Za zwycięstwa Henninga Berga odpowiadał Henning Berg. Za zwycięstwa Stanisława Czerczesowa odpowiadał Stanisław Czerczesow. Za porażki Besnika Hasiego odpowiadają Michał Żewłakow i Bogusław Leśnodorski, a do ustalenia pozostaje jedynie który bardziej. Pracuje jednak nad tym równolegle cały Twitter i pół Facebooka, więc już wkrótce śledztwa przyniosą pewnie jednoznaczną odpowiedź.
Krótka refleksja nad ostatnimi zmianami na stanowisku trenera warszawskiej Legii przynosi od razu szereg uzasadnionych pytań o całą naszą piłkę. Po pierwsze – kto rządzi w klubie? Kto ma najwięcej do powiedzenia, czyje zdanie najmocniej się liczy, kto odpowiada za podejmowanie decyzji, kto odpowiada za przygotowywanie alternatyw?
W idealnym świecie pewnie byłoby mniej więcej tak: na czele jest prezes, który cztery razy do roku spotyka się ze sponsorami, na każdym ze spotkań dogrywa deal na 25 milionów euro, domyka w ten sposób budżet i leci na Malediwy, skąd podpisuje cyrografy. Cyrografy nadsyłane mu przez dyrektora sportowego. Ten bowiem odpowiada głową za cały pion sportowy – odbiera raporty od skautów, analizuje je, spotyka się z całym zapleczem szkoleniowym, ujednolica ich pracę. Naturalnie: zatrudnia również i zwalnia trenerów. Ci trenerzy mają zaś pod sobą cały sztab, decydują nie tylko o składzie i treści treningów, ale również negocjują z dyrektorem sportowym budowę zespołu.
I jest pięknie, można odpalać marlborasy. Wszystko w tym układzie jest jasne – jeśli prezes zatrudni trzech złych dyrektorów sportowych z rzędu a przy tym z czterech sponsorów po dwóch latach zostanie mu trzech – jest do dupy, trzeba go wymienić. Jeśli dyrektor sportowy zatrudni trzech gównianych trenerów i ściągnie sześciu fatalnych piłkarzy – jest do dupy, trzeba go wymienić. Na dole drabinki jest trener – on oczywiście wylatuje najwcześniej, kiedy źle dobierze zespół, albo okaże się, że taktyka tysiąca podań i dwóch strzałów jest nieskuteczna. Albo gdy zaproponowane przez niego transfery są kiepskie – ale w tym wypadku może też polecieć szef skautingu, który w porę nie zareagował.
Ale już nawet w tym idealnym układzie zaczynają się zacierać stanowiska. Jeden głupi transfer. Zaproponował trener, negatywnie zaopiniował skauting, przyklepał dyrektor. Gość jest niewypałem. Winić trenera-pomysłodawcę, czy dyrektora, który zdanie szkoleniowca postawił ponad opinię skautów? A przecież jest jeszcze prezes czy wiceprezes – każdy z nich w ten czy inny sposób futbol śledzi.
Nie da się ustalić, kto w jednoznaczny sposób odpowiada za fatalną wtopę finansową i sportową, jaką był mariaż z Besnikiem Hasim. Nie da się z dzisiejszej perspektywy ustalić komu najmocniej przeszkadzał Czerczesow, kto przygotował sylwetki poszczególnych kandydatów na nowego trenera, kto optował za każdym z rozwiązań, kto nalegał na Hasiego, kto zaufał mu na tyle, by zaoferować tak dobry kontrakt i ściągnięcie piłkarzy, których potrzebował. Najprościej byłoby tu rzucić: Leśnodorski! Żewłakow! Ale w tak olbrzymim – jak na polskie warunki – klubie jak Legia, Lech czy Lechia nie da się sformułować odpowiedzi w ten sposób. Zbyt wielu opiniujących, zbyt wiele zależności, nawet właścicieli w Legii jest trzech. Analogicznie jest zresztą w Lechu – za wtopy transferowe winić Piotra Rutkowskiego, dział skautingu, czy może Jana Urbana? I czym właściwie ta wtopa transferowa jest, skoro obecnie nawet za początkowo wyśmiewanego Kadara można zgarnąć jakiś kwit?
