Trwa od połowy września do początku czerwca. Za kwoty, które UEFA wypłaca jej uczestnikom, dałoby się w tym okresie prawie w całości sfinansować program 500+. W swojej rozrzutności władze europejskiego futbolu płacą nawet po kilka milionów euro klubom, które nie będą grały w Champions League, bo odpadły w eliminacjach. Dwadzieścia lat temu, gdy po raz ostatni polska drużyna występowała w tych rozgrywkach, zwycięzca (była nim wtedy Borussia Dortmund) zarobił mniej niż zespół, który teraz przegra wszystkie mecze. 1,257 mld euro jest w puli nagród, prawie pół miliarda do podziału za prawa telewizyjne, plus to, co potrafią kluby zarobić na własną rękę – za bilety i marketing. Jeden procent (ponad 12 mln euro) z tego ma już zapewniona Legia – czytamy w dzisiejszym “Przeglądzie Sportowym”.
Robi wrażenie, co?
FAKT
Na początku ogólny tekst wprowadzający LM i informacja, że tylu piłkarzy w składach ekip z elity nie mieliśmy od czasów epoki kamienia łupanego. Obok Bartosz Bereszyński zapowiada, że nie położy się przed renomowanymi rywalami z LM.
– Zagramy z trzema wielkimi klubami, więc w żadnym z meczów faworytem nie będziemy, ale nie zamierzamy się położyć na boisku i prosić o najniższy wymiar kary. W każdym spotkaniu będziemy chcieli powalczyć – zapowiada obrońca. (…) – Kiedy byłem mały, w telewizji nie było tylu transmisji meczów co dziś. Pierwszy finał, jaki pamiętam, to starcie Realu z Bayernem i gol Zidane’a z woleja. Wcześniej mam przebłysk z meczu Manchesteru United z Bayernem Monachium. Wtedy zakochałem się w klubie z Old Trafford i kibicuję mu do dziś – zdradza zawodnik mistrza Polski.
“Fakt” wchodzi za kulisy warsztatu Nenada Bjelicy.
Co zrobił Bjelica? Użył prostych, ale skutecznych środków. – Czasami potrzeba trochę prowokacji, żeby podrażnić ambicję piłkarzy. I dzisiaj ją pokazali, zwłaszcza po stracie bramki – przyznał szkoleniowiec i opowiadał. – Przed wyjściem na boisko powiedziałem, że cała nasza jedenastka to byli, obecni lub przyszli kadrowicze z różnych krajów, również z reprezentacji młodzieżowych. I zapytałem, czy jako reprezentanci są zadowoleni, że ich klub jest na 12. miejscu w tabeli – zdradził nowy szkoleniowiec Kolejorza.
GAZETA WYBORCZA
Oglądając LM dostaniemy w tym sezonie oczopląsu.
Lubimy oglądać Messiego i Ronaldo, ale przede wszystkim uwielbiamy oglądać swoich rodaków. To zasada uniwersalna, nie zdołała jej zniszczyć absolutna kosmopolityzacja futbolu – wszak w Lidze Mistrzów coraz trudniej znaleźć drużyny, w których obcokrajowcy nie stanowiliby większości. Ale polscy kibice przez cały XXI wiek musieli mocno wytężać wzrok, by dostrzec w Champions League jakiekolwiek polskie okruchy. Czasami błysnął bramkarz, czasami solidnie zagrał obrońca, czasami pojedynczy gol wyśliznął się spod buta napastnika (wystarczy przypomnieć sobie, jak celebrowaliśmy bramkę Marka Saganowskiego w barwach Aalborga). Były to zasadniczo epizody o znikomym znaczeniu, kontakt z wielkim futbolem odzyskaliśmy dopiero dzięki sławnemu tercetowi dortmundzkiemu. Aż nastał niezwykły rok 2016, bodaj dla naszej piłki najszczęśliwszy od upadku komuny. Polacy rozbiegli się po całej LM, tylko w jednej grupie – tej z Barceloną, Manchesterem City, Borussią Mönchengladbach i Celtikiem – nie znajdziemy ani jednego. A w sumie zostało ich zgłoszonych do rozgrywek aż 22, czyli ledwie dwóch mniej niż np. Anglików. I niemal na pewno przynajmniej kilku przetrwa do fazy pucharowej. Można dostać oczopląsu.
