Czy ktokolwiek w Polsce pamięta jeszcze takiego piłkarza jak Milos Lacny? Możliwe, że nie. To dla przypomnienia warto odnotować fakt, że w sezonie 2014/15 rozegrał sześć spotkań dla Śląska Wrocław i odszedł zniesmaczony. Nie wyróżnił się absolutnie niczym, ale tylko na boisku, bo poza nim brylował. Palnął na przykład, że nie czuje się gorszy od Marco Paixao, a to tylko jeden z wielu jego dziwacznych tekstów. Później odnalazł się w MFK Rużomberk i dziś z uśmiechem na ustach opowiada w rozmowie z Weszło o swojej przygodzie na Dolnym Śląsku.
Naprawdę byłeś lepszy od Paixao?
Mhm… próbujesz mnie sprowokować i podkusić, żebym powiedział coś kontrowersyjnego? Chcesz, żebym ujawnił swojego wielkie ego, mówiąc, że mam od niego większe umiejętności?
Ja tylko pytam. Bez drugiego dna.
Marco Paixao jest świetnym piłkarzem. Zawsze tak sądziłem. Nigdy nie podważyłbym faktu, że potrafi strzelać gole i dobrze grać w piłkę. Nie o to mi chodziło. Szanuję go tak jak wszystkich innych, ale… moje nazwisko zobowiązuje, żeby być pewnym siebie. Lacny po słowacku oznacza pazerny, chciwy w pozytywnym znaczeniu, żądny więcej. Nie będę chował się po kątach i nie podejmował sportowej rywalizacji. Chcę być najlepszy. Znam swoją wartość i wcale nie czułem się w Śląsku od nikogo gorszy.
No i nie udało ci się być najlepszym. Odszedłeś ze Śląska latem 2015 roku. Jak to wyglądało?
Musiałem odejść. Miałem większe ambicje. Zagrałem tylko w kilku meczach, co przekładało się na to, że byłem mocno sfrustrowany. Przychodziłem na treningi, dawałem z siebie wszystko, a w meczu nie mogłem nawet powąchać murawy. Do tego miałem problemy zdrowotne. Złapałem kontuzję, ale nie odpuszczałem. Stosunkowo szybko wróciłem do zdrowia i zacząłem znów zapierniczać na maksymalnych obrotach. Po rekonwalescencji czułem się nawet silniejszy i lepszy niż byłem wcześniej. Tylko ten trener. Nie dał mi najmniejszej szansy do pokazania moich umiejętności i spokojnego życia w tak przyjemnym i fajnym mieście jakim jest Wrocław. Musiałem odejść.
Co “ten trener”? Opowiadaj.
Czułem się przez trenera Pawłowskiego totalnie ignorowany. To nie jest zdrowa sytuacja, kiedy przychodzisz na kolejne zajęcia z rzędu i nie możesz nawet zamienić słowa z twoim trenerem, bo ten nie ma nawet chwili czasu dla ciebie, a przecież skądś musiałem znać założenia taktyczne czy oczekiwania sztabu szkoleniowego wobec mnie. Byłem nowy. Potrzebowałem nawet krótkiej konwersacji. Czułbym się lepiej.
Z tobą nie rozmawiał, a może po prostu miał taki zwyczaj, że raczej nie wdawał się w indywidualne pogadanki z piłkarzami?
Nie, nie, nie. Miał swoich ludzi. Znał całą grupę piłkarzy, z którymi normalnie rozmawiał. Ale same pogaduchy jeszcze bym przeżył. Niestety, Pawłowski również przy trenowaniu skupiony był tylko na pewnej grupie piłkarzy. To nie było ani przyjemne, ani uczciwe.
Generalnie Tadeusz Pawłowski ma opinię wiecznie uśmiechniętego optymisty.
No bo tak jest. Fajny, miły facet. Nic mu nie zarzucę pod względem jego osobowości, ale to nie był odpowiedni człowiek do tego, żeby prowadzić taki klub akurat w tym momencie. Wtedy w Śląsku było wielu zawodników o dużym potencjale. Po dwóch-trzech na każdą pozycję. Rywalizacja była duża, a on nie umiał spojrzeć na to trzeźwym okiem. Trzeba było jasno zadeklarować swoje cele, odbyć kilka poważnych, męskich rozmów ze swoimi podopiecznymi, a na pewno nie kogokolwiek ignorować. Zresztą w jego logice prowadzenia zespołu nie rozumiałem większej liczby rzeczy.
Na przykład?
