Reklama

Kowalczyk: Grozny? Szok. Co chwilę budka, a tam żołnierze z kałachami

redakcja

Autor:redakcja

02 października 2016, 08:11 • 14 min czytania 0 komentarzy

Jak to możliwe, że grał dla klubu z miasta, w którym nie rozgrywał meczów, ani nie odbywał treningów? Czy woli ruskie disco od Paktofoniki? Dlaczego Kevin Kuranyi był lepszym ziomkiem od Aleksandra Kierżakowa i czy wszyscy rosyjscy trenerzy praktykują bieganie po lesie z niedźwiedziami brunatnymi, czy może to metody, które na wyłączność stosuje tylko Stanisław Czerczesow? O blaskach i cieniach gry w piłkę w Rosji – i nie tylko – porozmawialiśmy z Marcinem Kowalczykiem.

Kowalczyk: Grozny? Szok. Co chwilę budka, a tam żołnierze z kałachami

Słuchasz może Paktofoniki?

(śmiech) Domyślam się, czemu pytasz.

Pierwszy Marcin Kowalczyk jaki wyskakuje po wpisaniu Twojego nazwiska w Google to wcale nie ty, a właśnie aktor, który grał Magika – wiesz o tym?

Pozmieniało się trochę od filmu „Jesteś Bogiem”, trzeba koniecznie coś z tym zrobić! Bo teraz żeby mnie znaleźć, trzeba dopisywać „piłkarz”.

Reklama

A skoro zaczynamy od muzyki, to polska czy rosyjska? Bo trochę się z tą drugą pewnie osłuchałeś.

Raczej polskiej słucham, głównie hip hopu. Ale jest kilka hitów rosyjskich, które mam nagrane i czasami też sobie puszczę.

W szatni Ruchu już były grane?

Akurat mam płytkę z Rosji z muzyką klubową, ale to raczej jak grałem tam, to szła w głośnikach.

Rosja, Ukraina – łącznie spędziłeś na wschodzie aż sześć lat. Ofert z zachodu nie było, czy to kwestia podjętego wyboru?

Oferty były. Głośno o tym nie mówiłem, ale po tym jak skończył mi się trzyletni kontrakt z Dynamem, miałem poważną ofertę z zachodu. W międzyczasie dostałem jednak propozycję przedłużenia umowy w Dynamie i zdecydowałem się zostać jeszcze na dwa i pół roku. No i widzisz – nie udało się wypełnić tego kontraktu.

Reklama

Uśmiechasz się, co to był za klub?

Odpowiem tak – niezły klub z Niemiec.

Pierwsza, czy druga Bundesliga?

Pierwsza, nie pamiętam, czy oni już grali, czy wtedy akurat wchodzili do ligi… Dobra, nieważne (śmiech). Bo później ktoś mi wytknie, że tak nie było. Ale kontrakt już miałem na mailu, więc było bardzo blisko. Wtedy Marcin Mięciel grał w Bochum, spotkałem się z nim i bardzo mnie namawiał do tego, żeby pójść do Niemiec. Ale zdecydowałem się na Rosję i nie żałuję.

Piłkarsko najlepiej tam było chyba podczas pierwszego okresu, w Dynamie?

Na pewno. Mieliśmy młodą, ale bardzo ciekawą z perspektywy czasu drużynę. Sporo chłopaków z reprezentacji Rosji, gra lub grało choćby w Zenicie. Czy to Danny, czy Kierżakow. Pod względem piłkarskim – tak, tam było najbardziej konkretnie. Ale nie żałuję też okresu w Wołdze, w Tosnie, bo spotkałem w tych zespołach naprawdę niezłych piłkarzy, którzy wcześniej gdzieś pograli w poważnej piłce.

Poznałeś też w Dynamie młodego Kokorina. Już wtedy tak go nosiło po imprezach?

Wtedy był jeszcze faktycznie, bardzo młody, wchodził do drużyny, ale… ma swój styl i na razie go nie zmienia, tak to ujmijmy. Kokorin od najmłodszych lat zarabia duże pieniądze i lubi się z tym obnosić. Jego sprawa. Ale z drugiej strony to dobry piłkarz, jak widać to i to jakoś u niego idzie w parze.

No właśnie, mówi się, że w Rosji piłkarze są zagłaskiwani, że dlatego też mało kto decyduje się odchodzić na zachód.

