Już ponad trzy lata minęły od przypadkowego spotkania, jak czas pokazał – z wielu względów interesującego. W maju 2013 w klubie „Enklawa” natknąłem się na prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego, a później w tym samym miejscu wylądowali Danijel Ljuboja i Miroslav Radović. Ich zachowanie nie przypadło szefowi klubu do gustu i obaj zostali odsunięci od zespołu, a dla tego pierwszego oznaczało to zakończenie kariery w stolicy. Pewnie pamiętacie, to była dość głośna sprawa.
Ów wypad do dyskoteki pamiętam jeszcze z innego powodu. Tamtej nocy Leśnodorski powiedział jedno ciekawe zdanie: – Następnym trenerem Legii zostanie Jacek Magiera.
Nie przeczę, mocno się zdziwiłem i rozmawialiśmy na temat plusów i minusów tej kandydatury. Przekonanie Leśnodorskiego, że to naprawdę dobry kandydat było zaskakująco silne, podobnie jak mój sceptycyzm.
Ostatecznie Magiera następnym trenerem Legii nie został, ale już jednym z następnych – tak. W klubie doszli do wniosku, że to jest właśnie ten moment i że lepszej okazji na wprowadzenie byłego zawodnika na eksponowany stołek już nie będzie. Gdyby nie rozmowa z maja 2013, pewnie patrzyłbym na ten ruch jak na rozpaczliwe gaszenie pożaru. Byle jak, byle kim, byle szybko i nie za drogo. Ale to jednak ociera się też o realizację planu – planu, który został bardzo skrócony, w zasadzie wywrócony do góry nogami, ale ciągle planu (czas pokaże, czy sensownego). Magiera odszedł z Legii, bo dostawał wysypki na widok Henninga Berga, natomiast ciągle z szefostwem klubu był w dobrych relacjach. To, że podjął pracę akurat w Zagłębiu Sosnowiec, które dziś można uznać za klub satelicki, też nie było przypadkiem.
Nie wiem, jak mu pójdzie. Nikt tego nie wie. Ba, w zasadzie nikt nawet nie wie, jakim on jest trenerem, poza tym, że punktualnym. Znaków zapytania całe mnóstwo. A co na jego temat jest jasne?
Wiadomo, że to bardzo inteligentny, przyzwoity i przyzwyczajony do ciężkiej pracy człowiek. Mniej więcej rok temu zadzwonił do mnie i zaprosił na kawę do hotelu Sheraton. Chciał, aby troszkę mu pomóc w nagłośnieniu czegoś w rodzaju warsztatów dla piłkarzy, które miały się odbyć na Stadionie Narodowym. Miał nadzieję, że przeprowadzę wykład na temat radzenia sobie z mediami (czego zrobić nie mogłem, bo okresie warsztatów nie mieszkałem w Polsce). To też znamienne – mógł zająć się milionem innych rzeczy, a on uznał, że zorganizuje ogólnopolskie spotkanie dla zawodników, którym opowie o kierunkowaniu karier. Jest pasjonatem, człowiekiem z poczuciem misji.
Pytałem się go wtedy: – Przy jakim obłożeniu wychodzisz na tym evencie na zero? Czy to ci się kalkuluje?
A on był przekonany, że mu się uda i zepnie budżet. Zapuka do jednych drzwi, do drugich, znajdzie promocję, może sponsorów. A potem – jak twierdził – trochę odpocznie, bo przez lata miał mało czasu dla rodziny. I wróci do pracy od nowego sezonu, czyli od lata tego roku. Po czasie okazało się, że skurkowaniec jak powiedział, tak zrobił.
Nie wiem, czy ma dokładnie te cechy osobowościowe, które sprawią, że na Łazienkowskiej mu się powiedzie. Nawet nie wiem, czy ma taki warsztat trenerski, aby odnieść sukces. Zawsze był człowiekiem, który uważał, że siła argumentów jest mocniejsza niż siła krzyku, więc podczas kariery piłkarskiej w żadnym zespole nie funkcjonował jako lider, bo ta rola przypadała krzykaczom. Mam obawy, czy w tym zakresie czegoś mu nie zabraknie, bo np. Guardiola Guardiolą, ale piłka – zwłaszcza polska – to środowisko głównie dla zbójów. To jednak wyjdzie z czasem, dzisiaj można jedynie wróżyć z fusów. Wiem natomiast, że należy trzymać za niego kciuki, bo niewiele jest w polskim futbolu ludzi tego pokroju. A kiedy już się zdarzają, rzadko dostają szansę, by zaistnieć aż w takim zakresie. Zazwyczaj lądują gdzieś na aucie, w najlepszym razie dostają pod swoje skrzydła juniorów, a przebijają się ci z największym tupetem (często mylonym z charyzmą) i parciem na szkło. Jacek Magiera nie jest tupeciarzem i nie ma parcia na szkło. Jest kimś kto od najmłodszych lat wierzył w solidną, a nie wymuszoną i papierkową edukację, w pracę i w rozsądek. Nie gonił z wywieszonym jęzorem za mamoną, tylko inwestował w siebie i liczył, że to się kiedyś zwróci.
Niewątpliwym atutem nowego trenera Legii jest to, że zna klub od podszewki, jego struktury, pracujących na każdym szczeblu ludzi. Zna też bardzo wielu piłkarzy i zna ligę. Zatrudnienie go jest oczywistym ryzykiem, ale nie sądzę, by istniał jakikolwiek nieryzykowny wariant (np. zatrudnienie nieznającego nikogo i niczego obcokrajowca). Taki a nie inny termin zmiany trenera wymusił improwizację, a jednocześnie ta improwizowana zmiana była całkowicie konieczna.
* * *
Gdzieś przeczytałem komentarz mniej więcej taki: – Kto to jest Jacek Magiera? Nie będzie miał autorytetu, piłkarze wejdą mu na głowę! Jak mają patrzeć na kogoś, kto dopiero co prowadził Zagłębie Sosnowiec?
Może wejdą, może nie.
Podobne głosy czytałem, gdy PZPN zatrudniał Adama Nawałkę, a jakoś nikt Nawałce na głowę nie wszedł. Moim zdaniem CV trenera czy też jego medialna sława ma znaczenie przez pierwszy tydzień pracy i może ułatwiać wejście do zespołu. Natomiast w drugim tygodniu piłkarz już bazuje na tym, co sam zobaczył, a nie na tym, co wyczytał w prasie. Autorytet wypracowuje się fachowością i odpowiednimi cechami charakteru, a nie wpisem na Wikipedii.