takich przypadków więcej. Ja jednak nie byłem jednym z nich. Mam dobre wspomnienia z pierwszych tygodni. Bardzo podobała mi się Barcelona. Przyjeżdżałem z małej miejscowości, więc miasto wydawało mi się olbrzymie. Chodziłem do szkoły, popołudniami trenowałem… Każdego dnia było co robić. Dużo trudniej było w weekendy. Zostawałeś sam, nie było przy tobie ani rodziców, ani przyjaciół. Soboty i niedziele były najgorsze.
Czy w stosunku do graczy pochodzących z dalszych stron panowało inne podejście?
Sito: Nie, wszyscy byli traktowani na równi. Przynajmniej przez trenerów czy nauczycieli. Chłopakom z Barcelony czy Katalończykom nieraz jednak nie za bardzo podobało się, że przyjeżdża do nich ktoś z zewnątrz. Myślę jednak, że to normalne, ponieważ – jakkolwiek spojrzeć – stanowiliśmy dla nich konkurencję. Z biegiem czasu zaczynaliśmy jednak stanowić rodzinę i nikt nie miał z nikim problemów.
Jak wyglądał typowy dzień w La Masii?
Sito: Wstawałeś o 8:00, schodziłeś do stołówki, potem jechałeś autobusem linii 75 do szkoły, podróż trwała koło 25 minut. Jeździliśmy wszyscy razem, również ze starszymi rocznikami. Czasami było nas po czterdzieści osób z samej szkółki. Postronnym osobom, które z nami jeździły mogło się wydawać, że jesteśmy jakimiś chuliganami. Śpiewaliśmy w tym autobusie… Jeden z nas był z Andaluzji, podpuszczaliśmy go więc “dawaj Farruquito (urodzony w Sewilli znany hiszpański śpiewak – przyp. red)”. Wszyscy klaskali, masakra (śmiech). Potem oczywiście szliśmy na zajęcia. Mieliśmy o tyle fajnie, że kończyliśmy już o 14:00, bo w innych szkołach siedzieli do 17:00. Wracaliśmy coś zjeść, potem pół godzinki siesty, w końcu w Hiszpanii to bardzo ważne, następnie spotykaliśmy się z dodatkowym nauczycielem i odrabialiśmy lekcje. O 18:00 czy o 19:00 przychodził czas na trening. Potem wracałeś do ośrodka, jadłeś i każdy zajmował się czym chciał. Jedni grali sobie w piłkarzyki, inni w pokoju uczyli się do sprawdzianów, oglądali telewizję, inni nie robili nic…
Joan Román: Coś mi się wydaje, że niewielu powtarzało materiał do klasówek (śmiech)
Sito: To prawda, bardzo niewielu (śmiech). Ale z tego co pamiętam, któryś z nas potem nawet został lekarzem. O 22:00 tak czy owak byłeś już kompletnie wyczerpany. Noce były jednak długie, nie brakowało takich, którzy lubili wywinąć jakiś numer. Tak, to był problem, szczególnie przez pierwszy rok (śmiech). Raz wrzucali ci sałatkę do łóżka, czasami nawet sikali na nie. Nie wszystkim, ale jeśli kogoś nie lubili, sikali mu na łóżko albo pryskali je bitą śmietaną, sypali cukrem w twarz podczas snu… Pierwszy rok był jak w wojsku.
Jeśli miałeś słabe oceny, nie grałeś?
Sito: Czasami czymś takim grożono. Mieliśmy takiego jednego małego Cygana, który w ogóle się nie uczył. Chodził do szkoły i zasypiał, oblewał wszystko. Raz chcieli go trochę postraszyć, więc posadzili go na ławce. Strzelał jednak dużo goli, więc koniec końców musiał grać. To jednak prawda, że w La Masii pilnowali wyników w nauce. Gdy kończyłeś 17 czy 18 lat i zaczynałeś się ocierać o drugą drużynę, to już była twoja sprawa. Do 16 roku życia jednak mocno cisnęli.
Ty z kolei, Joan, trafiłeś do Barcelony w nieco inny sposób. Zanim bowiem wylądowałeś w drugiej drużynie “Blaugrany” Najpierw trafiłeś z Espanyolu do Manchesteru City. W jaki sposób wylądowałeś w Anglii?