SUPER EXPRESS
Michaił Aleksandrow – ostrzegamy, to nie pierwszy kwietnia – wspomina swoją obecność w Borussii Dortmund.
Dlaczego w Dortmundzie nigdy nie zagrałeś w pierwszej drużynie?
Mogę powiedzieć szczerze: nie byłem przygotowany. Byłem młody, miałem 17 lat i brakowało mi doświadczenia w seniorach. Przed przyjazdem do Niemiec miałem na koncie trzy mecze w pierwszej lidze w Bułgarii. Nie udało się, ale nie żałuję, że tam byłem. Pobyt w Niemczech to była dla mnie dobra lekcja życia. To był dobry kop na przyszłość. Podczas treningów dużo rozmawiałem z Juergenem Kloppem. Udzielał mi wielu wskazówek, które przydają mi się nawet teraz.
Czy masz kontakt z którymś z piłkarzy Borussii?
Tak, z Marcelem Schmelzerem. Nawet ostatnio ze sobą rozmawialiśmy. Jednak tematu meczu nie poruszaliśmy. Cieszę się, że będzie okazja się spotkać w Warszawie. Z tego okresu w klubie jest jeszcze bramkarz Roman Weidenfeller. Bardzo ceniłem Kubę Błaszczykowskiego. Nawet przyszliśmy w tym samym czasie do klubu. Myślę, że byłem jedynym zagranicznym piłkarzem Borussii, który umiał dobrze wymówić jego nazwisko (śmiech).
Obok wypowiada się Czesław Michniewicz, który uważa, że Legia… nie przegra z Borussią.
Jako trenerowi Pogoni nie udało się panu wygrać z Legią ani razu. Czy to oznacza, że Termalica przerosła Pogoń, a może Legia jest słabsza niż w ubiegłym sezonie?
Jako trener Pogoni grałem z Legią mecze, które były pod koniec rundy albo całego sezonu i miały spory ciężar gatunkowy. Teraz jest początek i nie wyciągam daleko idących wniosków, tym bardziej że Legia ma na głowie Ligę Mistrzów. Cieszę się, że wykorzystaliśmy moment, gdy Legia nie jest w optymalnej formie, a nam dopisało szczęście, na które jednak trzeba zapracować.
Przed Legią mecz z Borussią w Lidze Mistrzów, jakie są pana prognozy?
Optymistyczne. Przed naszym meczem udało mi się obejrzeć kawałek spotkania ligowego Borussii z RB Lipsk, w którym drużyna Thomasa Tuchela nie pokazała nic wielkiego. Legia nie przegra z Borussią, obstawiam, że będzie remis.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Ciekawe porównanie. Za kwoty, które dostaną od UEFA kluby w ramach Ligi Mistrzów, można by w całości sfinansować program 500+.
Trwa od połowy września do początku czerwca. Za kwoty, które UEFA wypłaca jej uczestnikom, dałoby się w tym okresie prawie w całości sfinansować program 500+. W swojej rozrzutności władze europejskiego futbolu płacą nawet po kilka milionów euro klubom, które nie będą grały w Champions League, bo odpadły w eliminacjach. Dwadzieścia lat temu, gdy po raz ostatni polska drużyna występowała w tych rozgrywkach, zwycięzca (była nim wtedy Borussia Dortmund) zarobił mniej niż zespół, który teraz przegra wszystkie mecze. 1,257 mld euro jest w puli nagród, prawie pół miliarda do podziału za prawa telewizyjne, plus to, co potrafią kluby zarobić na własną rękę – za bilety i marketing. Jeden procent (ponad 12 mln euro) z tego ma już zapewniona Legia. To mniej niż wynika z prostego podziału na 32 drużyny, ale więcej można wygrać na boisku. Oby jak najwięcej – dla radości działaczy, trenerów i jej piłkarzy, ale i naszej. Bo to oznaczałoby dobre wyniki, o jakich marzymy.
