– Zawsze na godzinę przed meczem sędzia techniczny Radek Siejka i sędzia bramkowy Tomasz Musiał idą do szatni, sprawdzają ubiór zawodników, czy nie mają na przykład spiłowanych korków, bo to dość częste historie, że piłkarze sobie te korki podpiłowują, a potem mogą komuś zrobić krzywdę. Kiedy weszli do szatni Romy, to ich zamurowało, bo na ścianach wisiały… nasze zdjęcia – opowiada w rozmowie z Weszło sędzia międzynarodowy Szymon Marciniak.
Taki mecz jak Atletico Bayern u zawodowego sędziego wzbudza przez swoją rangę dodatkowe emocje?
Kiedyś już rozmawiałem z jednym z waszych dziennikarzy przed moim debiutem na Juventusie. Już wtedy nie robiło to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, co nie wynika z buńczuczności, ani przesadnego ego, tylko tak po prostu wiem, że jest robota do wykonania. A jeśli chodzi o trudność, to nigdy nie wiesz, czy trudniejszy nie będzie na przykład sobotni mecz Legii z Lechią. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć, po samych wynikach widzimy, jak piłka stała się nieprzewidywalna. Jest oczywiście dreszczyk emocji, ale odczuwam go przed każdym meczem. Jestem jeszcze na tyle młody, że mam głód sędziowania. A jeżeli chodzi o przygotowanie taktyczne, mentalne do zawodów, to wszystko wygląda tak samo. Wiadomo, że jadąc na taki mecz jak w środę, spodziewam się innego poziomu piłkarskiego, nie będziemy się oszukiwać. Mam świadomość, że gra będzie szybka, bardziej przewidywalna, do przodu…
Zawodnicy, jacy biegają po boisku, absolutna światowa czołówka to jakaś dodatkowa trudność?
Tego kalibru gwiazdy mają często do siebie jakieś urazy, jakieś zaszłości, to jest oczywiste. I tu jest moja największa rola, żeby zapanować nad tym, żeby nie dać zrobić sobie krzywdy, nie pozwolić na eskalację brutalnej gry, nie dopuścić do konfrontacji. Fajnie, że tutaj się udało. Ja generalnie nigdy nie jestem całkowicie zadowolony, zawsze znajdę coś do poprawy, ale – patrząc na całokształt – w środę dobrze wykonaliśmy swoją pracę.
Trudniej wypracować sobie autorytet wśród piłkarzy, z których pewnie kilku, jak nie kilkunastu to potencjalni nominowani do Złotej Piłki?
Wiele razy piłkarze z naszej ligi pytają mnie właśnie, czy trudniej jest zapanować nad takimi graczami i odpowiadam, że to wygląda podobnie jak w ekstraklasie. Jeżeli relacje między nami są dobre, normalnie i rozmawiamy, a ja się nie wywyższam jako sędzia – choć przecież mam ku temu pewne narzędzia w ręku, mogę kogoś postraszyć żółtą czy czerwoną kartką – wszystko jest okej. Przede wszystkim relacje budują decyzje. Nie ma się co oszukiwać, mogą mnie bardzo lubić, ale jak trzy-cztery razy z rzędu podyktuję rzut wolny w złą stronę, to naturalną koleją rzeczy jest, że kredyt zaufania maleje.
Na twoją korzyść działa chyba też to, że lubisz dać pograć.
Jasne, to są przecież atleci, więc ja ze swojej strony staram się nie odgwizdywać jakichś drobnostek, lubię dać grać. Oczywiście każde spotkanie potrzebuje paru mądrych gwizdków, gdy emocje idą do góry. Wtedy trzeba gdzieś znaleźć nawet jakieś lekkie przewinienie, żeby wszystkich uspokoić, kupić sobie kilkanaście sekund, pół minuty, tylko po to, żeby wszystko się unormowało. Tutaj działa doświadczenie, trzeba wiedzieć kiedy i jak to zrobić. Zawodnicy nas obserwują, teraz już nie jestem sędzią anonimowym, ale kiedy zaczynałem, to zawsze najważniejsze osoby w moim sędziowaniu – Pierluigi Collina czy mój mentor Franck de Bleeckere – powtarzały mi, że w rozgrywkach międzynarodowych każda dobra decyzja to jest zbliżenie się do siebie.
Teraz już ta „biała kartka” jest chyba dość szczegółowo zapisana, już wiedzą, czego się spodziewać?
Pamiętam taką sytuację, gdy pojechałem niedawno na mecz Chorwacja – Turcja, a zawodnicy od razu mówią mi, że świetne kartki na Roma – Porto, że się odważyłem, że mam te przysłowiowe „cojones”. To też budzi u zawodników poczucie, że okej – nie ma co robić czegoś głupiego, bo on się nie boi. Czy gramy na wyjeździe, czy u siebie, będzie okej, będzie sprawiedliwie. Jak każdy mogę się pomylić, nie jestem robotem i nie mam patentu na nieomylność. Cieszę się, że błędy – które się oczywiście zdarzają – nie są częste. To taka robota, w której nigdy nie będę idealny. Zdaję sobie z tego sprawę. W Europie fajne jest to, że naprawdę dużą wagę przywiązuje się do tego, kto sędziuje, jak sędziuje.
Czyli – oprócz przygotowania pod kątem rywala, teraz w cenie jest też przygotowanie pod kątem sędziego?