Joan Román: W Espanyolu trenowałem od dziewiątego roku życia, w sumie spędziłem tam sześć lat. Miałem bardzo dobre ostatnie trzy sezony, powoływano mnie do reprezentacji Katalonii, reprezentacji Hiszpanii… Interesowało się mną wówczas wiele klubów, wśród nich było też właśnie City. Zawsze marzyłem o grze w Premier League. Kiedy więc przyszła oferta, wraz z rodziną stwierdziłem, że pojadę do Anglii.
Też wyjeżdżałeś w bardzo młodym wieku, na dodatek do obcego kraju. Jak wyglądało starcie tak młodego chłopaka z Anglią, która dla Hiszpanów bywa nieraz mocno specyficznym krajem.
Joan Román: Ja ogólnie od zawsze bardzo łatwo przyzwyczajałem się do nowych sytuacji w życiu. Wiadomo, obcy kraj, obcy język… Kluby w Anglii opłacają jednak rodziny, które się tobą opiekują. Wszystko było nowe, jednak też robiono dużo w tym kierunku, bym zaadaptował się jak najszybciej. Prędko też dobrze opanowałem sam język.
Musieli cię pilnować, żebyś nie wymykał się po nocach?
Joan Román: Ja akurat nigdy nie miałem buntowniczego charakteru. Sam dom też znajdował się na obrzeżach, więc nawet nie za bardzo było dokąd uciekać (śmiech).
Jakie są główne różnice między szkoleniem młodych zawodników w Hiszpanii i Anglii?
Joan Román: Do pewnego wieku wszystko w gruncie rzeczy wygląda mniej więcej tak samo. Trenuje się w podobny sposób. Czułem się może nieco inaczej, ponieważ przyjechałem z innego kraju, a po zajęciach nie wracałem do rodziny. Wielkich różnic jednak nie było. Być może trochę większy nacisk kładło się na przygotowanie fizyczne, więcej ćwiczyło się na siłowni, ale zauważ, że w ostatnich latach wielu hiszpańskich i portugalskich trenerów czy piłkarzy udaje się do Anglii i adaptuje się bardzo szybko.
Mówi się, że w Anglii często popełnia się błąd polegający na płaceniu zbyt wygórowanych pensji młodym piłkarzom, którym potem szybko przez to odbija. Czy rzeczywiście da się to tak zauważyć?
Joan Román: To prawda. W rezerwach zawodnicy, którzy tak naprawdę niczego jeszcze nie osiągnęli, dostawali bardzo duże pieniądze. Jeśli nie potrafisz tego kontrolować i nie masz w otoczeniu nikogo, kto potrafiłby cię odpowiednio poprowadzić, zaczyna to wywierać na ciebie zły wpływ. Niektórym zaczynało się wydawać, że dokonali już czegoś wielkiego, choć nie zrobili jeszcze tak naprawdę nic.
Miałeś okazję trenować z pierwszą drużyną?
Joan Román: Tak. Rezerwy i pierwszy zespół miały zajęcia w tym samym miejscu. Akademia znajduje się gdzie indziej. Teraz City ma mega szkółkę wybudowaną za olbrzymie pieniądze, ale za moich czasów rezerwy i pierwsza drużyna trenowały obok siebie. Wiele razy brałem udział w treningach z pierwszym zespołem, jednak nie udało mi się zadebiutować, skończyło się na chęciach. Znajdowałem się w kadrze na Ligę Europy, ale nie zagrałem ani razu.
Kto z tamtej drużyny robił na tobie największe wrażenie pod względem piłkarskim czy też jako osoba?
Joan Román: Imponował mi Carlos Tévez. Przedtem mogłem o nim tylko usłyszeć, ale kiedy miałem okazję go poznać… Patrzyłeś na niego i odnosiłeś wrażenie, że on nie wygląda jak stereotypowy piłkarz. Potem wychodził na boisko i wyprawiał cuda.
Co masz na myśli, mówiąc, że nie wyglądał na typowego piłkarza?
