Sami specjalizujemy się w mocnej szyderce, więc nieco niezręcznie nam to pisać, ale… ale nigdy nie zrozumieliśmy skali beki, z jaką spotkał się Kuba Wawrzyniak. Że jest takim sobie lewym obrońcą? No jest, nie urodził się Roberto Carlosem. Ale przecież to nie jego wina, że konkurenci, z którymi się mierzył, przypominali obraz nędzy i rozpaczy.
To nie przebieraniec pierwszej wody, to nie leń, to nie kopacz, któremu wiecznie nic nie pasuje i w kółko szuka wymówek albo gość, który siebie uważa za najlepszego, a tak naprawdę wali tylko wrzutki po trybunach i objeżdża się go mniej więcej tak łatwo jak ulice po 23. Normalny, fajny facet, piłkarsko średni, ale też nie jakiś dramatyczny. Wśród nas Kuba częściej wzbudzał sympatię niż bekę. Wśród kibiców – wyłącznie szyderkę.
A początkiem tej fali memów było słynne potknięcie się sprzed dokładnie pięciu lat. Pierwszy mecz międzynarodowy na stadionie w Gdańsku, imprezę mają uświetnić Niemcy. Ci Niemcy, których jeszcze wtedy nie pokonaliśmy nigdy w historii. Gra jest – umówmy się – słaba jak barszcz, robiliśmy raczej za tło (dreptające) dla naszych przeciwników (także dreptających). Wynudziliśmy się wówczas niemiłosiernie, ale dziś o stylu nikt by nie pamiętał. Wynik mógł iść w świat, a wynik był historyczny – prowadziliśmy 2:1 i nie zanosiło się na to, że manszaft wpakuje nam wyrównującą bramkę. Do czasu aż poślizgnął się Wawrzyniak…
Tu możecie obejrzeć skrót meczu (słynny poślizg 7:57)
Po tym meczu Wawrzyniak miał już u kibiców przerąbane. Ile memów z nim w roli głównej powstało, ile żartów, ile szyderczych komentarzy… Mamy wrażenie, że jemu oberwało się od internetów jednak nie do końca zasłużenie.