Są bramki pięknej urody i są też gole, które padają w najważniejszych momentach. Czasem jednak zdarza się tak, że obie te kategorie się ze sobą łączą. Tak jak chociażby swego czasu w przypadku Andrésa Iniesty.
Końcówka sezonu 2008-2009. Mecz rewanżowy półfinału Ligi Mistrzów na Stamford Bridge. Mierzą się ze sobą dwa piekielnie mocne zespoły – Chelsea Guusa Hiddinka oraz Barcelona Pepa Guardioli. Pierwszą bramkę w spotkaniu strzela Essien i na tamten moment to ekipa „The Blues“ jest w finale.
Na zegarze 93. minuta meczu. Dani Alves przeprowadza rajd prawą stroną boiska, wrzuca w pole karne, obrońcy Chelsea są zdezorientowani jak świadkowie Jehowy w sklepie z drzwiami. Piłka trafia do Messiego, ten wykłada ją jak na tacy do Iniesty. I dzieje się magia. Człowiek-legenda umieszcza futbolówkę w okienku bramki Petra Cecha.
Dalszy rozwój sytuacji pamiętamy. Barcelona wygrywa Ligę Mistrzów, a Iniesta jest bohaterem. Łapcie cudo w wykonaniu Hiszpana:
Dominik Klekowski