Joan Román: Trudno powiedzieć… Wygląd, styl bycia, sposób zachowania. Gdyby ktoś go osobiście poznał i nie wiedział, że jest piłkarzem, nigdy by się tego nie domyślił. Ciężko to wytłumaczyć. Kiedy jednak wychodził na boisko, był pierwszy do pressingu, do odbierania piłek, strzelał, asystował… Fenomen.
A Agüero?
Joan Román: Miał olbrzymie, wyrzeźbione uda. Nikt nie miał takiego przyspieszenia, jak on. Tak naprawdę w tamtej drużynie było tak wielu świetnych zawodników… David Silva z piłką przy nodze był niczym czarodziej.
Czy z racji tego, że Silva również jest Hiszpanem, miałeś z nim jakiś szczególnie dobry kontakt?
Joan Román: Często ze sobą rozmawialiśmy, ale tak naprawdę najlepsze relacje łączyły mnie z Pablo Zabaletą. O nim rzeczywiście mogę powiedzieć, że jest moim przyjacielem. Bardzo mi pomagał od samego początku. Do dziś zresztą utrzymujemy kontakt.
Po trzech latach w City trafiłeś w końcu do Barcelony. Zapłacili za ciebie ponad milion euro.
Joan Román: Prawda. To była końcówka mojego trzeciego roku pobytu w Manchesterze. City przechodziło wówczas wiele zmian. Szejk zaczął coraz więcej inwestować w klub. W takich sytuacjach młodych graczy zazwyczaj odstawia się gdzieś na bok i sprowadza się bardziej medialnych piłkarzy. O wiele trudniej było się w tej sytuacji przebić na stałe do pierwszego zespołu. Pojawiła się oferta z Barcelony, więc nie zastanawiałem się długo. Dostałem przecież szansę na powrót do domu. Tak jak powiedział Sito, każdy marzy o grze dla wielkich zespołów.
Obaj także graliście w Espanyolu. Co różni ten klub od Barcelony?
Joan Román: Twoja kolej, Sito, za długo już gadam (śmiech).
Sito: W Espanyolu spędziłem tylko rok, mój ostatni w Hiszpanii zresztą. Dla mnie największą różnicą jest sposób gry. W Barcelonie od małego uczą cię jednego stylu. Od najmłodszych roczników do pierwszej drużyny wszędzie gra się tak samo i niezależnie od tego, co się dzieje, styl ten jest absolutnie nie do ruszenia. Espanyol również ma bardzo dobrą szkółkę, z której później wielu zawodników wypływa na szerokie wody, jednak preferuje się inną filozofię gry. Nie powiem, że gorszą czy lepszą. Inną.
Joan Román: Tak, jak mówi Sito. W Barcelonie dzieciak od małego ma zaszczepiony ten sam styl, co piłkarze pierwszego zespołu. W Espanyolu być może mają inną filozofię gry, ale również wpajają ci pewne wartości. Wiele przyjaźni z tamtych czasów przetrwało u mnie do dziś. Trochę szkoda, bo w Espanyolu mają bardzo dobrych graczy ze szkółki, ale kiedy przychodzi postawić ten ostatni krok i przebić się do pierwszego zespołu, nie stawia się na nich. Wielu zawodników odchodzi stamtąd jeszcze zanim zdążą zadebiutować w pierwszej drużynie. Myślę, że to właśnie tego najbardziej brakuje Espanyolowi.
Muszę cię o to zapytać, Joan. Bliżej ci do Espanyolu czy do Barcelony?
Sito: Dobre pytanie! (śmiech)
Joan Román: W Espanyolu byłem od dziewiątego roku życia, w Barcelonie przez trzy lata i również bardzo lubię ich oglądać. Moje serce jest podzielone (śmiech).
Sito: Coś nie może się zdeklarować. Ja za to mogę wprost powiedzieć, że jestem za Barceloną.
Joan Román: Ile lat byłeś w Barcelonie?
Sito: Osiem
Joan Román: I w Espanyolu przez rok. Widzisz, a ja byłem sześć w Espanyolu i trzy w Barcelonie.
Sito, za dzieciaka trenowałeś z Messim, z Piqué, z Fàbregasem… Co tu dużo gadać, niezły rocznik.