Nie mogę do teraz zrozumieć, dlaczego bracia Paixao – z całym szacunkiem dla ich talentu piłkarskiego – dostawali tyle szans na grę, jeśli od dłuższego czasu było wiadome, że obaj nie chcą już grać dla Śląska i są po słowie z innymi klubami. Nie oceniam ich decyzji o odejściu, ale wyrażam zdziwienie faktem, że mimo jasno zadeklarowanych intencji opuszczenia klubu, dalej mecz po meczu wychodzili na boisko w pierwszym składzie.
Czułeś się od nich gorszy?
Startowałem z innej pozycji, a wszystkie moje działania, żeby spróbować zmienić hierarchię nie zostały zauważone. Czułem, że gdybym dostał szansę mógłbym ją wykorzystać, bo trenowałem bardzo dużo i ciężko. Wyrażałem chęć gry, ale to nie wystarczyło.
Po prostu cię nie doceniono?
Nie do końca. Skłaniam się do wersji, że nie dano mi szansy, a to nie to samo.
Różne pojawiły się plotki o twoich relacjach z Pawłowskim, ale dla ścisłości spytam: doszło między wami do kłótni?
Nic specjalnego między nami się nie wydarzyło. Nie było między nami chemii, ale objawiało się to bardziej w obojętności, która dominowała na linii naszych relacji. Żadnej awantury nikomu nie robiłem. Bez przesady. Jestem ambitny, ale nie jestem chamem.
Z czego mogło wynikać to, że cię nie lubił?
Nie wiem. Spytaj jego, bo to jego uczucia. Przecież ja nie pytałem.
Najgorszy trener z jakim miałeś do czynienia?
Nie, to fajny facet, uznany trener z dobrym warsztatem, potrafiący nawiązać relację z piłkarzami i odpowiednio poprowadzić klub.
(śmiech)
Śmiejesz się, ale jakiej odpowiedzi ode mnie się oczekuje? Ciągle pytasz mnie o tego Pawłowskiego. To naprawdę zaczyna się robić meczące. Pawłowski, Pawłowski, Pawłowski. I tak w kółko, a ja nawet nie do końca pamiętam jego twarzy. Widywałem go bardzo rzadko, a face to face to chyba nigdy, ale czekaj… często oglądałem jego plecy, bo jak siedziałem na ławce to miałem idealny widok, a akurat w Śląsku zdarzało się to nagminnie.
Czego mu brakowało, oprócz odpowiedniej krągłości pleców?
Nie był to typ szkoleniowca, która potrafiłby do mnie trafić. Nie miał zdolności psychologicznych. Gdyby umiał odpowiednio personalnie podejść do każdego piłkarza, nasza współpraca byłaby lepsza, a tak, wyszło jak wyszło, ale nie żałuję. Pogodziłem się z tym.
Jak to?
Czas leczy rany. Pamiętam przyjemne momenty, jak i te gorsze. Jedne dały mi radość, drugie smutek, ale dużo mnie nauczyły. Fantastyczny był pierwszy trening, koledzy z drużyny, nowi znajomi z miasta i sam Wrocław, który jest naprawdę ładną metropolią. Poznałem nowe miejsce na ziemi. I to mnie cieszy. W piłce nie wyszło, ale z czasem doceniłem tamten czas.
Ale nie mogłeś zostać tam dłużej.
Nie chcę się nikogo czepiać i nikomu nic wyrzucać, ale jeśli ktoś, kto decyduje o wielu rzeczach w klubie nie respektuje twojego charakteru i nie dostrzega twoich umiejętności piłkarskich, które prezentujesz mu na każdym treningu, a także po prostu wyklucza cię z grupy z powodów najprawdopodobniej pozapiłkarskich, to naprawdę lepiej nie mieć go jako swojego przełożonego. Musiałem odejść. Nie było we Wrocławiu dla mnie miejsca.
Odnalazłeś się w MFK Rużomberok. Znalazłem cię, bo osiągasz tam całkiem niezłe wyniki strzeleckie.
Jest dobrze. W poprzednim sezonie strzeliłem 10 goli w 25 meczach i fajnie by ten wynik powtórzyć również w kolejnych rozgrywkach, choć będzie o to ciężko. Wiem jednak, że może być nawet jeszcze lepiej. Stać mnie na to. Nie zamierzam poprzestawać, ale na razie jestem zadowolony. Wreszcie na moją twarz, kiedy myślę o piłce wrócił uśmiech.
Rozmawiał Jan Mazurek
fot. 400mm.pl