Pod względem finansowym mają zbliżone warunki do tego, co mogą dostać poza granicami kraju, dlatego też wielu nie decyduje się na taki wyjazd. Nie wiem, czy obawiają się, że piłkarsko by sobie nie poradzili, może boją się czegoś innego. Na pewno też lepiej czują się u siebie w kraju, wśród swoich, to jest jasne. Po co wyjeżdżać, skoro w Rosji da się zarobić porównywalne pieniądze?

kowal

Jak przeglądałem, z jakimi zawodnikami grałeś w Rosji, to w samym Dynamie to była prawdziwa plejada osobowości. Woronin, Kierżakow… 

Z Kierżakowem na przykład nie miałem jakiegoś dobrego kontaktu, on żyje w swoim świecie i na żadne kawki czy coś się nie umawialiśmy. Był w porządku jako kolega z drużyny, ale bez wielkiej zażyłości.

A z kimś w Dynamie była taka bliższa komitywa?

Wtedy grał u nas Cwetan Genkow, z nim się dość mocno zaprzyjaźniłem, często całe dnie spędzaliśmy razem. Do dzisiaj mamy bardzo dobry kontakt. Ale dogadywałem się też z Andrijem Woroninem, z Denisem Kołodinem. Ogólnie szatnia była dość fajna, na początku nie robiły się jakieś grupki. To znaczy piłkarze, że tak powiem, bardziej egzotyczni, jak Danny czy Leandro Fernandes dużo czasu spędzali ze swoimi rodzinami, szybko uciekali po treningach. My z kolei, młodsza część szatni, często się spotykaliśmy gdzieś na mieście.

A, no i właśnie, zapomniałem że przecież miałem świetny kontakt z Kevinem Kuranyim! Wspomniałem tylko o Woroninie z tych graczy z przeszłością w Niemczech, dlatego dopisz koniecznie, że Kuranyi to jest mój bardzo dobry ziomek i przez ten okres, gdy byliśmy w klubie razem, to jak tylko mogliśmy, to się spotykaliśmy. Był jeszcze Adrian Ropotan, Rumun, też świetny gość, bardzo dobry przyjaciel. Jak mówiłem – na początku nie było jakichś grupek, ale gdy zaczęto sprowadzać więcej obcokrajowców, to się dobraliśmy z Kuranyim, Ropotanem, naturalnie stworzyła się taka paczka. My razem, Portugalczycy zawsze razem, no a Rosjanie w swoim gronie.

W sprawie wspomnianego transferu do Bundesligi radziłeś się Kuranyiego?

Nie, wspominałem tylko, że była taka opcja. Mówił, że mogłem skorzystać, ale dla mnie to był okres, w którym nie chciałem zmian, bo po trzech latach czułem się w Moskwie dobrze i stwierdziłem, że zostanę.

Łukasz Wiśniowski kiedyś na naszych łamach opisywał, jak był u Maćka Rybusa, wrzucał tam zdjęcia dzieciaków z pistoletami za paskiem. Spotkałeś się też z czymś takim?

Ja akurat miałem szczęście, że w fajnych miastach mieszkałem, bo w Moskwie, Niżnym Nowogrodzie i Sankt Petersburgu. Ale byłem kilka razy w Groznym i pamiętam, że pierwszy wyjazd to był szok. Co jakieś trzysta-pięćset metrów była budka, w której stali z kałachami. Wiadomo, że tam to są specyficzne części kraju, na pewno panują w nich trudniejsze warunki do życia, ale chłopaki też tylko na mecze jeździli do Groznego, bo mieszkali w Kisłowocku. Chociaż z drugiej strony, czy ten Kisłowock tak się różni od Groznego… Może zostawmy to bez komentarza, co? (śmiech)

Mówisz o mieszkaniu w Sankt Petersburgu, ale w tamtym czasie grałeś w klubie z… Tosna. To było dość dziwne, bo w tym mieście nie graliście meczów ligowych. Byłeś w samym Tosnie chociaż raz?

To było tak, że graliśmy w mieście, którego nazwy nawet nie umiem powtórzyć, przez pierwsze pół roku, jakieś dwieście kilometrów od Petersburga, ale same treningi mieliśmy w bazie FK Tosno. Dopiero później i one przeniosły się do Sankt Petersburga, na taki fajny mały stadionik, a graliśmy ligę na małej arenie na Pietrowskim, na stadionie Zenita. A teraz, żeby było ciekawiej, drużyna gra w jeszcze innym mieście, ale z tego co wiem, zaczęła się też budowa stadionu w Tosnie.