Sito: Jeden z najlepszych, jakie wypuściła Barcelona. Kiedy mieliśmy po 12, 13 czy 14 lat momentami było aż nudno. Do 15. roku życia to była masakra. Jeździliśmy na mecze i wygrywaliśmy po 23:0. Gdy byliśmy już nieco starsi, Cesc wyjechał do Anglii, Piqué też… Rocznik 87 wyszedł dobry. Jak wino.
Pamiętasz też pierwszy trening Messiego.
Sito: Przyszedł dwa czy trzy tygodnie po mnie. Nie wiem, czy ktoś już kiedyś to powiedział, ale w kubie byli ludzie, którzy – jestem przekonany – nie postawiliby na niego. Był mały, nie miał siły i niektórzy chyba wątpili w to, że jest w stanie grać na poziomie Barcelony. Kiedy jednak dostawał piłkę, było widać w tym jakość. Uważam jednak, że niektórzy zawodnicy i trenerzy w niego nie wierzyli. Nie przypuszczali, że jest zdolny dostać się do pierwszej drużyny i stać się najlepszym graczem w historii futbolu.
A jaki był z charakteru? To rzeczywiście taki introwertyk?
Sito: Bardzo spokojny, nie przejmował się resztą. Nie mówi zbyt dużo, większość trzyma w sobie. W piłce trafiają się jednak różni ludzie. Gdyby wszyscy byli jak Łukasz Madej, kluby zmieniałyby się w dyskoteki. To byłaby jakaś masakra. Messiego umieściłbym na jednym krańcu, Łukasza na drugim (śmiech).
A Piqué?
Sito: To też przypadek tej drugiej skrajności. Żartowniś, codziennie coś wywijał. Był też trochę masochistą. Gasił w szatni światło i chłopaki się na niego rzucali. Potem znów je zapalał, a wszyscy zachowywali się jak gdyby nigdy nic. Po czymś takim miał bardzo spuchnięte uszy, przy których cała głowa wydawała się mała. Ale podobało mu się to. Kiedy był starszy, pewnie już mu trochę przeszło, ale za dzieciaka lubił, gdy ktoś mu przywalił.
A co sądzicie jako Hiszpanie o całej tej otaczającego go polemice w kontekście reprezentacji?
Joan Román: Myślę, że tutaj można znaleźć wszystkiego po trochu. Gerard czasami lubi pośmiać się z Realu Madryt, dziennikarze zaś z kolei potem wszystko wyolbrzymiają, nadinterpretują niektóre rzeczy.
Sito: W Hiszpanii tak to już jest.
Joan Román: To trochę smutne, że więcej mówi się o aspektach pozasportowych niż sportowych, ale tak naprawdę w Hiszpanii często się tak dzieje.
Ty, Sito, podczas pobytu w drugiej drużynie Barcelony miałeś też styczność z Pepem Guardiolą.
Sito: Przez pierwsze lata moim trenerem był Quique Costa, prawdziwa legenda Barcelony, i w ostatnim roku, kiedy musiałem się zdecydować, czy zostaję czy odchodzę, przyszedł Guardiola. Zanim przeniosłem się do Espanyolu nie trenowałem pod jego okiem aż tak długo, ale był bardzo dobry. Świetny psycholog. Jest w stanie sprawić, że myślisz, iż jesteś lepszym zawodnikiem niż jesteś w rzeczywistości.
No właśnie, Guardiola jest w większym stopniu trenerem czy psychologiem?
Sito: Jest bardzo dobry. W ciągu dwóch czy trzech tygodni miałem z nim trzy spotkania. Trener musi rozmawiać ze swoimi piłkarzami. Musi ich znać, wiedzieć, co myślą. Musi nawiązać się jakaś więź. Szkoleniowcy, którzy nie rozmawiają ze swoimi podopiecznymi, mogą odnosić sukcesy jedynie na krótką metę. Można w ten sposób pociągnąć przez jeden sezon, ale nie wejdziesz tak na zwycięską ścieżkę na stałe.
Czy bycie wychowankiem Barcelony stanowi potem dodatkową presję? Nie oszukujmy się, gdziekolwiek nie odejdziesz, będzie się to za tobą ciągnąć.