Opowiem, dla przykładu, jaka historia nam się zdarzyła na Roma – Porto. Zawsze na godzinę przed meczem sędzia techniczny Radek Siejka i sędzia bramkowy Tomasz Musiał idą do szatni, sprawdzają ubiór zawodników, czy nie mają na przykład spiłowanych korków, bo to dość częste historie, że piłkarze sobie te korki podpiłowują, a potem mogą komuś zrobić krzywdę. Kiedy weszli do szatni Romy, to ich zamurowało, bo na ścianach wisiały… nasze zdjęcia, imiona, żeby każdy wiedział, jak ma się zwrócić, jak do kogo podejść. To pokazuje, że na najwyższym poziomie nie zostawiają takiego „małego” niuansu, jak sędziowie, przypadkowi. Świadomość, jak kto sędziuje i jak pod to ułożyć taktykę jest dla nich bardzo ważna. Czy pograć mocniej, czy mniej się przewracać, czy sędzia lubi fizyczny kontakt…
Jeszcze odnośnie tego budowania autorytetu – w ostatnim meczu Bayern – Atletico była taka sytuacja, gdzie chwilę po karnym Vidal ostro wyciął rywala i momentalnie zbiegli się wokół ciebie piłkarze Atletico, chcąc „wynegocjować” czerwoną kartkę. Ale wystarczył jeden gest i już ich nie było. To chyba pokazuje, że udało się go zdobyć przez wcześniejsze minuty?
To jest, jak wspominałem, pokłosie dobrych relacji na boisku. Ale inne rzeczy też działają na wyobraźnię. Nie jestem ułomkiem, piłkarze widzą, ile czasu poświęcam na przygotowanie fizyczne, często się śmieją w tunelu, że „o, pan sędzia to chyba przed walką bokserską” czy „pan sędzia właśnie wrócił z zawodów kulturystycznych”. To jest fajne, bo buduje relację już przed meczem. Nie mówię, że każdy ma być dobrze zbudowany, ale jeśli sędzia jest „szczuplaskiem” i zawodnicy biegną do niego, to czują większą siłę w sobie, żeby próbować użyć różnych argumentów. A kiedy podbiegają do mnie i widzą silny body language, zdecydowanie, wiedzą że nie będę ulegać. Oczywiście Hiszpanie są specyficzni, oni od początku próbowali wpływać na decyzje, ale szybko zobaczyli, że to nie będzie przynosić efektów, bo rozładowywałem sytuacje albo żartem, albo uśmiechem, albo reakcją taką, że widzę, panuję, nic się nie dzieje, gramy dalej. To im się chyba spodobało. Ja też lubiłem takie sędziowanie, gdzie dawało się pograć. Jeżeli gwizdniesz już na początku, od razu pokazujesz, co będzie grane. Miałem taką sytuację w środę, już w pierwszej minucie. Gdybym wtedy gwizdnął faul, możliwe że gwizdków byłoby więcej, więcej upadków, prób wymuszeń. Sędzia jest trochę jak taki saper – jeden błąd i możesz sobie rozwalić, rozgwizdać całe zawody. Fajnie, że tutaj wszystko zatrybiło. Że przede wszystkim nikt nie mówi o sędziach, bo nam nie zależy na rozgłosie czy na tym, żeby ktoś nas klepał po plecach.
Oczekiwania wobec ciebie są teraz dość wysokie, każdy spodziewa się kolejnych dużych kroków naprzód, szczególnie jak dostajesz takie mecze jak ten środowy. Możemy się spodziewać czegoś jeszcze większego, niż ćwierćfinał Ligi Mistrzów z poprzedniego sezonu?
Nie mam prawa narzekać, chcieć jeszcze więcej. To, w jakim tempie się to wszystko toczy… Byłoby grzechem marudzić. Wszystko układa się póki co fantastycznie, muszę mieć tylko nadzieję na to, żeby być zdrowym. Bo faktycznie – trzy mecze, trzy arcyważne, ciężko w ogóle wybrać ten najtrudniejszy. Roma – Porto w play offach to nie był łatwy mecz, duże wydarzenie, ważne decyzje. Chorwacja – Turcja z samego założenia to był mecz wymagający maksymalnego przygotowania, teraz mecz w Madrycie. Fajnie, że to się podoba, że jesteśmy doceniani, bo to się czuje jak schodzimy z boiska. Nikt nie narzekał, nawet w meczu Roma – Porto, gdzie były dwie trudne decyzje przeciwko gospodarzom, dwie czerwone kartki. Nawet Wojtek Szczęsny chwilę po pierwszej z kartek podszedł do mnie i powiedział, że on z osiemdziesięciu metrów to widział i był pewny, że wyciągnę czerwoną. Fajnie, że to odbija się w zaufaniu, jakim obdarza mnie Komisja Sędziowska UEFA, także nic, tylko się cieszyć. I zostać na ziemi, bo bardzo łatwo odpłynąć, kiedy wszyscy gratulują. A wiem, że wiele osób trzyma zaciśnięte kciuki, żeby coś poszło nie tak. Mamy świadomość, jacy czasami są kibice, że oni chętnie złapaliby za drugi gwizdek i gwizdali zza pleców, żeby coś popsuć. To przecież takie polskie –życzyć drugiemu jak najgorzej, a jeszcze jak ktoś odnosi sukcesy, to my, Polacy, nie możemy tego przeżyć. Ale fajnie, że przy tym wszystkim wiele osób życzy nam dobrze, wielu trenerów, choćby Michał Probierz czy Leszek Ojrzyński byli bodaj pierwszymi, którzy wysłali mi gratulacje i to jest miłe. Gramy przecież do jednej bramki, kibicujemy polskim drużynom w Europie, tak powinno być też chyba z sędziami
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
Fot. FotoPyk