Bartosz Bereszyński nie owija w bawełnę: najważniejsza jest Ekstraklasa. Szanujemy.
Arkadiusz Malarz powiedział, że najważniejsza jest dla Was liga, a LM to tylko dodatek. Pan też tak uważa?
Tak. Tylko wygrywając ekstraklasę możemy w przyszłym sezonie walczyć o awans do LM. Nie chcemy, żeby tegoroczny sukces był jednorazowym wyczynem, dlatego teraz musimy zakasać rękawy i walczyć o obronę tytułu. Choć może zabrzmi to dziwnie, liga jest dla nas priorytetem.
Macie siedem punktów straty do Jagiellonii, która jest pierwsza. Po poprzednim sezonie jesteście pewni, że możecie sobie odpuścić początek rozgrywek, bo później i tak odrobicie straty?
Nie kalkulujemy w ten sposób. Owszem, w poprzednim sezonie udało się odrobić stratę i zdobyć mistrzostwo. Teraz rzeczywiście nie zaczęliśmy najlepiej, ale jestem pewien, że jescze mamy czas, żeby odrobić straty do czołówki. Ale my nie chcemy przegrywać. Chcemy wygrywać, i jak najszybciej wskoczyć na pierwsze miejsce i zostać na nim do końca. Na razie, kiedy spojrzymy w tabelę, nie wygląda to najlepiej, ale liczy się efekt końcowy i stać nas na to, żeby był zadowalający.
Bogusław Leśnodorski pół żartem przyznaje, że przegrał wyścig o dwóch piłkarzy z Borussią Dortmund.
– Oczywiście to nigdy nie jest tak, że udaje się kupić wszystkich, których się wymarzy. Śmialiśmy się ostatnio, że dwaj piłkarze którym się przyglądaliśmy trafili ostatecznie do Borussii. Pierwszy to Ousmane Dembele, o którym rozmawialiśmy chociażby z Kamilem Grosickim, jego kolegą z Rennes. Miał on problemy z miejscem w składzie z powodu młodego Francuza. Wiedzieliśmy, że to wielki talent. Drugi piłkarz z kręgu naszych zainteresowań, który wybrał Dortmund to Emre Mor. Złożyliśmy nawet za niego ofertę, ale Duńczycy z Nordsjaeland potraktowali nas z przymrużeniem oka. Ostatecznie sprzedali go chyba za dziewięć milionów euro.
Simeon Sławczew zaliczył udany debiut w barwach Lechii. “PS” uważa, że Stoiczkow się nie pomylił.
– Cieszę się, że w moim pierwszym meczu w barwach Lechii udało nam się wygrać. Radość jest tym większa, że wróciłem na boisko po czteromiesięcznej przerwie. Jestem zadowolony ze swojej formy fizycznej, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby dojść do optymalnej dyspozycji – przyznaje Sławczew. Bułgarski pomocnik trafił do Lechii ze Sportingu Lizbona. W Portugalii kariery nie zrobił. – Miałem świetne wejście do zespołu, ale szybko odniosłem kontuzję. Zamiast grać, musiałem przechodzić rehabilitację. Później trudno było mi się przebić do składu, więc uznałem, że czas poszukać nowego miejsca pracy – tłumaczy zawodnik. Najpierw trafił do Boltonu, a w minionym sezonie grał w barwach cypryjskiego Apollonu Limassol. Po powrocie do Portugalii ponownie nie wywalczył miejsca w kadrze Sportingu i do końca sezonu został wypożyczony do Lechii. Według pojawiających się informacji, piłkarza polecił trenerowi Nowakowi jego dobry znajomy, były znakomity napastnik m.in. FC Barcelony, Parmy i Chicago Fire – gdzie występował z obecnym szkoleniowcem biało-zielonych – Christo Stoiczkow.