Joan Román: To zawsze utrzymuje się gdzieś tam na powierzchni. Jest to jakaś presja, ale uważam, że w pełni pozytywna. Przychodzisz z Barcelony, z najlepszej szkółki na świecie… Presja zawsze jest dobra – dzięki niej stajesz się lepszy, z każdym dniem pracujesz coraz ciężej, by pokazać ten poziom.
Sito, kiedy przechodziłeś do Espanyolu, w pierwszej drużynie był już twój brat.
Sito: Albert, jak miało się okazać, rozgrywał tam swój ostatni sezon przed transferem do Liverpoolu. Odszedłem do Espanyolu, ponieważ bardzo działała mi na wyobraźnię wizja gry w jednej drużynie z moim bratem. Nie wiem, czy chodziło o brak szczęścia czy co tam jeszcze, ale w tamtym sezonie Espanyol zaliczył naprawdę bardzo udany start. Szanse na dostanie się do pierwszej drużyny były więc niewielkie. Ernesto Valverde praktycznie nie zmieniał składu. Pierwszym napastnikiem był Raúl Tamudo, a następny w kolejce – Jonatan Soriano. Trudno więc było złapać się chociażby do meczowej kadry. Czekałem na swoją szansę, ale się nie doczekałem. Ciężki rok. Stwierdziłem, że chcę zacząć od nowa za granicą. Wyjechałem więc do Grecji. Miałem już dwadzieścia lat i nie było czasu do stracenia.
Po wyjeździe za granicę liczyłeś na szybki powrót do Hiszpanii? Czy może miałeś oferty z kraju, ale mimo wszystko stwierdziłeś, że czas ruszyć w świat?
Sito: Zawsze była opcja pozostania w Hiszpanii, ale zależało mi na tym, by grać w najwyższej klasie rozgrywkowej, nieważne, w jakim kraju. Tak naprawdę wcale nie żałuję moich wyborów w trakcie kariery. Być może gdybym miał więcej cierpliwości, w końcu zacząłbym grać w Hiszpanii, ale tego również nie mogę być pewien. Być może zadebiutowałbym w Espanyolu albo też równie dobrze nie odnalazłbym się w Segundzie i przepadł na prowincji. Decyzja o wyjeździe z kraju, tym bardziej z Barcelony, do Grecji była trudna, ale nie żałuję.
W Grecji spędziłeś jak dotąd najlepsze lata kariery?
Sito: Przez te kilka lat grało mi się bardzo dobrze. Tak czy inaczej, najlepiej szło mi na Ukrainie. Tam też miałem okazję posmakować poważnej piłki. Przychodziłem do typowego przeciętniaka, a niedługo potem udało nam się z Czernomorcem wyjść z fazy grupowej Ligi Europy. Później przyszła jednak wojna i zespół się rozpadł. Gdybyśmy mieli możliwość kontynuowania projektu, być może nie zostalibyśmy mistrzami, bo rywalizowanie z Szachtarem byłoby dość skomplikowane, ale mogliśmy zajść wysoko.
Jak wyglądało w tamtym czasie życie na Ukrainie?
Sito: Na szczęście w Odessie było w miarę spokojnie, dobre miejsce do życia w porównaniu z resztą kraju. Tak czy siak, było ciężko, szczególnie przez pierwszy rok. W drużynie było kilku cudzoziemców, paru Brazylijczyków, przez co momentami mogłem się poczuć w jakimś stopniu, jak w Hiszpanii, ale było trudno. Ukraińcy są dość chłodni w obyciu i zamknięci w sobie. Lubię sobie pogadać i pożartować, ale tam były z tym problemy. Na boisku czułem się dobrze, ale poza nim napotykałem już przeszkody. W porównaniu z Ukraińcami, Polacy są zajebistymi ludźmi. Dużo weselsi i bardziej otwarci.
Wracając jeszcze do Barcelony, Joan, kilkukrotnie miałeś okazję przygotowywać się do sezonu z pierwszą drużyną. Liczyłeś na to, że w końcu uda ci się przebić na stałe czy jednak miałeś świadomość tego, że to wszystko bardziej swego rodzaju przygoda?