W tym klubie były chyba duże plany, powstał w końcu z myślą o mistrzostwach w Rosji, bo tamten region nie obfitował w duże kluby.

Dokładnie, tak naprawdę w Moskwie jest kilka drużyn, a w takim mieście jak Petersburg jest tylko Zenit. Myślę, że chcieli pod tym kątem zadziałać, żeby były jakieś małe derby czy coś w tym rodzaju. Tosno stało się takim zespołem, który szybko awansował do pierwszej ligi i cały czas są  rysowane przed nim plany, żeby wejść do elity. Jak przychodziłem do Tosna, to klub był drugi w tabeli, więc wierzyłem w ten awans, ale przegraliśmy baraże i nie udało się. Ale właściciel się nie zmienił, plany są cały czas duże. Mam nadzieję, że teraz im wyjdzie, chciałbym zobaczyć, co dalej będzie z zespołem, jak rozwinie się ten klub. Cały czas było wiadomo, że są spore ambicje, ale większość stanie się możliwa do zrealizowania dopiero po awansie.

Kiedy przychodziłeś do Tosna, trenerem był Ormianin Aleksandr Grigorjan, który nie doczekał nawet pierwszego meczu ligowego. Podobno oryginał.

Tak, długo prowadził kobiece drużyny, zanim dostał szansę w męskiej piłce. Specyficzny człowiek, miał swój styl. Ale z dobrym podejściem, potrafił zmotywować, nastawić drużynę. Nie zdążyłem go zbyt dobrze poznać, bo pojechaliśmy z nim na dwa obozy, trzeciego już nie doczekał (śmiech).

A czemu na ten trzeci już nie pojechał?

To była dla nas wszystkich dziwna sytuacja. Wyglądaliśmy dobrze na drugim obozie, osiągaliśmy porządne wyniki. Może jakieś nieporozumienie z szefostwem, władzami klubu? Bo naprawdę optymistycznie patrzyliśmy na początek sezonu, a wyszło jak wyszło, taka niespodziewana zmiana.

Trenerzy podczas twojego pobytu w Rosji w ogóle zmieniali się dość często, naliczyłem bodaj ośmiu. W samym Tosnie przez ostatnie trzy lata szkoleniowiec zmieniał się osiem razy. Tam jest tendencja do szybkiego zwalniania, gdy tylko coś nie idzie?

Przede wszystkim w Tosnie jest właściciel, który nie ma jeszcze wielkiego doświadczenia, a jednocześnie bardzo duże wymagania i trochę za mało cierpliwości. Kilka słabszych wyników i już mówi się o tym, że pewnie niedługo będzie zmiana. Daje pieniądze, więc ma do tego prawo. No i niestety z niego korzysta, nie daje popracować, chociaż trener Parfjonow teraz dostał tego czasu trochę więcej. Ale też był taki moment, że po kilku słabszych wynikach można się było spodziewać roszady. W przeciwieństwie do poprzedników, on dostał większy kredyt zaufania i jak widać, na razie klub nie wychodzi na tym najgorzej.

Prezesi w Rosji to osobny temat. W gorącej wodzie kąpani to trafne sformułowanie?

To zależy od człowieka. Wiadomo, że ten, który ma mniejsze doświadczenie, będzie działał częściej pod wpływem emocji.

Zdarzało się, że prezes wchodził do szatni i ustawiał was do pionu?

Czasami po kilku porażkach owszem – przychodził i mówił, że wypadałoby się zastanowić nad sobą…

W bardzo delikatne słowa to ubierasz.

Wiadomo, nie będę cytował, ale to jest normalne, że jak zaczyna się palić, to prezesi lubią wejść i trochę towarzystwem potrząsnąć. Dać do zrozumienia, że cierpliwość się kończy.

Sytuacje znane z polski – słynne „kluby Kokosa” i inne tego typu rzeczy tam też są grane?

Coś takiego niestety jest, jak wszędzie. Wiadomo, że jeśli jest kontrakt podpisany, to to jest totalna głupota moim zdaniem i dobrze, że przepisy się pod tym kątem zmieniają i nie jest już takie proste niszczenie zawodnika, bo jesteśmy coraz bardziej chronieni i coraz mniej się o tym słyszy.

Jakbyś teraz dostał ofertę wyjazdu do Rosji po raz trzeci, bez zastanowienia wsiadałbyś w samolot?

