Jose Mourinho miał być tym, który przywróci Manchesterowi dawny blask. Z jego przyjściem na Old Trafford wiązano ogromne nadzieje – po długich miesiącach męczenia buły najpierw pod batutą Davida Moyesa, a potem Louisa van Gaala, Czerwone Diabły miały z miejsca włączyć się do walki o tytuł. Tymczasem, po niezłym początku, MU znów przypomina tę nieskładną zbieraninę, której znakiem firmowym w ostatnich sezonach była pozbawiona pomysłu, chaotyczna gra.
Cztery mecze, cztery zwycięstwa, jedno trofeum. Wejście w sezon Portugalczyk miał naprawdę imponujące, to trzeba mu przyznać. Minęło jednak kilka tygodni, a Manchester nie tyle sprzeciętniał, co po prostu powrócił do swojego normalnego stanu. Stanu, do którego przyzwyczajał kibiców w dwóch poprzednich sezonach i który doprowadził klub do sytuacji, kiedy mecze z Watfordem czy innym Stoke nie są już tylko formalnością, a równorzędną walką o punkty.
Dziś United zebrali trzeci oklep z rzędu. Kibice MU widzieli swoją drużynę zupełnie nieogarniętą taktycznie, nieskuteczną, a w obronie niezgraną jak grupa obcych sobie ludzi.
Sporo do myślenia daje natomiast ten bilans:
Ostatnie 35 meczów Mourinho: 14 zwycięstw – 6 remisów – 15 porażek.[@2010MisterChip]
— Daniel Kowalewski (@Kowal__30) 18 września 2016
Nie przypominamy sobie tak fatalnych statystyk Mourinho. I generalnie nie chcielibyśmy wcale tych liczb spłycać, sprowadzać tylko do słabej Chelsea w sezonie poprzednim, czy kiepskiego Manchesteru teraz. Generalnie zastanawiamy się nad tym czy futbol trochę nie ucieka Portugalczykowi. Jeszcze kilka lat temu jego chłodna, wyrafinowana gra taktyczna budziła podziw i szacunek, teraz mamy wrażenie, że jest nieco archaiczna.
Największe zespoły podkręcają tempo, wypracowują możliwe jak najbardziej uniwersalny styl – sztandarowym przykładem Real i Barcelona, potrafiące zarówno skontrować przechodząc trzema podaniami sześćdziesiąt metrów, jak i zaatakować powoli, przechodząc trzy metry sześćdziesięcioma podaniami. Jeśli nie ma akurat aktorów do tego typów widowisk – zostaje “cholismo”, nazwane tak od pseudonimu Diego Simeone. Generalnie jednak – karty rozdają drużyny z naprawdę wyraźnym stylem i pomysłem.
To potwierdzenie taktycznego rozwoju futbolu, w którym z każdym sezonem coraz większą rolę niż pojedynczy zawodnicy odgrywają ci, którzy ich ustawiają. Nieprzypadkowo coraz częściej na okładkach gazet lądują trenerzy, skoro to nie Diego Costa czy Griezmann wykreowali Simeone, tylko odwrotnie. Gdy dodamy do tego zacierające się różnice w budżetach klubów z tej nieformalnej superligi – za wszystkie sukcesy i za wszystkie porażki w pierwszej kolejności obrywa trener.
Nie chcemy jeszcze wyrokować i niczego przesądzać, wszak nie taka nasza rola, ale to bardzo interesujące jak potoczy się dalej przygoda Mourinho z Manchesterem, szczególnie w kontekście pracy jego rywala po drugiej stronie miasta. Szukamy zawodników, których wylansował w ostatnich latach Mourinho. Szukamy sukcesów z ostatnich lat, które potwierdziłyby jego pozycję z czasów największej sławy, gdy montował “coś z niczego” w FC Porto, później zaś w Chelsea (nieco mniej) i Interze Mediolan (nieco bardziej). Zamiast tego widzimy dużo wydanych pieniędzy, dużo mocnych słów na konferencjach i dużo wykrytych spisków sędziowskich.
Możliwe, że nadchodzące dwa sezony to nie tylko ostatnia szansa by Manchester United pozostał w kręgu klubów uznawanych za największe i najsilniejsze w Europie, ale i by Jose Mourinho pozostał w kręgu najlepszych i najbardziej wpływowych trenerów świata.