Joan Román: Dwa z okresów przygotowawczych przepracowałem z Tito Vilanową i jeden z Luisem Enrique. Jasne, miałem nadzieję na to, że uda mi się zaczepić na dłużej, ale to oczywiście nie było takie łatwe. Dużo też zależy od pozycji, moja była akurat obsadzona przez najlepszych zawodników na świecie (śmiech). Tak jak mówię, nadzieja była, ale też nie dramatyzowałem, gdy okazało się, że jednak trzeba poszukać szczęścia gdzie indziej. Podczas mojego drugiego roku pobytu w rezerwach Barcelony odszedłem zimą do Villarrealu. Marcelino zadzwonił do mnie i namawiał mnie do przyjścia. Żywiłem w związku z tym transferem spore nadzieje. Dobrze wspominam tamten etap, choć nie grałem tyle, ile myślałem, że będę grał.
Tak czy siak, jak już dostawałeś szanse, to przeciwko największym. Wszedłeś na pół godziny z Realem, a z Atlético wyszedłeś nawet w pierwszym składzie.
Joan Román: Fakt, wypuszczono mnie na najtrudniejsze mecze (śmiech). Starcie przeciwko Realowi będę pamiętał do końca życia, to był mój debiut w Primera División, na Bernabéu…
Z kim grało się trudniej?
Sito: Pewnie chciałbyś, żeby powiedział, że przeciwko Realowi, co!
Joan Román: Więcej rzeczywiście nabiegałem się przeciwko Realowi. Musieliśmy za nimi ganiać, ja przychodziłem tak naprawdę z drugiej ligi i nie byłem przyzwyczajony do takiego tempa. Szczerze mówiąc, nic przyjemnego (śmiech). Z Atlético wyszedłem w podstawowej jedenastce i już w większym stopniu wiedziałem, czego mogę się spodziewać. W tamtym meczu nie byliśmy też aż tak przyciśnięci do ściany (Atlético wygrało 1:0 – przyp. red).
Jak wspominasz debiut na Bernabéu?
Joan Román: Marcelino wysłał mnie w drugiej połowie na rozgrzewkę i bardzo liczyłem na to, że ostatecznie dostanę szansę na grę. Na pół godziny przed końcem spotkania trener mnie zawołał i powiedział, że wchodzę. Czy byłem poddenerwowany? Nie, ale już na boisku trudno było złapać oddech. Real zdecydowanie dominował. W każdym razie po zameldowaniu się na murawie nie masz czasu na to, by się denerwować. W końcu – jakkolwiek spojrzeć – robisz to, co lubisz najbardziej.
Sito, ty, podobnie jak Joan, również miałeś okazję spędzić przygotowania do sezonu z pierwszym zespołem. W drużynie byli wówczas Ronaldinho, Eto’o, Xavi, Iniesta…
Sito: Był też już z nami Messi. Za Rijkaarda byłem z pierwszą drużyną na tournée po Stanach Zjednoczonych. Ronaldinho dołączył wówczas do reszty jako ostatni. Świetne doświadczenie. Oczywiście marzyłem o tym, żeby dołączyć do tej ekipy na stałe, ale klub ściągał też nowych zawodników. Szanse na pozostanie były bardzo niewielkie. Tak naprawdę przed przyjściem Guardioli życie wychowanków było dużo trudniejsze. Mogłeś liczyć co najwyżej na grę w sparingach czy Pucharze Króla. Po przyjściu Pepa uległo to zmianie. Kto wyróżniał się w rezerwach, zawsze dostawał szansę na to, by pokazać się na tle pierwsze drużyny. Jeśli na treningach nie odstawałeś, mogłeś liczyć na występy.
Czy Ronaldinho rzeczywiście miał więcej talentu niż chęci do pracy?
Sito: Typowy, wesoły Brazylijczyk. Na treningach nie zapieprzał na sto procent, bo tego nie potrzebował. Wystarczyło, że dostawał piłkę i przesądzał o losach spotkania. Nie mogę też jednak powiedzieć, że podczas zajęć sobie spacerował. Kiedy musiał wykonać jakieś ćwiczenie , robił to. Tak czy owak i na treningach, i na meczach było widać, że to zawodnik z innej półki. Inni biegali, on nie musiał, bo gdy tylko miał futbolówkę przy nodze, odmieniał futbol.
No to dla kontrastu opowiedz o twoim pobycie w Kazachstanie.