Jeżeli byłaby jakaś propozycja, to bym to rozpatrzył. Wyrobioną markę na rosyjskim rynku mam, znają mnie trenerzy, z kilkoma pracowałem, grałem też z paroma zawodnikami, którzy zostali trenerami, podczas transferów też jeden trener spyta drugiego, tamten poleci… Wymiana informacji działa bardzo dobrze. Myślę, że żadna zła opinia się za mną nie ciągnie, ale na razie dopiero co podpisałem kontrakt w Ruchu, jestem z tego zadowolony, więc na spokojnie, na razie o tym nie myślę. Ale nie miałbym z tym problemu, bo w Rosji się bardzo dobrze czuję.

Z samym przystosowaniem się do życia nie miałeś na początku większych problemów?

Raczej nie. Języka nauczyłem się szybko, bo też chciałem się go nauczyć. Pamiętam, że już na pierwszym obozie takim łamanym rosyjskim próbowałem się dogadywać. Jak komuś zależy, to każdego języka można się szybko nauczyć, ja na przykład w pół roku już swobodnie rozmawiałem.

Ale też na pewno Polakom łatwiej o to niż na przykład Argentyńczykom czy Portugalczykom, z którymi przecież grałeś.

Jasne, ale tak jak mówię, dużo zależy od tego, czy się chce. Znam takich, co grali w Rosji sześć lat i też się nie nauczyli. Bo w drużynach są tłumacze i nie odczuwają takiej potrzeby, nie są zmuszeni przez sytuację. Co osobiście uważam za duży błąd z ich strony.

Jak to było na przykład z Dannym, który w Rosji siedzi już ładnych parę lat i wyrósł na jedną z gwiazd ligi?

Z tego co wiem, to teraz już swobodnie rozmawia, ale przez kilka lat bardzo mało posługiwał się rosyjskim. Mieliśmy tłumacza, który zajmował się przede wszystkim zawodnikami mówiącymi po hiszpańsku i portugalsku, przez co oni sami nie przywiązywali do tego większej wagi. W załatwieniu wszystkiego pomagał, w szatni tłumaczył, co trener mówi…

O Rosji mówi się jako o kraju kontrastów – biedy spotykającej się z bogactwem, przepychem. Widziałeś tę przepaść na co dzień?

W dużych miastach tego tak naprawdę nie widać, bo tam się to zaciera, ludzie przyjeżdżają właśnie dlatego, by zarobić pieniądze. W mniejszych – na pewno tak, słabo to wygląda pod każdym względem. Ta bieda mocno rzuca się w oczy.

Robiąc research o Tosnie wygrzebaliśmy kiedyś takie zdjęcia z tego miasta:

SckYMfb M02taQF

Mówisz, że trenowaliście tam przez jakiś czas, faktycznie można było tam takie rzeczy zobaczyć na własne oczy?

(śmiech) Pamiętam, jak pisaliście, że nic tam nie ma. „Gdzie on idzie, jak oni nawet stadionu nie mają?!” „Gdzie on tam będzie mieszkał?!” Nie no, to klasyka, wystarczy w Internecie poszukać, to jest tego pełno. Ale ja takich sytuacji nie widziałem.

Nigdy? Wiesz jak się to mówi – Rosja to nie kraj, to styl życia.

No dobra, zdarzają się takie niecodzienne widoki, ale z czasem nie zwraca się już na to uwagi. A tak naprawdę jakby przejechać się z aparatem po Polsce, to też dałoby się parę takich sytuacji spotkać, parę fotek zrobić.

Ciekawi mnie, jak wyglądały obozy przygotowawcze. Wiesz, pokutuje taki stereotyp – po części przez trenera Czerczesowa – że w Rosji przed sezonem nie biega się po lesie, tylko ucieka przed niedźwiedziami z kolegą i sztangą na plecach.

Zależy, na kogo się trafi, jaki warsztat ma trener. Czy wychował się w tej starej szkole, gdzie wyznaje się kult biegania po górach, czy jego podejście jest bardziej nowoczesne. Ze swojej strony powiem, że nie doświadczyłem czegoś takiego, o czym mówisz, bo wszystkie przygotowania odbywały się w ciepłych krajach. Ale o obozach u Czerczesowa słyszałem, że są bardzo, ale to bardzo ciężkie.

Co chyba jednak potem procentuje w wybieganiu podczas sezonu?

