Igor Lewczuk miał dziś pierwszą okazję, żeby stanąć oko w oko z gwiazdami piłki nożnej. Angel Di Maria, Edinson Cavani, Thiago Silva i tak dalej, te klimaty. Nazwiska robiące wrażenie, ale nie na Lewczuku – nie wymiękł i powiemy więcej – był jednym z lepszych w swojej ekipie. Natomiast Krychowiak oglądał mecz z pozycji do której powoli zaczyna nas i siebie przyzwyczajać, czyli siedzącej.
Na placu gry pomocnika nie oglądaliśmy ani przez minutę, przed nim w hierarchii są Motta, Verratti, Matuidi, a nawet Rabiot, który wszedł na boisko z ławki. Mamy już październik, dosyć lizania się po… oszukiwania samych siebie, że Grzesiek nie gra przez zmęczenie po Euro. Krychowiak w PSG jest tylko rezerwowym – po prostu.
Lewczuk ma za to pewne miejsce w składzie, bo jest taki jak dziś – pewny, odważny, grający inteligentnie. Szczególnie popisał się w obronie dwukrotnie – raz świetnie interweniował, gdy Lucas Moura wyłożył kilku jego kolegów, a Polak w ostatniej chwili zblokował jego strzał. Druga sytuacja to podanie Cavaniego do Di Marii. Lewczuk je przeciął, wyciągając nogę, jakby mierzyła ona kilkanaście centymetrów więcej niż w rzeczywistości.
Ale, żeby nie było za miło, bo przecież ostatecznie Bordeaux przegrało, to pytanie, czy przy drugim golu mógł zachować się nieco lepiej:
Cavani backheel goal vs Bordeaux (2-0)
هدف بالكعب جميييل من كافاني #PSG #Cavani pic.twitter.com/8ejkhB31kV
— Feras ⭐ (@TrueFeras) October 1, 2016
Odkopiemy wam fragment naszego wywiadu z Michałem Pazdanem:
Przed Niemcami prawie każdy z was zapowiadał, że idziecie po zwycięstwo, a Fabiański wypowiadał się dziś na konferencji w takim tonie, jakby mówił o obiedzie, a nie remisie z mistrzami świata.
Robert Lewandowski to zapoczątkował. Jakby to ująć? To taka normalność. Żeby nie wywyższać przesadnie tego, co robimy. To przygotowanie nie w dniu meczu, tylko przez dłuższy okres. Nie zachowujemy się tak, jakby to był najważniejszy mecz w karierze, tylko kolejna okazja, by pokazać, że umiemy grać. Kiedyś pewnie byśmy świętowali, a dziś podchodzimy na chłodno.
I właśnie tak odbieramy Igora Lewczuka. Przestawił się z ziemniaków i schabowego na creme brulee bez żadnych problemów żołądkowych. Po prostu dalej gra w piłkę na swoim niezłym poziomie. Nie robi mu różnicy, że teraz spotyka na boisku Di Marię i Cavaniego, a jeszcze miesiąc temu rywalizował w naszej słabej lidze. To pokazuje dużą pewność siebie Lewczuka, dobrze wszedł w towarzystwo. Towarzystwo na poziomie francuskiej Ligue 1.