Mecz na szczycie – Arka kontra Zagłębie. Kto by jeszcze niedawno ułożył taki scenariusz? Oba zespoły w tej dekadzie musiały tłuc się na zapleczu, spadając po katastrofalnych sezonach. Oba jednak wróciły na swoje miejsce, choć obrane drogi były jednak nieco różne.
Zagłębie pogodziło się ze spadkiem szybko, prędko zakasało rękawy i zabrało się za powrót do umownej elity. Co ważne, nie wykonywano tam nerwowych ruchów – okej, Piotr Stokowiec nie wygrał z Miedziowymi żadnego meczu w Ekstraklasie, ale przejmował zespół rozbity i trudno go jakkolwiek obwiniać za degradację. Bardziej nerwowy właściciel mógłby szybko zrezygnować ze szkoleniowca, ale chyba właśnie wtedy w Zagłębiu zdecydowano się na inną jakość.
Przede wszystkim dość stawiania na marnych piłkarzy zza granicy. Odeszły wtedy takie asy jak Bertilsson, Dzinic, Bilek, Curto – jeśli ktoś ich jeszcze pamięta, to w sumie nie wiadomo czy gratulować, czy jednak współczuć. W każdym razie, w ich miejsce ściągano głównie Polaków, przyszedł wtedy między innymi Dąbrowski, który grą w Zagłębiu mocno się wypromował. Skład uzupełniono też wychowankami i dało to wszystko efekt. Miedziowi łatwo awansowali, przegrywając ledwie trzy mecze w sezonie.
Inaczej było z Arką. Dla gdynian spadek okazał się bardziej bolesny, długo nie mogli się z niego otrząsnąć. W Ekstraklasie zespół prowadzono źle, ściągano wielu obcokrajowców o nikłej jakości, którzy kompletnie nie utożsamiali się z zespołem i traktowali nadmorskie miasto jako bezpieczną przystań, gdzie można trochę zarobić. Taki Moretto – ile się nasłuchaliśmy o obronionym karnym Ronaldinho, to miała być najlepsza rekomendacja w kosmosie. Potem się okazało, że gość nieźle gra nogami, ale co ważniejsze dla golkipera, rękami już tak średnio i nie bardzo. Jak coś szło w bramkę to raczej puszczał. Na przykład w derbach u siebie, to dośrodkowanie po którym stadion uciszył Vucko, było proste do wyłapania dla porządnego fachowca. Porządnego.
No, ale Arka po spadku nie bardzo mogła uporządkować ten bałagan, bo jeszcze olał ją Krauze i brakowało pieniędzy, żeby wrócić do Ekstraklasy. Cały czas gdynianie utrzymywali się w czołówce, ale trudno by ktoś tam fetował czwarte – piąte miejsce. Próbowano kilku rozwiązań, ale skuteczne okazało się dopiero to z Nicińskim, który nie był wtedy pierwszy wyborem zarządu. Jednak trener związany z okolicą i przede wszystkim z klubem, plus piłkarze także utożsamiający się z Arką (na przykład Nalepa), byli tą mieszanką na którą czekała Gdynia. W zeszłym sezonie roznieśli pierwszą ligę, w tym, u siebie, robią to z Ekstraklasą.
Dwie różne drogi prowadziły oba zespoły do miejsca w którym są teraz, jednak rzeczywiście są w tym samym punkcie – w meczu na szczycie.
Fot. FotoPyk