Tu pojawia się druga wątpliwość. W jaki sposób oceniać poszczególnych pracowników, jeśli nie do końca wiadomo, kto za co odpowiada? Weźmy na przykład Piotra Burlikowskiego z Zagłębia Lubin, którego chyba całe środowisko, ja również, postrzega jako jednego z najbardziej kompetentnych ludzi na stanowisku dyrektora sportowego. Celnych strzałów można wymienić sporo – Maciej Dąbrowski, Krzysztof Janus, powrót Filipa Starzyńskiego, na upartego nawet Polacek czy Tosik. Ale przecież był i Luis Carlos, nie do końca odpalił jeszcze Vlasko, do tej kategorii włączony może też zostać Damian Zbozień. No i do tego współpraca z trenerem Stokowcem. Które z transferów zapisać “na konto” Burlikowskiego, które Stokowca? Po której ewentualnej wtopie z najlepszego dyrektora w Polsce spadnie na miejsce drugie czy trzecie?
Jeszcze więcej materiału do analizy jest w Lechu. Długo “Kolejorz” strzelał w dychę – Lovrencsics, Hamalainen, Douglas, Kadar, Arajuuri, Pawłowski, Jevtić. Chwalony był wówczas przede wszystkim dział skautingu, ale i zarząd, który dopinał te transakcje. Gdzieś z boku był Daylon Claasen, Arnaud Djoum czy Mohamed Keita, ale w świetle pozostałych transferów – bilans był dodatni. Popsuło się, gdy nagle wypłynęły takie transakcje jak Sisi, Nielsenowie, Thomalla czy Volkov, a nie było ich jak przykryć tymi, którzy odpalili. Ale znów – czy za Sisiego odpowiadają skauci, Piotr Rutkowski, czy Jan Urban? A jeśli – na przykład – Piotr Rutkowski, to czy po ściągnięciu Kadara, Douglasa i Arajuuriego nie możemy mu wybaczyć tych kilku wtop?
Szalenie ciekawa sprawa. Po pierwsze rozmycie obowiązków, po drugie rozmycie odpowiedzialności – i co najlepsze, to wcale nie są złe rzeczy. Przy transferze zawodnika, czy przy ściąganiu trenera, przynajmniej z mojej perspektywy – im więcej opinii, tym lepiej, szczególnie we współczesnym futbolu, gdy największe kluby potrafią sprawdzać nawet sytuację materialną na przestrzeni ostatnich lat oraz nałogi w najbliższej rodzinie obserwowanego przez nich 12-latka (prawdziwa historia z Polski).
Dlatego tak, zgadzam się, że Michał Żewłakow, Bogusław Leśnodorski, Maciej Wandzel i Dariusz Mioduski popełnili kosztowny błąd, najbardziej kosztowny za ich kadencji przy Łazienkowskiej, przebijający nawet zatrudnienie osób, które nie potrafiły policzyć kartek według zasad UEFA. Ale do oceny każdego z nich użyłbym jednak szablonu z trzeciego akapitu. Jeśli za kadencji Michała Żewłakowa klub zrobił transfery Arkadiusza Malarza (z emerytury w I lidze do Ligi Mistrzów), Ondreja Dudy (zarobili na nim chyba więcej niż wydali na Hasiego), Igora Lewczuka, Michała Pazdana, Nemanji Nikolicia i tak dalej, to nawet tak katastrofalny błąd w ocenie jak przygoda z Hasim nie może zaważyć na jego ocenie. Jeśli za kadencji trzech współwłaścicieli klub wygrał trzy z czterech mistrzostw, regularnie grając w fazie grupowej europejskich pucharów i zgarniając też po drodze Puchary Polski, a wszystko z powiększaniem budżetu i spłacaniem długów jednocześnie – to nawet trzech Hasich z rzędu nie sprawi, że którykolwiek z nich zostanie uznany za szarlatana bez koncepcji.
Tyle się mówi i pisze o spójności, o koncepcji, o długofalowej wizji. Po czym nagle po pierwszej poważnej wtopie poprzedzonej latami sukcesów chce się wywracać do góry nogami cały projekt.
Warto chyba przypomnieć, że Legia w cztery ostatnie lata wygrała tyle mistrzostw, co od 1995 do 2012. Trochę przypomina mi to sytuację z Milikiem. Miał swój Kazachstan, ale w Napoli wszedł jak król. Legia miała swojego Hasiego, ale wciąż przeżywa jeden z najlepszych okresów w całej swojej historii.
Co zaś cieszy postronnych kibiców, w tym mnie – spektakularna wtopa przydarzyła im się akurat w momencie, gdy za pieniądze z Ligi Mistrzów mieli odjechać reszcie ligi. Dzięki temu – nie da się uciec od tego oklepanego hasła – liga będzie ciekawsza.