Wystąpiłem parę razy przeciwko Amkarowi i przeciwko Dynamu, gdy prowadził te drużyny, więc mogę coś na ten temat powiedzieć. Na pewno dało się zauważyć wypracowany przez Czerczesowa styl, bazujący na agresji i wybieganiu. Bardzo ciężko się przeciwko nim wtedy grało, bo często te drużyny meczów nie wygrywały umiejętnościami czysto piłkarskimi, a właśnie zaangażowaniem.

Ciebie nigdy nie chciał u siebie? Bo że lubił mieć w zespole Polaków, to nie było tajemnicą.

Coś w tym jest, ale jeśli o mnie chodzi? Nie, nie przypominam sobie takiego tematu.

Miałeś okazję pograć i w najwyższej lidze, i na jej zapleczu. Duża jest przepaść?

Sportowo ta różnica jest ogromna. I pod względem organizacyjnym, i pod kątem samych stadionów. Ale też nie mogę powiedzieć, że jest jakiś strasznie słaby poziom, bo wielu zawodników z przeszłością w najwyższej klasie grają w pierwszej lidze, a najlepsze drużyny z zaplecza dużo nie odbiegają od średniaków Premier Ligi. Różnica jest taka, że w ekstraklasie można sobie pozwolić na sprowadzenie kilku prawdziwych kozaków, a niżej tego nie ma, bo też przepisy są dość ostre pod względem limitu obcokrajowców i w większości klubów grają tylko Rosjanie.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Korona Kielce - Slask Wroclaw 1 - 1. 03.03.2013fot. 400mm.pl

Powiedz szczerze – ile siwych włosów przybyło ci przez tę sytuację ze Śląskiem przed drugim wyjazdem na wschód? Szczególnie, gdy PZPN ogłosił, że staje w tym sporze po stronie Śląska, że jesteś zawodnikiem klubu z Wrocławia.

Naprawdę musimy o tym rozmawiać? (śmiech) Na pewno trochę inaczej zostało to wszystko przedstawione, niż faktycznie było. Ja z klubu nie uciekałem, można było spokojnie wcześniej przedłużyć ze mną umowę, a Śląsk tego nie zrobił. Dostałem ofertę, zdecydowałem się przejść do Wołgi, a w ostatnim momencie Śląsk nagle wyraził zainteresowanie przedłużeniem umowy. Można było to zrobić dużo wcześniej i nie byłoby tematu, grałbym wtedy dalej we Wrocławiu. Zresztą skoro nie wiedziałem, czy dostanę nowy kontrakt na Dolnym Śląsku i nie miałem pojęcia, czy będę mieć klub po wygaśnięciu dotychczasowego, chciałem mieć komfort i pewną pracę w kolejnym sezonie. Czyli de facto ja nic przeciwko klubowi nie zrobiłem, a najbardziej na tym ucierpiałem, choćby dlatego, że przez pierwsze cztery kolejki w Rosji nie mogłem grać, bo blokowany był mój certyfikat.

Nie wszyscy pamiętają, że grając w Wołdze dostałeś też powołanie od Adama Nawałki. Byłeś w kadrze na początku jej drogi, ale później już nie udało ci się do niej załapać.

Dostałem powołanie na pierwsze zgrupowanie, grałem w meczu z Irlandią. Nie straciliśmy bramki, więc chyba nie było źle, chociaż wiem że ten mecz był krytycznie oceniany. Byłem jeszcze obserwowany na meczach ligowych przez trenerów Zająca i Tkocza. Może mój styl nie pasował do tej reprezentacji… Grają najlepsi i niech tak pozostanie. Obyło się bez jakichś cięższych uczuć.

W reprezentacji spotkałeś się też wcześniej ze… swoim obecnym trenerem Waldemarem Fornalikiem. Chociaż nie wspominasz tego chyba zbyt dobrze.

Prawda, przez kontuzję musiałem wrócić ze zgrupowania, podobnie jak czterech innych chłopaków. A później powołania już od trenera Fornalika nie dostałem.

Teraz też można powiedzieć, że zaczynasz od kontuzji. Zresztą nie tylko ty się z tego środka obrony wysypałeś.

Dlatego dobrze, że jest teraz przerwa na kadrę. Mam nadzieję, że do następnego meczu w lidze z kostką wszystko będzie okej i będzie można wrócić do grania.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. główne: 400mm.pl

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...