Sito: Nie wiem, ilu Hiszpanów miało okazję tam grać. To był trudny, ale zarazem dobry piłkarsko moment w mojej karierze. Tak czy inaczej, Kazachstan jest 25 lat za Europą. Mieszkałem w Ałmatach, byłej stolicy, z której prezydent chciał zrobić, jak ja to mówię, Dubaj Zimna. To kraj kontrastów. Pustynia, na której podczas zimy jest minus 50 stopni. Oprócz nowych budynków nie ma nic. Ludzie przez mrozy nie wychodzą z domów. Nie ma nawet drzew, które byłyby cię w stanie choć trochę ochronić przed zimnem. Jedziesz tam i widzisz pustynię.
Mimo wszystko wytrzymałeś tam sporo czasu.
Sito: Szczerze mówiąc, tak. Żona mi powtarzała: “Dasz radę, dasz radę”. Ale nie mogłem już dłużej tego ciągnąć. Tak naprawdę moja żona była w tamtym czasie bardziej wytrwała niż ja. Sama gra w Kazachstanie również jest skomplikowana. Liczą się w zasadzie tylko dwa kluby. Kraj jest olbrzymi. Na jeden mecz musieliśmy lecieć trzy i pół godziny samolotem pod granicę z Gruzją. Trzy i pół godziny w jedną i w drugą stronę, by zagrać mecz. Szaleństwo. Poza tym, w miastach, które nie są Astaną i Ałmatami, żeby wrócić, trzeba było czekać do następnego dnia, bo nie było lotów. Ulice bez asfaltu, z błota… Wydaje ci się tam, że żyjesz w innym świecie. Cywilizacyjnie bliżej Afryki niż Europy.
A poziom czysto piłkarski?
Sito: Co roku to samo pytanie: Astana czy Ałmaty. Przedtem jeszcze w walce o tytuł liczył się Szachtior Karaganda, ale bardzo ucierpieli na kryzysie ekonomicznym. Reszta prezentowała poziom porównywalny do hiszpańskiej trzeciej ligi. Na trybunach nie było kibiców, przez co też trudniej się zmotywować. W Polsce masz nowe, ładne stadiony, na które przychodzi wiele osób, tam zaś widzisz bieżnię lekkoatletyczną dookoła murawy na zrujnowanym stadionie.
Joan, ty z kolei po wypożyczeniu do Villarrealu wróciłeś do Barcelony. Mogłeś zostać tam dłużej czy Marcelino otwarcie powiedział ci, że na ciebie nie liczy?
Joan Román: Od początku wiedziałem, że idę jedynie na wypożyczenie i raczej nie zostanę w Villarrealu. Zgodnie z planem wróciłem więc do Barcelony.
Później przyszedł czas na Portugalię.
Joan Román: Wiedziałem, że w Barcelonie dostanie się do pierwszej drużyny było praktycznie niemożliwe. Po trzech latach w Segunda División doszedłem do wniosku, że już czas najwyższy zrobić kolejny krok. Po sezonie wygasł mi kontrakt i wyjechałem do Bragi. Zadzwonił do mnie Paulo Fonseca, bardzo mu zależało na moim transferze. Pojechałem na miejsce, klub bardzo mnie zadziwił pod względem organizacji i infrastruktury. Wysoki, europejski poziom. To najlepszy klub w Portugalii, nie licząc wielkiej trójki – Porto, Sportingu i Benfiki. Zdecydowałem się więc skorzystać z oferty. Co prawda nie wierzę w przeznaczenie, ale muszę przyznać, że nie miałem tam szczęścia. Bardzo dobrze zacząłem sezon, strzelałem, asystowałem, później jednak odniosłem kontuzję kostki, której nie mogłem potem na dobre wyleczyć. Z czasem przestałem grać, więc wypożyczono mnie do Nacionalu. Tam kostka już jednak powiedziała “stop”.
Jest szansa, że po sezonie zostaniesz w Śląsku?
Joan Román: Na tę chwilę po zakończeniu rozgrywek wracam do Portugalii.
Rozmawiał Janusz Banasiński
Zdjęcie główne: Krystyna Pączkowska, slaskwroclaw.pl